The Long Blondes, Cause Co-motion, Think About Life, Crystal Slits

Nowy Jork, Knitting Factory - 27 lipca 2006

Zdjęcie The Long Blondes, Cause Co-motion, Think About Life, Crystal Slits - Nowy Jork, Knitting Factory

Na czwartkowym koncercie w głównej sali Knitting Factory wystąpiły cztery zespoły nie pasujące do siebie prawie zupełnie. Ale publiczności raczej to nie przeszkadzało, bawiła się znakomicie od początku do końca. A koniec rzeczywiście był godny zachwytów. Brytyjski kwintet z trzema paniami w składzie pokazał się z jak najlepszej strony. Chwytliwe melodie, pomysłowe nawiązywanie do klasyki rocka i popu, lekko niedzisiejszy charakter poszczególny piosenek i niemożliwy do zapomnienia głos wokalistki – to atuty The Long Blondes, które znane były już z kilku singli tego zespołu. Okazało się, że na żywo dodać trzeba do nich jeszcze charyzmę wokalistki grupy. Nie ma co tu kryć – bardzo pomagają jej warunki naturalne: wysoka, zgrabna dziewczyna o niebrzydkiej buzi ma już od samego początku wielki kredyt sympatii u publiczności, a zwłaszcza jej męskiej części. A jeśli dodać do tego jeszcze dość kokieteryjne zachowanie, kuszący, choć nie do końca dosłownie erotyczny strój i zmysłowy sposób poruszania się, nie ma wątpliwości, że Kate Jackson musi się podobać.

Na szczęście nie tylko o tego typu wrażenia chodziło na tym koncercie. Grupa dała bardzo spójny, raczej krótki występ, w którym nie zabrakło przebojów ze starszych singli, ale także – nowych utworów z wydanej dosłownie w dniu koncertu dwunastocalowej płyty. Na koniec nie mogło zabraknąć oczywiście największego przeboju grupy, „Giddy Stratospheres”, przy którym publiczność wpadła w prawdziwy amok. Małym rozczarowaniem okazał się natomiast fakt, że zespół, mimo długich zachęt ze strony publiczności, nie wyszedł powtórnie na scenę, żeby zagrać coś na bis.

Wcześniej wystąpiła lokalna efemeryczna gwiazda – zespół Cause Co-motion. Wiadomo nie od dziś, że gospodarzom pomagają nawet ściany, więc Brooklyńczycy już od pierwszych minut swego występu zebrali ogromne brawa publiczności. Muzycy przedstawili swój materiał błyskawicznie – byli na scenie tylko szesnaście minut, ale zdążyli w tym czasie zagrać kilkanaście kompozycji. Ich bardzo staroświecki materiał, nawiązujący do najstarszej rockowej klasyki, jeszcze z lat pięćdziesiątych, znakomicie sprawdza się na koncertach. Krótkie, szorstkie i dynamiczne kompozycje, bardzo surowe brzmienie i mocny głos wokalisty – to charakterystyczne elementy twórczości tej grupy. I jeszcze jedno: szalejący po całej scenie basista. To był niezwykle krótki, ale pełen energii występ.

Przed Broooklyńczykami na scenie pojawiła się kanadyjska grupa Think About Life – trio, używające nietypowych instrumentów: małego zestawu perkusyjnego, dużej ilości elektronicznych przetworników i syntezatorów, a w niektórych kawałkach – także gitary. Najbardziej charakterystycznym członkiem tego zespołu jest czarnoskóry, niezwykle żywiołowy wokalista, który przyciągał uwagę publiczności przez cały występ. Zaprezentował całą skalę swych możliwości głosowych: od dramatycznego szeptu aż do tracącego zupełnie artykułowany charakter wrzasku. Ten ostatni pasował zwłaszcza do tych fragmentów, w którym muzycy znacznie podkręcali tempo swoich utworów. Nietypowe, mocno zaprawione elektroniką screamo sprawdziło się na koncercie nadzwyczaj dobrze.

Kompletnym niewypałem był natomiast występ pierwszego zespołu tego wieczoru. Automat perkusyjny, trzech grających nierówno i bez żadnego pomysłu muzyków i zawodzący niemiłosiernie wokalista – miał to być chyba ukłon w stronę nowojorskiej tradycji no wave z jednej strony i brytyjskich klasyków zimnej fali z drugiej, ale okazał się mocno przeterminowanym i całkowicie niestrawnym muzycznym daniem. Panowie radzili więc sobie tego wieczoru z różnym skutkiem i na zróżnicowanym poziomie, panie natomiast zdecydowanie były górą.

Przemek Gulda (18 października 2006)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także