DeVotchKa / The Lovely Sparrows

Nowy Jork, Spiegeltent / Soundfix Lounge - 25 lipca 2007

Zdjęcie DeVotchKa / The Lovely Sparrows - Nowy Jork, Spiegeltent / Soundfix Lounge

To był drugi wieczór, a właściwie – druga noc z rzędu, podczas której grupa DeVotchKa (na zdjęciu) występowała dla nowojorskiej publiczności. Znakomitym wstępem do ich koncertu była skromna prezentacja teksańskiej grupy The Lovely Sparrows, która odbyła się w przytulnym wnętrzu funkcjonującego niejako na zapleczu sporego williamsburskiego sklepu płytowego klubu Soundfix. Czwórka muzyków pojawiła się na scenie z bardzo skromnym zestawem instrumentów w rękach – składały się nań w zasadzie tylko i wyłącznie gitary akustyczne, nawet perkusista postanowił ograniczyć się prawie wyłącznie do wybijania rytmu na oparciu krzesła, zamiast używać choćby najmniejszego zestawu perkusyjnego.

Grupa przedstawiła ponad półgodzinny program, złożony z ciepłych i miękkich, momentami nawet dość wciągających alt-folkowych, a poniekąd jednocześnie indie-rockowych piosenek. Nie jest to z pewnością zespół, który zmieni na zawsze oblicze współczesnej muzyki – wręcz przeciwnie: to jedna z wielu grup, które poruszają się w obrębie bardzo dziś modnej stylistyki akustycznego, przebojowego alternatywnego popu. Ale nawet mimo dość wyraźnie widocznego braku oryginalności, koncert The Lovely Sparrows znakomicie nadawał się na rozpoczęcie muzycznego wieczoru.

Żeby go godnie kontynuować trzeba się było wybrać na drugi brzeg East River, na dolny Manhattan, gdzie zainstalowana została jedna z tegorocznych sezonowych atrakcji tego miasta: Spiegeltent. Już samo to miejsce zasługuje na uwagę. Jest wzorowane bardzo ściśle na rozpowszechnionych przede wszystkim w XIX wieku na Starym Kontynencie namiotach, budowanych na większych placach w europejskich miastach. Odbywały się w ich wnętrzu różnego rodzaju występy: od pokazów prestidigitatorów przez czysto cyrkowe wyczyny, aż do koncertów i spektakli teatralnych. Projektanci nowojorskiego odpowiednika ściśle trzymali się europejskiego wzornictwa z tamtego okresu – kiedy wchodzi się więc przez szeroko otwarte drzwi namiotu, wystrój wnętrza naprawdę zaskakuje: na środku jest okrągła przestrzeń, na której postawiono niewysoką scenę, dookoła – kameralne, półzamknięte kabiny, z których można oglądać to, co się na niej dzieje. Wszystko ozdobione jest drobiazgami w secesyjnym stylu, a głęboka czerwień grubych kotar dodaje jeszcze bardziej klasy i stylu temu miejscu.

Zespół DeVotchKa pasował tu jak mało który – podobna, mocno nasączona wschodnioeuropejskim folklorem muzyka musiała rozbrzmiewać w oryginalnych spiegeltentach grubo ponad sto lat temu. A mocno staroświeckie, noszące wyraźne ślady nieco dandysowskiej elegancji, stroje muzyków, znakomicie pasowały do stylizowanego na XIX wieczne wzorce wystroju wnętrza. Członkowie zespołu w pełni stanęli na wysokości zadania – obudzili swoją muzyką i towarzyszącą jej atmosferą echa dawnego świata. Zaprezentowali grubo ponad godzinny występ, wypełniony piosenkami, w których w idealnych proporcjach połączyli bardzo odległe inspiracje. Na plan pierwszy wysuwają się elementy wschodnioeuropejskiej, a przede wszystkim – bałkańskiej tradycji muzycznej, połączone nierozerwalnie z gorącymi, latynoskimi rytmami. W tej muzyce fragmenty oparte na wielkiej żywiołowości i energii przeplatają się ze spokojniejszymi, niemal uśpionymi momentami, radosne i skoczne piosenki z potwornie smutnymi balladami. Na dodatek muzycy udowadniają na scenie, że w ich graniu nie ma ani krzty sztuczności, a wszystkie te nietypowe brzmienia generowane są przez prawdziwe, bardzo nietypowe instrumenty (np. theremin), a nie – elektroniczne samplery.

Choć muzycy postawili tego wieczoru przede wszystkim na granie raczej dynamiczne i radosne, nie mogło oczywiście zabraknąć w programie występu kilku utworów, które znalazły się na najbardziej popularnej płycie w dorobku grupy – albumie zawierającym soundtrack do filmu „Little Miss Sunshine”. A przede wszystkim – jednej z najsmutniejszych piosenek świata: „How It Ends”, która zabrzmiała w wersji przepełnionej tak silną nostalgią, że nie sposób było nie uronić łzy.

DeVotchKa – zespół niezwykle popularny w Stanach Zjednoczonych, nawet pomimo tego, że większość wielbicieli nie jest w stanie poprawnie wypowiedzieć jego nazwy, w Polsce mógłby potencjalnie stać się wielką gwiazdą – przecież taką muzykę: nowocześnie potraktowany folk, z wyraźną bałkańską nutą, Polacy kochają gorącą miłością. Ale wygląda na to, że nic z tego. Ci, którzy rządzą muzycznymi horyzontami mieszkańców kraju nad Wisłą, wolą po raz kolejny sprowadzić do niego Bregovica – niby stuprocentowo autentycznego, ale jednocześnie – mocno tracącego sztucznością, a nie eksperymentować z nieznanymi zespołami, takimi jak DeVotchKa. Szkoda.

Przemek Gulda (16 października 2007)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także