Blonde Redhead, I'm From Barcelona, Coydogs

Nowy Jork, McCarren Pool - 5 sierpnia 2007

Zdjęcie Blonde Redhead, I'm From Barcelona, Coydogs - Nowy Jork, McCarren Pool

Kolejne wydanie coniedzielnych, piknikowych spotkań z gwiazdami niezależnej sceny muzycznej na nieczynnym od lat, monstrualnie wielkim odkrytym basenie na Williamsburgu, ponownie przyciągnęło tysiące widzów. Tym razem, w przeciwieństwie do poprzedniego tygodnia, gdy padający od samego rana deszcz poważnie zdziesiątkował szeregi tych, którzy chcieli zobaczyć na żywo jedną z najbardziej chyba szanowanych tutaj zespołów alternatywnych, lokalną, brooklyńską formację TV On The Radio, pogoda była wspaniała. Nic więc dziwnego, że nastąpiła prawdziwa mobilizacja wszystkich sił i środków i z całego miasta już od wczesnego popołudnia do McCarren Park ściągały prawdziwe tłumy. Zestaw zespołów, które występowały tego dnia jawił się wszak bardzo atrakcyjnie: wielka gwiazda amerykańskiej sceny niezależnej, Blonde Redhead i niezwykła propozycja ze Szwecji, zespół o mocno paradoksalnej nazwie I’m From Barcelona – takiej okazji nie warto było przegapić.

Troje muzyków występujących w multietnicznej grupie Blonde Redhead weszło na scenę późnym popołudniem, gdy słońce dawało się jeszcze dość poważnie we znaki. Ale nie odstraszyło to tysięcy wielbicieli, którzy pchali się do przodu, żeby być jak najbliżej sceny. To formacja niezwykle popularna w Stanach, a zwłaszcza w Nowym Jorku – kilka lat była jednym z headlinerów festiwalu Siren, dziś znów powróciła, żeby zagrać na wielkiej, niemal festiwalowej scenie. I to chyba nie był najlepszy pomysł. Znakomita, ale wymagająca choćby minimalnego skupienia i intymności muzyka, nie wypadła najlepiej w takich warunkach. Choć muzycy starannie ułożyli repertuar, wybierając przede wszystkim utwory ze swoich dwóch najnowszych płyt, ale przypominając także kilka bardzo starych piosenek, choć trudno było mieć jakiekolwiek zastrzeżenia do tego co się działo na scenie – cała trójka była dość żywiołowa i wkładała w swoją grę sporo, widocznych w każdej minucie tego koncertu, emocji. A jednak czegoś zabrakło w tym występie, jakoś nie chciał on pasować do piknikowej atmosfery Pool Party: części publiczności siedzącej na ręcznikach w strojach kąpielowych, kolorowych plażowych piłek, krążących nad głowami widzów i piekącego słońca, bezlitośnie atakującego tych, którzy stali pod sceną. Te smutne, wielowarstwowe, delikatne piosenki potrzebują zupełnie innej atmosfery, żeby wybrzmieć odpowiednio mocno i do końca. Ta muzyka zdecydowanie bardziej pasuje do jakiegoś kameralnego klubu, gdzie w intymnej atmosferze można wsłuchać się w atmosferyczne partie poszczególnych instrumentów i ekspresyjny śpiew japońskiej wokalistki grupy.

Za to znakomicie do tego muzycznego pikniku pasowała propozycja szwedzkiej grupy I’m From Barcelona. Bezpretensjonalna, prościutka i wciągająca muzyka to tylko jeden z elementów, które się na to złożyły. Najważniejszym była iście imprezowa atmosfera, która panowała na scenie. No bo jakie inne wrażenie można odnieść, gdy widzi się zespół, w którym występuje prawie trzydzieści osób? Co więcej, tylko kilka z nich robi na scenie coś, co rzeczywiście słychać w głośnikach: gra na zwykłych instrumentach czy śpiewa główne partie wokalne. A cała reszta? Skacze, tańczy – czasem wykonując przygotowane wcześniej, śmieszne i zupełnie nieskomplikowane układy choreograficzne, klaszcze, albo śpiewa, nie przejmując się nawet tym, że w pobliżu nie ma żadnego mikrofonu. To wszystko naprawdę bardziej przypomina znakomitą, wspólną zabawę kilkudziesięciu przyjaciół niż regularny występ zespołu z prawdziwego zdarzenia. Ale ma to swój niewymowny urok i pasuje jak ulał do imprez takich jak Pool Parties.

Na dodatek artyści ze Skandynawii naprawdę postarali się, żeby ich występ był niezapomniany na długo. I udało im się to znakomicie. Ale nie mogło być inaczej, skoro muzycy decydowali się na takie atrakcje jak np. stage diving na plażowym materacu, tańce w przebraniu pluszowego misia, czy zasypywanie od czasu do czasu całej sceny i połowy publiczności prawdziwym deszczem kolorowego konfetti. Na dodatek artyści w zasadzie od pierwszych sekund swojego występu nawiązali bardzo silny kontakt z publicznością, wciągając ją bez żadnego problemu do wspólnej zabawy: śpiewania piosenek, czy powtarzania zaprezentowanych wcześniej układów tanecznych. Znakomity, oryginalny pomysł na formułę tego zespołu i genialna umiejętność tworzenia atrakcyjnego dla publiczności widowiska znakomicie się sprawdziły tego upalnego dnia w McCarren Pool.

W tym kontekście nieco blady wydać się mógł występ grupy, która rozpoczęła to wydanie basenowego party – muzycy Coydogs zaprezentowali nie wyróżniającą się niczym szczególnym dawkę alternatywnego rocka gitarowego. Ale to był najlepszy sposób, żeby przygotować publiczność na kolejne sceniczne atrakcje, zaplanowane na dalszą część dnia.

Przemek Gulda (29 listopada 2007)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także