To Rococo Rot, Radiev

Łódź Jazzga - 2 grudnia 2006

Zdjęcie To Rococo Rot, Radiev - Łódź Jazzga

Jazzga z godną podziwu regularnością sprawia frajdę fanom niemieckiej elektroniki, wyrabiając sobie markę najbardziej berlińskiego z łódzkich, a może nawet z polskich klubów. W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy na jej kameralnej cenie pojawili się tacy artyści jak Tarwater, Mapstation, Donna Regina czy Barbara Morgenstern. Kiedy więc dowiedziałem się, że na koncerty do Polski przyjedzie To Rococo Rot, nawet nie sprawdzałem czy wystąpią w Jazzdze. Było to dla mnie oczywistością.

Koncert jednej z największych gwiazd muzyki elektronicznej lat dziewięćdziesiątych nie przyciągnął tłumów. Brak ścisku świetnie jednak współgrał z klimatem twórczości To Rococo Rot, do której przeżywania potrzebny jest choćby minimalny komfort. Ucieszyłem się więc, z możliwości spokojnego rzucenia okiem na przywieziony przez Niemców sprzęt, zamówiłem ulubione piwo i spokojnie czekałem na pojawienie się gwiazdy. Zanim jednak na scenę wkroczyli główni bohaterowie wieczoru, publiczność została skutecznie rozgrzana przez łódzki Radiev. Supportowanie kapel o tak uznanej marce jak To Rococo Rot z pewnością nie jest łatwym zadaniem. Łodzianie wykorzystali jednak swoją szansę prezentując energetyczną, mocno improwizowaną mieszankę post-rocka, punka, electro a nawet free jazzu. Wywoływała ona zarówno żywiołową reakcję większej części publiczności jak i kilka głośnych, złośliwych komentarzy. Nie ulega jednak wątpliwości, że łodzianom udało się zaistnieć, co w przypadku grania roli supportu wcale nie musiało mieć miejsca.

Gdy To Rococo Rot pojawili się na scenie, rozpoczęli bez większych zapowiedzi, od początku zdradzając maksymalną koncentrację. Bracia Lippok i Stefan Schneider zdawali się nie dostrzegać publiczności, w ogóle się nią nie przejmowali, skupiając się na generowaniu niezwykłych, starannie dobranych, powściągliwych dzwięków. Koncert niemieckiego tria zapowiadany był jako swoiste podsumowanie, przegląd dokonań itp. To Rococo Rot nie ograniczyli się jednak do prostego odegrania jubileuszowego the best of - u. Niektóre kompozycje potraktowali z dużym dystansem, wprowadzając do swojego hermetycznego, perfekcyjnie zorganizowanego świata elementy improwizacji; niektórych sampli generowanych przez MPC Roberta Lippoka próżno szukać na płytach, na odrobinę szaleństwa pozwalał sobie również jego brat Ronald, momentami bardzo swobodnie podchodząc do klasycznych aranży bębnów. Niestety na kilku pierwszych utworach cień położyły problemy z nagłośnieniem perkusji i basu. Na szczęście zostały one pokonane i po dwudziestu minutach niepewności napięcie zaczęło stopniowo rosnąć, by osiągnąć szczytowy poziom na wysokości świetnego, przytłaczającego „For A Moment”. Po tej zimnej, srogiej uczcie muzycy zaserwowali jeszcze publiczności nieco pogodniejsze, rozbujane utwory takie jak „Cars” czy „Miss You”, którego wesoła, prościutka linia basu jeszcze długo dźwięczała w mojej głowie.

Niestety, pomimo dwóch bisów miałem wrażenie, że koncert kończy się w złym momencie. Jeśli weźmie się pod uwagę początkowe problemy, trudno uznać nieco ponad godzinę grania za czas wystarczający do osiągnięcia satysfakcji. Opuszczałem więc Jazzgę z uczuciem sporego niedosytu, wierząc jednak głęboko, że To Rococo Rot za jakiś czas znów zawitają do Łodzi. Gromkie oklaski, która rozległy się po zejściu muzyków ze sceny musiały ich przekonać, że zawsze będą tu mile widzianymi gośćmi. Oby następnym razem wpadli na trochę dłużej.

Piotr Szwed (28 grudnia 2006)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także