Ted Leo And The Pharmacists, The Thermals, Birds Of Avalon / The Cribs, Right On Dynamite
Nowy Jork, McCarren Pool / Union Pool - 12 sierpnia 2007
Jak zwykle wczesnym popołudniem zaczęła się kolejna, przedostatnia już, edycja cyklu Pool Parties, wielkich plenerowych koncertów, podczas których publiczność bawi się stojąc w dawnym basenie, dokładnie w miejscu, gdzie kiedyś można było pływać. Tym razem w programie przeważały występy zespołów grających muzykę dość ostrą, szorstką i dynamiczną.
Jako pierwsi na scenie pojawili się członkowie grupy Birds Of Avalon i przez kolejne czterdzieści minut atakowali publiczność proto-punkowym, garażowym graniem, w którym łatwo można było usłyszeć elementy surowego hard rocka czy mocno rockowego bluesa. Wyraźne było w tym graniu zapatrzenie w muzykę sprzed co najmniej czterech dekad. Na koncercie takie granie sprawdza się dosyć dobrze, więc członkowie Birds Of Avalon znakomicie wywiązali się z zadania rozkręcenia publiczności przed kolejnymi występami.
Kiedy więc na scenie pojawiło się troje muzyków z Portland – zespół The Thermals, na widowni zapanował prawdziwy amok. I nic dziwnego – ten zespół potrafi porwać swoim ognistym, prostym i niezwykle przebojowym graniem. Nie inaczej było i tym razem – grupa przez prawie godzinę nie spuszczała z tonu ani na chwilę, z szybkością karabinu maszynowego wypuszczając w kierunku publiczności swoje kolejne hity. Program tego koncertu ułożony był według prostej zasady: muzycy przedstawili prawie cały materiał ze swojej najnowszej, wydanej już dobrych kilkanaście miesięcy temu płyty „The Body The Blond The Machine”, ale w środku koncertu wykonali mały skok w przeszłość, prezentując spory zestaw utworów z poprzednich krążków. Cofnęli się nawet do najdawniejszych czasów – w pewnym momencie zabrzmiał przyjęty wyciem publiczności i wykrzyczany przez nią w całości utwór „No Culture Icons” – prawdziwy manifest muzycznej prostoty, otwierający debiutancki singel grupy sprzed kilku lat. Nie mniejsze emocje wywołały takie przeboje jak: „It’s Trivia”, „I Know The Pattern” czy znakomity „A Stare Like Yours”. Pod koniec występu muzycy zaserwowali jeszcze jedną muzyczną niespodziankę – cover jednego z utworów grupy Built To Spill.
Zachwycona nowojorska publiczność czekała już tylko na jednego wykonawcę, iście kultowego w swym rodzinnym mieście Teda Leo i jego grupę The Pharmacists. Muzyk nie zawiódł, przedstawiając zestaw mocnych, punkowych utworów, nie sięgając tak często jak na płytach do innych stylistyk: reggae czy bluesa. Było więc ostro, szybko i gorąco. Ale publiczności bardzo się to podobało. Ci, którzy po takiej dawce dynamicznej muzyki mieli ochotę na jeszcze więcej, nie musieli daleko szukać – wystarczył krótki spacer, by znaleźć się w klubie Union Pool – mieszczącym się w dawnym sklepie, sprzedającym wszystko, co mogło się przydać na basenie: czepki, płetwy i okulary do pływania. Tego wieczoru można się tam było zaopatrzyć w asortyment zgoła innego rodzaju – kolejną dawkę przebojowego art-punka. Tym razem głównie w brytyjskim wykonaniu. To właśnie tu swój drugi koncert, zorganizowany w ostatniej chwili, gdy okazało się, że poprzedni, odbywający się kilka dni wcześniej w Bowery Ballroom sprzedał się w kilka minut, zagrała formacja The Cribs.
Zanim trzej bracia Jarmanowie pojawili się na scenie, publiczność rozgrzewała lokalna formacja Right On Dynamite. Jej nazwa nie jest przypadkowa – muzycy rzeczywiście zachowują się, jakby mieli dynamit w palcach. W ciągu trzydziestu minut swojego występu byli blisko rozniesienia niewielkiej salki klubu Union Pool na kawałki. Zagrali niezwykle dynamiczny, punkowy materiał, znakomicie dopasowany stylistycznie do propozycji The Cribs. Posłużyli się przy okazji znakomitym pomysłem, który nadał ich występowi niesamowitej energii – prawie zupełnie nie robili przerw między poszczególnymi utworami. Publiczność nie mogła więc złapać oddechu, chłonąc kolejne dynamiczne, eksplodujące energią utwory jak jedną, świetnie skrojoną całość.
Po krótkiej chwili na scenie pojawili się trzej muzycy z Anglii. I nie mieli litości. Przez ponad godzinę roznieśli w proch i pył to, co po występie Right On Dynamite wciąż jeszcze jakimś cudem zostało całe. Zagrali świetnie ułożony występ, w którym najnowsze utwory, z wydanej niedawno płyty w zupełnie naturalny sposób przeplatały się ze starszymi przebojami w rodzaju „Mirror Kissers” czy „Another Numer”, na dodatek zespół zaserwował także jeden premierowy utwór, świetnie pasujący do pozostałych.
Publiczność natychmiast dała się wciągnąć do zabawy i wykrzykiwała wraz z zespołem refreny prawie wszystkich utworów. A że w repertuarze zespołu nie brakuje fragmentów łatwych do zaśpiewania z wokalistami grupy – pierwszy z brzegu przykład to choćby, wręcz stworzony do wspólnego śpiewania kawałek „Hey Scenesters!” – wszyscy bawili się świetnie. Znakomicie wypadł też na koncercie jeden z najbardziej charakterystycznych utworów z nowej płyty: „I’m a Realist” – poszczególne wersy śpiewali na przemian Ryan i Gary, co nadało tej i tak już wielowymiarowej piosence jeszcze kilka dodatkowych znaczeń. Nie zabrakło też zupełnie niespodziewanych sytuacji, choćby wtedy, gdy Ryan Jarman, gitarzysta i wokalista grupy, oświadczył, że to właśnie w Union Pool formacja zagrała swój pierwszy amerykański koncert trzy lata temu, albo gdy na koniec muzycy dokonali na scenie prawdziwej demolki, rozrzucając instrumenty, stojaki od mikrofonów i części perkusji, nie zostawiając nadziei, że uda im się zagrać jakikolwiek bis. Ale nawet i bez tego publiczność była wniebowzięta. I nic w tym dziwnego.