Pan Sonic

Dublin, The Sugar Club - 16 września 2007

Zdjęcie Pan Sonic - Dublin, The Sugar Club

Dość nierówny poziom nowej płyty studził ekscytację przed zobaczeniem słynnych Finów na żywo. Jak miało się okazać, obawy te były niepotrzebne. Pan Sonic prezentuje się zdecydowanie lepiej grając live, kiedy potężne, surowe brzmienia analogów trzęsą ścianami i dyktują tempo bicia serca. Nie tylko z resztą. Siedząc pięć metrów od jednego z głośników musiałem stale przytrzymywać szklankę z piwem, bo ta o mały włos dokonałaby swego żywota na podłodze, bezlitośnie torpedowana wibracjami niskich częstotliwości. Potrzeba naprawdę solidnego soundsystemu, żeby docenić moc generowanych przez fiński duet dźwięków i być może dlatego słuchanie „Katodivaihe” w domowym zaciszu wypada w porównaniu z koncertem jak seks przez telefon z seksem.

Jak przystało na doświadczonych muzyków, do zaprezentowania wybrali najsmakowitsze kąski z nowego zbioru, dodatkowo odrobinę improwizując na bazie tych kompozycji. Pojawiły się wszystkie mocne akcenty, bez skręcania choćby na chwilę w kierunku lounge’owych klimatów. Królowały ciężkie bity, w rytm których kołysały się głowy terroryzowane potopem kwaśnych, syntezatorowych brzmień.

Jak przystało na niepokornych artystów zaczęli grać dużo później niż powinni. Początek koncertu zastał audytorium dobrze usadowione i już nieco zniecierpliwione przedłużaniem ponad miarę dobrego zwyczaju czekania na spóźnialskich miłośników muzyki.

Jak przystało na chłodnych w okazywaniu uczuć Skandynawów nie przywitali się jakoś szczególnie z publiką – po prostu zajęli swoje miejsca za instrumentarium i zaczęli grać. W podobny z resztą sposób zakończyli swój występ po prostu schodząc ze sceny. W międzyczasie obalili jednak stereotyp nieprzystępnych dosyć namiętnie operując elektronicznym sprzętem. O ile Mika Vainio z majestatycznym spokojem wykonywał swoją pracę, o tyle Ilpo Väisänen bardzo żywiołowo podchodził do zadania wykręcania poza skale gałek swojej aparatury. Apogeum ekspresji osiągnął w momentach kończących występ (liczba mnoga nie jest tu pomyłką). Zanim po raz pierwszy zeszli ze sceny dźwięk został bezlitośnie zakończony wyrwaniem kabla doprowadzającego sygnał do miksera. Nie obeszło się oczywiście bez dogrywki, utrzymanej w podobnej konwencji co główna część setu, a bisy zakończyły się, kiedy solidnych rozmiarów maszyna generująca dźwięki wylądowała na podłodze. Po tym Finowie już niestety się nie pokazali, choć świetnie bawiąca się publiczność głośno się tego domagała. W sumie występ trwał nieco ponad godzinę. Z jednej strony niby wystarczająco, gdyż co chwilę odnosiło się wrażenie, że jeszcze chwila i uszy po prostu więcej analogowego zgiełku nie zniosą. Z drugiej jednak, świetnie poprowadzony set nigdy nie przestał się rozkręcać i można było odczuć pewien niedosyt jego, jakby nieoczekiwanym, zakończeniem. Odwrotnie zatem niż w przypadku płyty – trwał za krótko. Nie wątpię jednak, że osoby, które trafiły tam nieco przez przypadek, mogły cieszyć się z nastałej ciszy.

Mateusz Krawczyk (4 października 2007)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także