Peaches, Eagles Of Death Metal
Nowy Jork, Irving Plaza - 22 lipca 2006
Peaches dziś to już zupełnie inna artystka niż kilka lat temu, gdy grała swoje pierwsze koncerty w Polsce: dla zaledwie kilku osób, zdziwionych jej obyczajową swobodą i otwarcie erotycznymi deklaracjami ze sceny. Wtedy jej występy polegały na tym, że samotnie wykrzykiwała ze sceny swoje obrazoburcze teksty. Już wtedy robiła spore wrażenie żywiołowością. Ale dopiero dziś widać, jak znakomicie radzi sobie na scenie, jak genialne są jej występy, gdy może sobie pozwolić na coś więcej niż tylko wożenie ze sobą kilku elektronicznych zabawek. Dziś koncerty Peaches to wielkie widowisko, z wyodrębnionymi częściami, z nerwem i wewnętrznym rytmem i z trzymającą w napięciu do ostatnich dźwięków ostatniego utworu dramaturgią. Na dodatek widowisko tak mocno nasiąknięte wyrafinowanym wyuzdaniem, że uznawana za największą skandalistę popowej sceny Madonna, ze swoimi tanimi sztuczkami, mogłaby się z niego wiele nauczyć.
Peaches przez cały wieczór dokonuje niekończącego się strip-teasu – rozbiera i przebiera się kilkakrotnie, większą cześć koncertu występując w bieliźnie. Na dodatek w jej występ wplecionych jest mnóstwo wodewilowo-teatralnych elementów: a to jeździ po scenie na rowerze, a to rozdaje ordery, a to wreszcie wskakuje na perkusję. Obok niej pojawiają się – co zupełnie nowe w jej występach – inni muzycy. Troje instrumentalistów wykonuje na żywo większość partii, co sprawia, że koncert pod względem muzycznym nabiera o wiele bardziej rockowego charakteru. Mocna perkusja i ostre gitarowe riffy znakomicie ubarwiają elektroniczne podkłady. W repertuarze znalazły się przede wszystkim utwory z najnowszej płyty Peaches, zatytułowanej „Impeach My Bush”, które w wersjach studyjnych wydawać się mogą nieco monotonne, na żywo większość z nich to prawdziwe muzyczne bomby, wybuchające tuż nad głową zdumionej publiczności. Obok nowych utworów nie mogło zabraknąć też kilku wielkich hitów z „Fuck The Pain Away” i „AA XXX” na czele. Publiczność szalała przy nich jeszcze bardziej niż przy innych utworach, a Peaches przechodziła samą siebie – rzucała się w tłum, biegała po balkonie okalającym salę w Irving Plaza, zdzierała z siebie kolejne warstwy ubrania. Kiedy po godzinie takiego szaleństwa zespół zszedł ze sceny, było wiadomo, że publiczność nie pozwoli tak zakończyć tego koncertu. Bis trwał prawie trzydzieści minut, a jego kulminacyjnym punktem był moment, kiedy Peaches – dokładnie jak Madonna w jednym ze swoich teledysków – śpiewała leżąc, podtrzymywana w powietrzu przez czwórkę panów z Eagles Of Death Metal.
To właśnie im przypadło w udziale rozpoczęcie tego koncertu. I choć bardzo się starali, podbudowani bardzo ciepłym przyjęciem przez publiczność, ich koncert był raczej nudny. Riffy stylizowane na klasykę wieśniackiego rocka w każdym kolejnym kawałku stawały się czymś na kształt opowiadanego po raz nie wiadomo który dowcipu. A powtarzane przez wokalistę tego założonego dla zabawy zespołu, Jesse Hughesa, żarty w stylu czesania włosów plastykowym grzebykiem i nawoływania do publiczności: „czy jesteście gotowi na rock’n’roll” szybko zrobiły się raczej nużące. Nie było porównania ze zdumiewającymi sytuacjami podczas koncertu Peaches – choćby tą, gdy na miejscu perkusistki nagle zasiadł... monstrualny gumowy fiut, któremu wcześniej gitarzystka pomogła osiagnąć właściwe rozmiary za pomocą sporej pompki. Kiedy wypadł zza sporego zestawu na scenę, techniczni próbowali zrobić mu sztuczne oddychanie, po czym... wynieśli na noszach na zaplecze. Ale jakże mogło by być inaczej podczas utworu, w którym wokalistka i jej dwie urocze koleżanki nawoływały: „fiuty – do dzieła, cycki – do roboty!”