Merzbow, Ordo Rosarius Equilibrio, Klangstabil, Apoptose, Post Scriptvm

Wrocław Industrial Festival, Teatr Pieśni Kozła - 10 listopada 2007

Zdjęcie Merzbow, Ordo Rosarius Equilibrio, Klangstabil, Apoptose, Post Scriptvm - Wrocław Industrial Festival, Teatr Pieśni Kozła

Organizowana przez członków formacji Job Karma już po raz szósty impreza z roku na rok rozrasta się coraz bardziej i przyciąga zarówno większe gwiazdy (?) jak i liczniejsze rzesze fanów mrocznych dźwięków. Obecnie trwa ona już przez cały tydzień, koncertom towarzyszą wystawy i performance, a główne wydarzenia, miast w małych klubikach, goszczą we wspaniałej, neogotyckiej sali wrocławskiego Teatru Pieśni Kozła.

Z różnych względów dane mi było obejrzeć tylko jeden koncert festiwalowy, przez co ominęła mnie przyjemność obcowania chociażby z muzyką Hati czy Tuxedomoon. Sobotni wieczór poniekąd rekompensował te ominięte, lecz z drugiej strony mogłem się przekonać ile straciłem. Na szczęście już za rok…

Niezwykle smaczną przystawką na tej muzycznej uczcie był amerykański duet Post Scriptvm. Para zagrała bardzo dobry i wyjątkowo klimatyczny set złożony z dark ambient-industrialu na laptop, sampler/beatbox i syntezator okraszany dodatkami żywych instrumentów (dzwonki) i z rzadka zmutowanym wokalem. Muzyka wspomagana była niezwykle mrocznymi projekcjami wideo, angażującymi nie mniej niż same dźwięki. Blisko godzinny występ był bardzo udany, szybko rozgrzał publikę i zapewne dał pretekst do poszukiwań nagrań zespołu. Szkoda tylko, że wystąpili w zestawie z wykonawcami prezentującymi dużo mniej kontemplacyjne brzmienia, przez co świetny klimat przez nich stworzony bardzo szybko poszedł w zapomnienie. O sobie jednak, dzięki temu występowi, z pewnością zapomnieć nie dali.

Apoptose z pewnością należy się palma pierwszeństwa w kategorii konsternacja. Ponoć jest to projekt jednoosobowy. No więc jakby na potwierdzenie tego faktu skromny Niemiec wystąpił wraz z wokalistą grupy Joy of Life Gary’m Careyem (współpracował z Death in June oraz Current 93) i kilkunastoma bębniarzami z Fanfarenzug Leipzig. Zaprezentowali się co najwyżej średnio. Czemu? Po bardzo wyrazistym secie pierwszej ekipy nieco miałkie elektroniczno-industrialne pejzaże nawiązujące melodyką do neofolku, wsparte dosyć prostymi rytmami, nie robiły po prostu żadnego wrażenia. Pojawiło się jednak kilka smaczków, a zdecydowanie najciekawszym było wykorzystanie dziecięcych zabawek – plastikowych giętkich rurek, w które można dmuchać wytwarzając dźwięki mocno irytujące rodziców (sam miałem taką kilkanaście lat temu i dobrze pamiętam, że świetnie się w tej roli sprawdzała). Okazało się jednak, że zamiast w nią dmuchać, można rurką wywijać w powietrzu przyczepiając wcześniej mikrofon do nadgarstka. Kontrolując prędkość wymachu kontroluje się jednocześnie wysokość dźwięku – zdecydowanie jednego z najbardziej intrygujących tego wieczora. Także perkusyjna orkiestra miała swoje chwile chwały. Gdy potężne skądinąd brzmienie kilkunastu jednoczesnych uderzeń zagęszczało się w nieco bardziej złożone struktury, ciarki zaczynały nieśmiało przebiegać po plecach. Kilka ciekawych pomysłów to chyba jednak za mało przy przeciętnej koncepcji ogólnej – zwłaszcza gdy ma się takich poprzedników na scenie jak Post Scriptvm.

W następnej kolejności zaprezentowali się Klangstabil czyli Maurizio Blanco i Boris May. Jeden z nich obsługiwał elektronikę, drugi robił za MC, ale co ciekawe, niemal co utwór zamieniali się rolami. Zaprezentowali interesującą mieszankę mrocznych brzmień, melodii ale czasami i noisu oraz ciężkich bitów: monotonnych, industrialnych rytmów ale czasem i tanecznych, w stylu electro. Najbardziej dynamiczne momenty przypominały nieco Atari Teenage Riot, tyle że bez gitar. To oni jako pierwsi przekonali ludzi do tańca. No… jakiegoś parkietowego szaleństwa nie było, ale już nie wszyscy słuchali jedynie stojąc. Występ popsuły im co prawda chwilowe kłopoty techniczne (na tyle poważne, że przez moment wydawało się, iż zakończą dużo wcześniej niż planowano) ale pozostawili po sobie bardzo dobre wrażenie – głównie dzięki sporej żywiołowości – oraz publiczność doskonale rozgrzaną przed finałem imprezy.

Pojawienie się Ordo Rosarius Equilibrio spowodowało, że pod sceną zrobił się lekki ścisk, co chyba najlepiej świadczy o statusie tej grupy w industrialnym półświatku. Choć monumentalna muzyka, całkiem słusznie tytułowana apokaliptycznym popem, była dość statyczna, to statyczna nie pozostała publika miarowo falując do wygrywanych na elektronicznej perkusji oraz kilku prawdziwych bębnach rytmów i deklamując teksty wraz z Tomasem Petterssonem, chyba jednak zaskoczonym tak żywiołowymi reakcjami. Zespół odgrywał swoje kawałki z typowy dla grup z kręgu muzyki gotyckiej majestatyczny sposób, nadając wyjątkowości każdemu ruchowi i przemieniając cały swój koncert w swoiste nabożeństwo jakiegoś neopogańskiego rytu. Robili to na tyle skutecznie, że chyba po raz pierwszy dałem się wciągnąć w klimaty, do których zwykle miałem dość spory dystans. Ta nieco udawana powaga, wręcz nadęcie, odgrywanie większości akompaniamentu z płyty przy jednoczesnym postawieniu na scenie dzwonów rurowych (poważnie wykorzystanych może ze trzy razy), w tym akurat miejscu i czasie okazało się być nie tyle strawne, co wręcz wciągające. Spore brawa po zakończeniu swego występu Szwedzi zebrali więc zasłużenie.

- Gdzie byłeś?

- W piekle mamo, w piekle…

Tuż po godzinie pierwszej w nocy na scenie pojawił się długo wyczekiwany tego wieczora Masami Akita. Przez kilkanaście minut cierpliwie podpinał swoją maszynerię po czym ni stąd ni zowąd ze specjalnie przygotowanych głośników wydobył się potężny szum i chropowata linia basu. Wyraz twarzy drobnego Japończyka nie zmienił się ani na chwilę, za to publika niezwykle owacyjnie zareagowała gdy Merzbow wziął w ręce swą maszynę zniszczenia. Przypominające z kształtu komputerową klawiaturę urządzenie posiadało coś w rodzaju strun, a obsługiwane było za pomocą solidnie wyglądającego metalowego krążka. Jak mniemam przez wspomniane struny płynął prąd traktowany elektromagnesem. Dźwięki wydobywane w ten sposób stanowiły spektrum wysokich częstotliwości kumulujące się w przeraźliwy pisk rozsadzający basowo-szumowe tło. Trudno opisać to, co stało się gdy ta „muzyka” rozbrzmiała w pełni. W połączeniu ze stroboskopami szalejącymi w chmurze scenicznego dymu wywoływała skojarzenia z tylko jednym miejscem. Piekło!!! I żeby nie było niedomówień – mowa o najniższych kręgach w skali Dantego. Na zachowanie najbardziej aktywnych fanów nie ma też bardziej trafnego określenia niż opętanie. Tuż pod sceną stworzył się młyn jak na najlepszych koncertach black-metalowych. Poza szalejącymi w agresywnym tańcu, dostrzec można było takich którzy dźwiękowy chaos kontemplowali niczym modlitwę, minimalnie tylko bujając głowami lub falujących w ekstatycznym uniesieniu. Wszystkich przebił jednak rozebrany do pasa jegomość, który po wdrapaniu się na scenę przez kilkanaście minut drgał w konwulsjach leżąc w pozie chrystusowej. Jak żyję, czegoś takiego nie widziałem.

Po kilkudziesięciu minutach plądrowania uszu elektronicznym zgiełkiem na salę wypłynął miarowy, mocno przesterowany bit. Festiwal muzyki industrialnej w jednej chwili zamienił się w imprezę hardcore-techno, a taneczny szał ogarnął jeszcze większą część sali. Nikomu nie przeszkadzało, że rytm został dość szybko zmieciony kolejnym tsunami noisowego ognia – tańczono już do końca koncertu, przerwanego równie niespodziewanie jak rozpoczętego. Imię bohatera wieczoru skandowane było jednak tak długo i wytrwale, aż powrócił na kilkunastominutowy bis, pozwalając raz jeszcze zatopić się w antymuzycznym wrzątku. Gdy zakończyły się i bisy, miny zdezorientowanych fanów utwierdzały w przekonaniu, że mógł tak grać i do świtu.

Biada tym, którzy trafili na ten koncert nie zdając sobie w pełni sprawy z tego, co czeka ich na samym końcu. Masami, Merzbow, miazga, masakra to najczęściej wymieniane po koncercie zwroty na ‘M’. Merzbow przewodził brutalnemu rytuałowi oczyszczania ogniem, pozostawiając umysły swoich wyznawców obmyte z najdrobniejszych naleciałości tandetnej muzyki. Osobiście nie mam nic przeciwko regularnym zabiegom tego typu. Arigato Masami. Arigato.

PS. Na stronach serwisu, którego - jak zwykł mawiać Darek Szpakowski - „nazwy nie wymienię, by nie uprawiać kryptoreklamy” można znaleźć sporo wysokiej jakości klipów z omawianego wydarzenia. Tu kilka reprezentatywnych próbek:

Merzbow

Ordo Rosarius Equilibrio

Klangstabil

Apoptose

Post Scriptvm

Mateusz Krawczyk (26 stycznia 2008)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także