The Apples In Stereo, Casper And The Cookies, Cause Co-Motion, Dirty On Purpose

Bowery Ballroom, Nowy Jork - 15 lutego 2007

Zdjęcie The Apples In Stereo, Casper And The Cookies, Cause Co-Motion, Dirty On Purpose - Bowery Ballroom, Nowy Jork

To był niezwykle trudny wieczór dla wszystkich wielbicieli niezależnej muzyki. W tym samym czasie odbywały się trzy bardzo ciekawe koncerty i nie sposób było zobaczyć wszystkich. Po uważnym prześledzeniu informacji, o której godzinie mają występować poszczególne zespoły, stwierdziłem, że jest szansa, żeby zobaczyć chociaż dwa z tych koncertów, z bólem rezygnując z trzeciego, podczas którego grupa Calla prezentowała materiał ze swej najnowszej, właśnie wydanej płyty „Strength In Numbers”.

Najpierw wybrałem się więc do Bowery Ballroom - klubu, który kilka dni wcześniej uhonorowany został nagrodą Plug Award dla najlepszego miejsca koncertowego w Stanach. Jako pierwsi na scenie pojawili się muzycy zespołu Cause Co-Motion, którzy z werwą i sporą dozą niespożytej energii zaprezentowali swój brzmiący niezwykle archaicznie materiał. Zaraz po nich wystąpiła grupa Casper And The Cookies - połączenie zespołu rockowego i drobnych elementów erotyzującego kabareciku. Muzycy ubrani byli w fantazyjne stroje, ozdobieni brokatem, cekinami i sztucznymi rzęsami. Podczas grania poszczególnych utworów z lubością imitowali ruchy i sceniczne maniery popowych gwiazdek, co sprawiało dość zabawne wrażenie. Pod względem muzycznym zaprezentowali natomiast publiczności czterdziestominutową lekcję historii, w której na plan pierwszy wysunęły się dźwięki rock'n'rollowe, uzupełnione sprawnie elementami indie-rocka.

Wszyscy czekali jednak na gwiazdę wieczoru - zespół The Apples In Stereo. Grupa już od kilku lat pracowicie buduje sobie wysoką pozycję na amerykańskiej scenie alternatywnej, ale dopiero najnowsza płyta, wydany kilka dni przed nowojorskim koncertem album „New Magnetic Wonder” może stać się prawdziwym przełomem - zawiera niezwykle przebojowy materiał, który określić można alternatywnym, gitarowym popem i jest o niebo lepsza od poprzednich produkcji zespołu. Ten koncert był tego znakomitym potwierdzeniem - zespół tak skonstruował program koncertu, żeby nowe utwory przeplatać starszymi. Z reguły takie założenie jest jak najbardziej słuszne i uczciwe wobec publiczności, która nie zawsze przecież zdążyła przyswoić najnowsze produkcje danego wykonawcy i chce usłyszeć swoje ulubione utwory z wcześniejszych płyt. Tym razem jednak taki pomysł przyniósł raczej opłakane skutki - różnica między porywającymi nowymi utworami a starszymi piosenkami była niezwykle wyraźnie widoczna. Podczas grania tych ostatnich napięcie wyraźnie opadało, a zespół sprawiał wrażenie jakby się męczył ich wykonywaniem. Na szczęście spory zestaw nowych kompozycji wpleciony w repertuar koncertu zdecydowanie go ratował - publiczność tańczyła w rytm bardzo do tego zachęcających melodii i wyśpiewywała wraz z wokalistą grupy nieco cyniczne teksty o rozstaniach i codziennych życiowych kłopotach.

Muzycy The Apples In Stereo nie złożyli jeszcze instrumentów, gdy nadszedł moment, w którym musiałem wycofać się spod sceny i biegiem ruszyć do Mercury Lounge - znacznie mniejszego od Bowery Ballroom klubu, mieszczącego się na szczęście niedaleko. Zdążyłem prawie idealnie: muzycy z zespołu Dirty On Purpose właśnie kończyli przygotowania do swojego występu.

Rozpoczął się on dość nietypowo - brooklyńczycy zaprezentowali jeden ze swoich najlepszych utworów - instrumentalną kompozycję „Monuments”, zwieńczoną znakomitym dźwiękowym chaosem, który powoduje, że nadaje się bardzo dobrze na zakończenie koncertu, a nie jego początek. Kiedy muzykom udało się już pozbierać po kilku minutowej symfonii sprzęgnięć i zgrzytów, wokalista podszedł do mikrofonu i zapowiedział, że dziś piosenki będą wykonane w nieco innych wersjach, bo ze względu na chorobę gardła nie może śpiewać tak, jak zwykle.

I rzeczywiście, gdy zabrzmiały kolejne piosenki, znane z debiutanckiej płyty grupy, wydanego kilka miesięcy wcześniej albumu „Hallelujah Sirens” od razu było wiadomo, że coś jest nie tak - zwykle wokalista posługiwał się wysokim, wręcz dziewczęcym głosem, tego wieczoru śpiewał zaś normalnie. Zmieniło to trochę wydźwięk poszczególnych utworów, ale nie spowodowało bynajmniej, że zabrzmiały one dużo gorzej. Oprócz zestawu najlepszych piosenek z płyty, grupa przedstawiła tego wieczoru także kilka premierowych kompozycji, znakomicie pasujących do wcześniejszych utworów grupy i utrzymanych w podobnym stylu, udanie nawiązującym do indie-rockowej tradycji sprzed lat. Był to skromny, kameralny koncert, którym muzycy z Brooklynu otwierali swoją długą amerykańską trasę, ale może właśnie dzięki tej prawie rodzinnej atmosferze, był znakomitym zwieńczeniem tego wieczoru, pełnego dobrej muzyki.

Przemek Gulda (26 marca 2007)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także