The Hold Steady, The Big Sleep, The Teenage Prayers

Nowy Jork, Prospect Park Bandshell - 9 sierpnia 2007

Zdjęcie The Hold Steady, The Big Sleep, The Teenage Prayers - Nowy Jork, Prospect Park Bandshell

Ta impreza odbywała się w miejscu nietypowym dla rockowych występów. Był to mianowicie jeden z ostatnich koncertów z tegorocznego wydania cyklu „Celebrate Brooklyn”, którego poszczególne odsłony odbywają się na plenerowej scenie ustawionej w brooklyńskim Prospekt Parku. Czyli, wydawać by się mogło, wymarzone miejsce i okoliczności. Nie do końca. „Celebrate Brooklyn” to cykl, w którego programie znajdują się przede wszystkim familijne imprezy o charakterze najczęściej festynowo-etnicznym, czyli np. prezentacje wieloosobowych zespołów ludowych z Afryki czy wysp Pacyfiku albo jazzowych bigbandów, grających nieśmiertelne standardy. W tym kontekście występ trzech rockowych zespołów wydawał się jakby nieco kwiatkiem przy kożuchu. Co gorsza, do potrzeb tego wakacyjnego cyklu dostosowana była cała infrastruktura sceny zwanej Bandshell – zdecydowanie najgorszym pomysłem było ustawienie pod sceną trzydziestu rzędów składanych krzesełek. To, co jest niemal nieodzowne w wielopokoleniowych wycieczkach muzycznych do dzielnicowego parku, w przypadku rockowego koncertu nie ma najmniejszego sensu.

Najbardziej dało się to chyba we znaki muzykom dwóch pierwszych zespołów, które wystąpiły tego wieczoru – były to, wywodzące się oczywiście z Brooklynu, formacje The Teenage Prayers i The Big Sleep. Ta pierwsza zaprezentowała raczej mało ciekawy i zupełnie nie oryginalny, choć nie pozbawiony sporej dynamiki materiał, zakorzeniony dość mocno w tradycyjnym rockowym graniu sprzed blisko pół wieku. Dużo ciekawiej i znacznie nowocześniej wypadła trójka muzyków tworzących wciąż jeszcze mocno niedocenioną formację The Big Sleep, która zadebiutowała już prawie rok temu nierówną, choć obiecującą płytą „Son Of A Tiger”, wydaną przez niezależną oficynę Frenchkiss Records. Czterdziestominutowy zestaw utworów, które przedstawili, utworów w dużej mierze czysto instrumentalnych, nawiązujących bardzo wyraźnie do twórczości mistrzów brudnej i gęstej pod względem brzmienia nowej fali, wypadł bardzo przekonująco. Trochę więc szkoda, że publiczność przyjęła ten występ siedząc na krzesełkach i klaszcząc po każdym utworze – chyba nie na taki odbiór swoich występów liczą muzycy rockowych zespołów.

I kiedy wydawało się, że kuriozalne krzesełka w równym stopniu zniszczą występ gwiazdy wieczoru, okazało się, że The Hold Steady jest zespołem dla nowojorskiej publiczności tak ważnym, że nie liczą się żadne barierki ani miejsca na widowni. Ledwie muzycy mignęli w przejściu z garderoby na scenę, cała publiczność wstała ze swoich krzeseł i ruszyła pod scenę. Zaczęła falować już przy pierwszych dźwiękach rozpoczynającego nieco ponad godzinną zasadniczą cześć tego występu piosenki „Stuck Between Stations”, by nie przestać aż do ostatnich dźwięków bisu.

To pierwszy dowód na to, jak kultową kapelą jest w Stanach, a zwłaszcza w Nowym Jorku, The Hold Steady. Aby dostrzec kolejny wystarczyło zerknąć nieco dokładniej na publiczność – śpiewała ona słowo w słowo z wokalistą grupy Craigiem Finnem każdą piosenkę, znając na pamięć wszystkie bez wyjątku teksty, niełatwe przecież, długie, pozbawione rymów i typowych dla tego typu twórczości standardowych sformułowań. W zasadzie nic dziwnego – Finn jest dziś jednym z najważniejszych rockowych poetów, a jego poruszające opowieści, zawarte w poszczególnych piosenkach, są znakomitym zapisem stanu młodego pokolenia dzisiejszej Ameryki.

Zespół zaprezentował świetnie przygotowany zestaw piosenek, w którym przeważały oczywiście utwory z najnowszej, wydanej już ponad rok temu, płyty „Boys And Girls In America”. Ta dynamiczna, momentami bardzo mocno nawiązująca do tradycyjnego, springsteensowskiego rocka muzyka na koncercie sprawdza się znakomicie. Tym bardziej, że muzycy zespołu nie należą raczej do takich, którzy podczas grania odwracają się plecami do publiczności i wpatrują się we własne palce na gryfie. Wręcz przeciwnie – gitarzysta grupy, wykonując kolejne solówki bawił publiczność minami, sam Finn zaś przez cały koncert wykonywał swój niezwykły taniec, pełen gestów ilustrujących fragmenty tekstów poszczególnych utworów.

Prawdziwym apogeum tego koncertu był jednak dopiero bis – iście wymarzony, składający się z trzech najbardziej chyba poruszających piosenek zespołu: „Citrus”, „First Night”, a na koniec prawdziwy hymn – „Killer Parties”, w wydłużonej prawie dwukrotnie wersji, podczas której Finn dziękował wielokrotnie publiczności za gorące przyjęcie, a ta odwdzięczyła mu się wspomagając go bardzo skutecznie w śpiewaniu tej kultowej piosenki. Po ostatnich taktach jej poruszającego zakończenia było wiadomo, że wręcz nie wypada zagrać tego wieczoru już nic więcej. Publiczność, nie przestając bić brawo, zaczęła się więc przebijać przez rzędy opustoszałych krzesełek do wyjścia.

Przemek Gulda (4 grudnia 2007)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także