Siren Festival

Nowy Jork, Coney Island - 15 lipca 2006

Zdjęcie Siren Festival - Nowy Jork, Coney Island

To była już szósta edycja wielkiego, plenerowego festiwalu organizowanego przez tygodnik „Village Voice” – najważniejszy nowojorski informator kulturalny. Impreza tradycyjnie odbywa się na Coney Island, mocno dziś podupadłym, choć kiedyś święcącym dni wielkiej chwały nadoceanicznym kąpieliskiem. Dwie wielkie sceny, ogromny teren przeznaczony dla publiczności, mnóstwo stoisk, na których można kupić albo dostać w ramach wszechobecnej akcji promocyjnej tysiące różnych artykułów związanych z muzyką, albo nie mających z nią zupełnie nic wspólnego.

W tym roku medialne przygotowania do festiwalu upłynęły przede wszystkim na rozważaniach, kto wygra bitwę headlinerów na obu scenach. Koncerty miały się rozpoczynać prawie jednocześnie, więc każdy ze 100 tysięcy uczestników musiał wybrać, czego chce posłuchać na koniec. Do wyboru były dwie, zupełnie różne opcje: raczej spokojny, lekko natchniony folkujący rock z Kanady prezentowany przez muzyczny kolektyw Stars albo szalony, zepsuty do szpiku kości, zdeprawowany i deprawujący wszystkich słuchaczy rockowo-dyskotekowy kabaret w wykonaniu gospodarzy – nowojorczyków ze Scissor Sisters. Nie ma wątpliwości – tę rywalizację wygrali ci ostatni. Nawet pomimo tego, że zarówno oni sami, jak i seria przypadkowych zdarzeń sprawiła, że ten koncert nie był nawet w części tym, na co ich tak naprawdę stać. Wystarczyło porównać ich występ, do tego, który odbył się dokładnie tydzień wcześniej w Gdyni podczas festiwalu Open'er. Na Coney Island było o wiele mniej rozmów między utworami, materiał był odgrywany z wyraźnym zmęczeniem, może nawet lekką niechęcią, a namowy do tańca były mało wiarygodne. Na dodatek końcówkę występu zepsuła dwukrotna... awaria nagłośnienia. Ale nawet mimo tych wszystkich problemów – nowojorczycy wypadli znakomicie. W łączeniu ostrych gitar z dyskotekowymi dźwiękami instrumentów klawiszowych nie mają sobie równych, a zawrotne ewolucje i niebywałe figury taneczne dwojga wokalistów długo każą się zastanawiać, jak oni są w stanie to wszystko robić w czasie śpiewania.

Występ Stars wypadł przy tym nieco blado. Łagodna, miękka muzyka, do stworzenia której na scenie stawiło się ponad pół tuzina instrumentalistów – czasem takich, których rzadko można zobaczyć na scenie podczas rockowego koncertu, np. skrzypaczkę (nie do końca sprawdziła się na tak ogromnej scenie). Z podobnym problemem musiał się borykać miejscowy, brooklyński zespół Dirty On Purpose, który bardzo niedawno przed festiwalem zadebiutował znakomitą płytą „Hallelujah Sirens”. To brzmienie, dość delikatne, oniryczne i atmosferyczne, choć nie pozbawione ostrzejszych fragmentów, na żywo zabrzmiało trochę zbyt chaotycznie i brudno.

Znakomicie wypadły za to dwa zespoły z Wielkiej Brytanii: The Cribs i Art Brut. Oba grające bezczelną, bezpretensjonalną, wyzywająco niedbałą, punkową muzykę, pasowały tu jak ulał. Na dodatek zdobyły sporo punktów wśród publiczności żywiołowością i sporą dozą szaleństwa, które zdawało się być już tylko na granicy kontroli. Wokalista The Cribs – nie pierwszy już raz zresztą – kończył koncert z całą twarzą malowniczo zbryzganą krwią z przeciętej o mikrofon wargi. A Eddie Argus z Art Brut tradycyjnie rozbawiał publiczność do łez swoimi cynicznymi żartami.

Zaskakujący i bardzo dobry był występ coraz popularniejszej w Stanach i Europie grupy She Wants Revenge. Wbrew pozorom nie polegał on na tym, że dwóch DJ-ów stało za dekami i wypuszczało kolejne sample. To zespół z prawdziwego zdarzenia. Z żywymi instrumentami, wokalistą o bardzo ciekawej barwie głosu i znakomitymi piosenkami w zanadrzu.

Publiczność bardzo ciepło przyjęła także występy grup: Tapes’n Tapes, uznawanej w Stanach za jedną z większych koncertowych atrakcji tego sezonu i gości z dalekiej Norwegii, gitarowo-elektronicznej formacji Serena Maneesh.

Festiwal, jak co roku, oznaczał bieganie między dwiema, oddalonymi od siebie dość poważnie scenami, ciągłą konieczność wybierania, z którego z występów trzeba z bólem serca zrezygnować, by obejrzeć coś innego i szybką naukę omijania tysięcy wszechobecnych plażowiczów, z rękoma wypełnionymi kupionymi przed chwilą tackami, uginającymi się od frytek i hot-dogów. To ciężka próba, ale i tak nie mogę się już doczekać kolejnej edycji tej największej letniej imprezy rockowej w Nowym Jorku.

Przemek Gulda (17 sierpnia 2006)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także