Oceansize, Sion

Hard Rock Cafe, Warszawa - 25 października 2007

Zdjęcie Oceansize, Sion - Hard Rock Cafe, Warszawa

Czwartkowy występ zespołu Oceansize w warszawskim Hard Rock Cafe nie był jego pierwszą wizytą w naszym kraju. Polscy fani być może pamiętają tę grupę z koncertu Porcupine Tree, na którym muzycy z Manchesteru grali jako support. Być może to właśnie popularność tamtej brytyjskiej formacji prog-rockowej wśród polskich słuchaczy wpłynęła na zainteresowanie ich młodszymi kolegami. Tym razem, kiedy Oceansize przyjechali w roli gwiazdy w ramach swojej trasy koncertowej, podczas której podróżują po Europie razem z kapelą Sion, do Hard Rock Cafe przyszło ich zobaczyć relatywnie całkiem spore grono sympatyków.

Sion zaczęli występ tego wieczora z minimalnym opóźnieniem. Jak na grupę jeszcze przed długogrającym debiutem, mającą na koncie ledwie kilka EPek, zaprezentowali się bardziej niż przyzwoicie i dużo lepiej, niż można było oczekiwać po zapoznaniu się z próbkami ich muzyki w sieci. Najlepsze wrażenie robiły te elementy, które zwracały uwagę już w wersjach studyjnych, czyli charakterystyczne zmiany tempa utworów i ciekawie zgrane duety wokalne. Na żywo brzmienie kompozycji było zdecydowanie bardziej soczyste a gitary stworzyły duszną i ciężką teksturę, która świetnie korespondowała z klimatem wnętrza Hard Rock Cafe – zadymionego i parnego, w którym nie po raz pierwszy przy okazji koncertu zapomniano o klimatyzacji. Brak tlenu nie przeszkadzał jednak zupełnie w zabawie muzykom – podczas bardziej energicznych momentów rzucali się oni po scenie, jakby nie przyrównując trzmiel wpadł im za koszulę. Trochę za bardzo było to wszystko pretensjonalne, zwłaszcza że ewidentnie na scenie brakowało na takie teatralne gesty miejsca, ale akurat nie przeszkadzało to w samym odbiorze muzyki, więc można grupie wybaczyć grzechy młodości. Byle tylko nie zapatrzyli się w przyszłości na nu-metalowe kapele, które nierzadko w ten sposób nadrabiają brak solidnego repertuaru. Jako preludium do prawdziwego trzęsienia ziemi, jakie miało chwilę później nastąpić za sprawą Oceansize, Sion naprawdę nieźle wywiązali się ze swojego zadania, potwierdzając że ich udział w trasie nie jest dziełem przypadku.

Nagłośnienie, do którego ostatnio w Hard Rock Cafe można było mieć wiele zastrzeżeń, tym razem przygotowane zostało perfekcyjnie (co sugeruje, że być może nie zawsze była to wina włodarzy klubu). Pomimo wysokiego poziomu hałasu, bardzo wyraźnie słychać było partie wszystkich instrumentów. Każda gitarowa solówka, każde uderzenie w werbel lub bęben centralny, każde szarpnięcie struny basu dobiegało do uszu bez przeszkód i zniekształceń. Było to bardzo istotne zważywszy na fakt, że niektóre kompozycje Oceansize zaaranżowane zostały na trzy gitary, z których każda miała inne zadanie w kształtowaniu finalnej przestrzeni dźwiękowej. Dzięki temu można było w pełni docenić kunszt i wyrafinowanie obu brytyjskich kapel, które mimo ciężkiego brzmienia chętnie uciekają od schematycznych kompozycji opartych wyłącznie na metalowych riffach i nie dają się tak łatwo stylistycznie zaszufladkować.

Oceansize zaczęli tak samo jak na swojej ostatniej płycie – od post-rockowego, prawie w całości instrumentalnego “Commemorative 9/11 T-Shirt” oraz przestrzennego „Unfamiliar”. Jeżeli jednak ktoś oczekiwał koncertu utrzymanego w całości w klimatach „Frames”, musiał być tego wieczora srodze zawiedziony. Angielska formacja nie zapomniała o swoim post-hardocore’owym dziedzictwie i w dalszej części setu skupiła się na cięższych gatunkowo kompozycjach nie tylko z ostatniej, ale także z wcześniejszych płyt. Obok highlightów z „Effloresce” i „Everyone Into Position”, takich jak „Catalyst”, „A Homage To A Shame” czy „Long Forgotten”, zespół zagrał między innymi pochodzący z „Frames” kawałek “Sleeping Dogs And Dead Lions”, bodaj najcięższy w swoim dotychczasowym repertuarze. Ta kompozycja na żywo zrobiła naprawdę piorunujące wrażenie – dźwiękowa zawiesina stworzona przez gitary była wręcz namacalna a uderzenia perkusji niemal zmieniały rytm bicia serca. Takich momentów było zresztą podczas występu więcej. Przebiegał on ze skrajności w skrajność – od nastrojowych, wielowymiarowych kompozycji, po ostre, wywrzeszczane kawałki wywołujące ciarki na całym ciele. Przy okazji widać było, że muzycy świetnie się tego wieczora bawią i mają znakomity kontakt z publicznością. Sami zresztą po „Long Forgotten” namówili zgromadzonych fanów, aby ci wyzwali ich na bis, na który koniec końców zagrali „Paper Champion” i „Ornament”.

Zespół Oceansize pokazał, że scena cięższego rocka nie jest zagospodarowana tylko przez artystów stawiających sobie za punkt honoru grać tak szybko i z taką wirtuozerią, aby wszystkim słuchaczom trampki z wrażenia pospadały. Jest tutaj też miejsce dla grup, które stawiają na emocje, próbują urozmaicać brzmienie i eksperymentować, łącząc ze sobą różne gatunki. Chłopcy z Manchesteru udowodnili po prostu, że rocka można zagrać w sposób inteligentny.

Przemysław Nowak (3 listopada 2007)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także