I Love You But I've Chosen Darkness, The Big Sleep, Asobi Seksu
Nowy Jork, Bowery Ballroom - 19 lipca 2006
Gdyby ten zespół wyruszył na wspólną trasę z Sigur Ros, kolejne koncerty przynosiłyby w odwiedzanych miastach falę samobójstw. Coś musi być w tych zimnych rejonach świata, że powstaje tam taka samobójcza muzyka. Zanim jednak na scenie stanęli panowie z wiecznie zmrożonej i zaśnieżonej Alaski, publiczność dość licznie zgromadzona tego wieczoru w najbardziej modnej noworockowej sali koncertowej w Nowym Jorku, Bowery Ballroom, miała okazję obejrzeć jeszcze występy dwóch innych zespołów.
Jako pierwsza na scenie zainstalowała się nowojorska formacja Asobi Seksu. Wydana ledwie kilkanaście dni wcześniej druga płyta długogrająca – znakomity i wciąż niezbyt chyba doceniony, mimo kilku bardzo pozytywnych recenzji, krążek „Citrus” – zwiastowała, że ten występ może być niezwykle ciekawy. I rzeczywiście. Asobi Seksu pojawiło się na scenie w mocno przebudowanym składzie – najważniejsza zmiana to pojawienie się drugiego klawiszowca, za sprawą którego grupa zyskała o wiele bardziej miękkie i głębokie brzmienie. Już pierwsze dźwięki zwiastowały spore wydarzenie. A każda kolejna piosenka udowadniała dobitnie, że Asobi Seksu to jedna z wielu ukrytych muzycznych pereł tego miasta. Znakomita muzyka, wyraźnie nawiązująca do klasyki sceny shoegazing, świetne, wpadające w ucho kompozycje i wyrazista wokalistka, śpiewająca delikatnym głosem to po angielsku, to po japońsku – to najważniejsze elementy tego fenomenu. Na żywo zespół zabrzmiał dużo mocniej i nieco ostrzej niż na najnowszym materiale studyjnym, ale mimo to piosenki nie straciły nic ze swojej nieco onirycznej atmosfery. Repertuar składał się tego wieczoru przede wszystkim z piosenek z płyty „Citrus”, choć nie zabrakło największych przebojów z poprzedniego krążka, m.in. urzekającego od pierwszych taktów utworu „Walk On The Moon” w wersji dużo dynamiczniejszej niż studyjna. Na koniec muzycy zaserwowali kilka minut dźwiękowego szaleństwa – improwizowaną, rozdygotaną ścianę gitarowego hałasu. Trio The Big Sleep wypadło na tym tle raczej blado, prezentując kilkanaście piosenek leżących gdzieś na pograniczu między psychodelią z lat sześćdziesiątych a popularną głównie kilkanaście lat temu konwencją gitarowego power tria. Materiał zespołu okazał się jednak niezbyt spójny, a sami muzycy – nie najlepiej obyci ze sceną.
To niezbyt dobre wrażenie zatarły niemal natychmiast pierwsze dźwięki wygenerowane przez pięciu ubranych niemal całkowicie na czarno mężczyzn z zespołu I Love You, But I’ve Chosen Darkness. Od samego początku było wiadomo, skąd wzięła się nazwa zespołu: to była muzyka czarna jak zaschnięta krew i smutna jak rozsypany popiół. Wolne, ponure kompozycje, pochodzące przede wszystkim z wydanej niedawno debiutanckiej płyty długogrającej „Fear Is On Our Side”, na żywo zabrzmiały jeszcze mroczniej niż w wersjach studyjnych. W niektórych momentach basista i klawiszowiec odkładali swoje instrumenty, biorąc do ręki gitary – cztery takie instrumenty grające jednocześnie pozwalały zespołowi bez trudu uzyskać potężne, niemal zniewalające brzmienie. A tej grupie przecież zupełnie nie po drodze z ciężkimi gatunkami rocka. Ta muzyka, mimo swojej gęstości i pozornej nieprzejrzystości, pozostawała jednocześnie lekka, w pewnym sensie nawet melodyjna. Muzycy z zimnej Alaski z zaciętymi minami prezentowali kolejne piosenki, wplatając do repertuaru kilka nowych kompozycji i zagraną na bis pamiątkę z debiutanckiej epki, dziś, w kontekście utworów z nowej płyty, brzmiącej nadspodziewanie lekko i beztrosko.
To nie jest zespół genialny i do końca oryginalny – wyraźną fascynację Joy Division, a może nawet wczesnym Killing Joke słychać było podczas tego koncertu przez cały czas. A jednak muzycy I Love You, But I’ve Chosen Darkness potrafili tchnąć ożywczego ducha współczesności w tą konwencję, kopiowaną przez tak wiele zespołów. Dodając do klasycznej formuły ożywiające rytmy, przygniatające brzmienie i błyskotliwe, niemal przebojowe, kompozycje, udowodnili, że nie są zwykłymi epigonami, ale oryginalnym zespołem z ciekawą propozycją muzyczną, głęboko zakorzenioną w przeszłości. Tak to jest, gdy ktoś wybiera mrok i ma strach po swojej stronie.