The Jealous Girlfriends, The Films, Men In Gray

Union Hall, Nowy Jork - 28 stycznia 2007

Zdjęcie The Jealous Girlfriends, The Films, Men In Gray - Union Hall, Nowy Jork

Union Hall wbrew bardzo dumnej, nadanej zdecydowanie na wyrost nazwie to bynajmniej żadna tam hala, ale niewielki klubik w piwnicy pod restauracją, jakich w Nowym Jorku pełno prawie na każdym kroku. I w każdym z nich prawie codziennie rozbrzmiewa grana na żywo muzyka. W Union Hall dominuje alternatywny rock, więc od czasu do czasu warto tam zajrzeć. Tego wieczoru grały tam trzy młode zespoły – wciąż dopiero na starcie, wciąż obiecujące, wciąż z wielkimi nadziejami. A jednocześnie – patrząc na to zupełnie chłodnym okiem – bez szans na wielką karierę i popularność wykraczającą poza grono znajomych. Niby mają wszystko, co powinny mieć – niezły materiał, energię, która tryskała z muzyków na scenie, wyraziste wokalistki i wokalistów. A jednak każdej z tych formacji czegoś brakuje, czegoś, co powoduje, że raczej nie zainteresują się nimi łowcy głów z dużych wytwórni niezależnych, nie mówiąc już nawet o którymś z wielkich koncernów płytowych.

Koncert zaczął się od występu zespołu Men In Gray, który prezentuje bardzo dynamiczny, wręcz agresywny indie-rock z widocznymi niemal w każdym takcie elementami punk rocka. Przed mikrofonem stanęła wokalistka, której momentami lekko nie starczało głosu, za to nie brakowało jej ani trochę energii. Wykrzykiwała słowa kolejnych piosenek, grała na tamburynie, skakała po całej scenie, a kilka razy rzucała się w niezbyt gęsty tłum pod sceną, żeby bawić się wraz ze słuchaczami. Miałem okazję oglądać tą grupę na koncercie dwa albo trzy lata temu i już wówczas wydawała się dość obiecująca. Niestety, przez ten czas nie wydarzyło się nic, co świadczyłoby o tym, że zespół wzniósł się choć o jeden stopień muzycznej kariery – nadal otwiera koncerty innych zespołów w swoim rodzinnym mieście. Czego więc zabrakło w tym przypadku? Niezależnie od tego, jak brutalnie to zabrzmi: wygląda na to, że przede wszystkim bezczelności i stylu. Członkowie zespołu robią wrażenie poczciwców z sąsiedztwa i jakoś trudno byłoby mi ich sobie wyobrazić na okładce jakiegokolwiek opiniotwórczego pisma muzycznego. To przykre, ale tak to chyba niestety działa.

Drugiemu zespołowi, który wystąpił tego wieczoru bezczelności i stylu nie brakuje ani trochę, ale mają za to o wiele mniej ciekawy pod względem muzycznym materiał. The Films, choć to też amerykańska grupa sprawia wrażenie wyciągniętej żywcem z Wielkiej Brytanii. A dokładniej z Londynu. A jeszcze dokładniej – wydaje się być istnym klonem The Libertines z najlepszego okresu. Bardzo podobna propozycja muzyczna, bardzo podobny styl ubierania się i zachowania na scenie. Wypisz wymaluj Barat i Doherty. No właśnie, ale żeby trafić na okładki muzycznej prasy trzeba być Baratem i Dohertym. A przynajmniej pisać tak dobre piosenki, jakie tej parze udawało się razem tworzyć. A tego młodzi muzycy z The Films zdecydowanie nie potrafią.

Najciekawsza grupa pojawiła się na scenie na koniec wieczoru. The Jealous Girlfriends to formacja pochodząca z Nowego Jorku, która najpierw zauroczyła mnie swoją nazwą, potem – piosenkami zamieszczonymi na profilu w serwisie MySpace, a na koniec – występem na żywo, który pełen był wielkich momentów. W skład grupy wchodzą tak młodzi ludzie – przynajmniej dwoje wokalistów sprawia wrażenie, jakby byli jeszcze nastolatkami – że wszystko wskazuje na to, że muzyka, która ewidentnie ich inspiruje: smutne granie z lat osiemdziesiątych, spod znaku wytwórni 4AD, jest starsza od nich samych. Ale w żaden sposób nie przeszkadza im to w tworzeniu znakomitych kompozycji i przedstawianiu ich na żywo w taki sposób, że każdego choć trochę wrażliwego na tego typu granie słuchacza muszą przechodzić ciarki. Czego więc zabrakło temu zespołowi, by się wybić? Sądząc po tym koncercie: konsekwencji, spójności i oswojenia z graniem na żywo. Bo obok momentów wielkich były podczas tego koncertu i zupełnie niepotrzebne: choćby nieustanne zmienianie gitar, powodujące niweczące cały nastrój dość długie przerwy między utworami. Bo obok kompozycji znakomitych były też i dużo słabsze, jakby wzięte z repertuaru jakiegoś innego zespołu. Trochę szkoda. Tak czy owak – warto zwrócić uwagę na wszystkie te trzy zespoły, a na The Jealous Girlfriends w szczególności.

Przemek Gulda (14 lutego 2007)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także