Isis, Oxbow, Boris
Warszawa, Progresja - 20 czerwca 2007
Wspólne koncerty Isis, Boris i Oxbow okazały się sporym wydarzeniem i to nie tylko dla zwolenników ciężkiego jak walec, gitarowego wymiatania. Można powiedzieć, że gdyby organizatorom udało się dodatkowo zwerbować do Warszawy i Wrocławia takie kapele jak: Jesu, Sunn O))) czy Neurosis to mielibyśmy do czynienia z pokaźnym festiwalem muzycznym. Byłby to zarazem przegląd najciekawszych wątków w mocnym, eksperymentalnym graniu ostatnich kilku lat, stanowiącym alternatywę wobec sztampowego i skostniałego metalu spod znaku death czy black. Narzekać jednak nie wypadało, wykonawcy dali z siebie wszystko, a jaki był tego efekt – postaram się przybliżyć niżej.
Najpierw dostaliśmy szansę zobaczenia połowy oryginalnego składu Oxbow, czyli Oxbow Acoustic Duo. Z jednej strony błaznujący, wykonujący nieskoordynowane ruchy i teatralne gesty wokalista, który w trakcie trwania występu systematycznie ściągał z siebie ubranie, a z drugiej spokojny, introwertyczny, jakby nieobecny gitarzysta stworzyli spektakl, który należy uznać przede wszystkim za żart. O ile na krótką metę te wściekłe i agresywne, quasi-folkowe ballady nie były wielce męczące i nawet wywoływały na twarzy lekkie rozbawienie to z upływem czasu należało chyba żałować, że na scenie nie pojawił się zespół w pełnym składzie. Niestety, nie dane było usłyszeć utworów z ostatniego albumu „The Narcotic Story” w oryginalnych, elektrycznych wersjach, o wcześniejszych dokonaniach nie wspominając.
Japończycy z Boris, anonsowani jako druga grupa, ożywili publiczność. Co prawda ich występ nie przyciągał oryginalnością, bo jak to często w przypadku zespołów z Kraju Kwitnącej Wiśni bywa; więcej w tym wzorowania się, w tym konkretnym przypadku na hard i stoner rockowym graniu oraz na twórczości Melvins i Slayera, niż czerpania z własnej inwencji twórczej. Świeże pomysły dały o sobie znać dopiero pod koniec, kiedy to Boris wykonując początkowo konwencjonalną balladę zaskoczyli niemal drone’owym i hipnotycznym rozwinięciem głównego motywu. Na pewno był to najciekawszy moment przeciętnego występu japońskiej formacji, który przypomniał licznie zgromadzonej publiczności o eksperymentalnym obliczu tej formacji.
Główną gwiazdą tego dnia byli jednak panowie z Isis, którzy promowali zeszłoroczne dzieło zatytułowane „In The Absence Of Truth”. Tak jak można było się spodziewać, występ wypełniła muzyka będąca zderzeniem hardcore punkowych korzeni grupy z heavy metalowymi inspiracjami w kulminacyjnych momentach, natomiast we fragmentach łagodnych, można było usłyszeć namiastkę melancholijnego, pełnego bogatych pejzaży, gitarowego post rocka. Oprócz kompozycji z ostatniej, różnie odbieranej płyty Isis (m.in. „Not In Rivers But In Drops” czy „Wrists Of Kings”), pojawiły się także te z powszechnie wysoko ocenianych: „Oceanic” i „Panopticon”. Publiczność szczególnie żywiołowo reagowała w przypadku „So Did We”, „Backlit” oraz „The Beginning And The End” i nie można było się dziwić, bo to właśnie te starsze nagrania wypadły najlepiej.
Choć każdy koncert z osobna oferował zupełnie inne podejście do muzyki, emocje i stylistyczne rozwiązania stworzyły razem, pomimo niedociągnięć, całkiem intrygującą całość. Wydaje się, że z najlepszej strony zaprezentowali się panowie z Isis, ale jak mawiają nie tak znowu starzy fani ciężkiego, eksperymentalnego grania, ponoć dwa lata temu na wspólnym występie z Jesu było jeszcze lepiej.