Yo La Tengo, The Scene Is Now
Edynburg, Liquid Room - 15 sierpnia 2005
Nie od dawna wiadomo, że scena muzyczna Edynburga przegrywa z oddalonym o godzinę drogi Glasgow. Zdecydowana większość zalewających rynek brytyjski produktów muzycznych z nalepką „made in Scotland” wcale nie pochodzi z jej stolicy. Nieznana jest przyczyna tego stanu rzeczy: może to górzyste ukształtowanie miasta (trudności z transportem sprzętu?), może jakość lokalnego futbolu (słyszał ktoś o Hearts lub Hibs?), może fakt iż 30 procent mieszkańców jest zatrudnionych w finansach (dzieci finansistów nie grają w zespołach?). Przekłada się to na relatywnie małą ilość wydarzeń muzycznych w mieście. Wszystko jednak odmienia się w sierpniu, kiedy to w Edynburgu dzieje się więcej niż w Glasgow przez całe wakacje.
Fringe festiwal, bo o nim mowa, działa niczym lep na ściągających z całego świata turystów. Podobno w przeciągu miesiąca populacja miasta ulega podwojeniu. I choć jest to festiwal teatralny, istnieje również jego muzyczna odnoga, zręcznie nazwana T On The Fringe. Pod względem atrakcji T On The Fringe może mierzyć się z którymkolwiek z brytyjskich, weekendowych festiwali, stanowiąc wartą rozważenia alternatywę dla tych, którzy zamiast błota po kolana, pływających namiotów, ciepłego browaru i kilometrowych kolejek do kibli wolą wieczorny powrót autobusem do domu. Problem jest tylko jeden. Zobaczenie wszystkiego na T On The Fringe kosztowałoby majątek.
Z uwagi na ograniczoność dostępnego budżetu decyzję o zobaczeniu Yo La Tengo podjąłem kosztem grających dzień później The Wedding Present. Nie wahałem się długo: kiedy dwa lata temu oglądałem to amerykańskie trio na festiwalu Roskilde 03, zostałem oszołomiony ich umiejętnościami płynnego przechodzenia z jednej muzycznej bajki do drugiej. To był więcej niż składający się z dobrych piosenek koncert, bardziej coś na kształt płynnego strumienia przeciwstawnych nastrojów muzycznych połączonych ze sobą z iście szewską precyzją. Niestety - tak jak dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki, nie ma dwóch identycznych występów. Yo La Tengo w Liquid Room nie przypominali zespołu sprzed dwóch lat.
Kiedy po niesłychanie eterycznym intro płynnie wszedł znany wszystkim „Sugarcube”, wokalista i gitarzysta Ira Kaplan po raz pierwszy zaprezentował skłonność do skutecznego brudzenia linii melodycznych. Zdecydowanie asymetryczne, dysonansowe solo spotkało się z aplauzem zgromadzonych. Chwilę później gitara wyrównała do sekcji, a my cieszyliśmy się z dźwiękowego psikusa Kaplana. Problem w tym, że to co cieszyło w ograniczonej dawce, zaczęło męczyć w dużej. Po około pół godzinie występ przybrał formę dźwiękowego niszczenia repertuaru Yo La Tengo i niestety niczego więcej. Chwile wytchnienia zdarzały się rzadko, zamiast świadomej i zaskakującej wirtuozerii doświadczonego zespołu, dostaliśmy wątpliwej jakości piłowanie gitary Kaplana, równie zaskakujące jak coroczne nadejście jesieni. Sytuację udało się częściowo uratować pod koniec, wraz z płynnym przejściem „Deeper Into Movies” w oparty na kapitalnym motywie „Big Day Coming”, który z kolei po pięciu minutach stał się „Little Hondą”. Tej ostatniej nie udało się dojechać do satysfakcjonującej mety, w połowie drogi została napadnięta przez ciągnącą się bez końca, bezkształtną masę dysharmonii, w trakcie której drzwi z napisem „exit” stały się kuszącą alternatywą. Zostałem do końca, lecz moje zaufanie do Yo La Tengo nie jest już bezgraniczne. Na szczęście niektórych ich płyt nie da się zakwestionować.
--------------------------------------------------------------
Skład tegorocznego T On The Fringe – 5-31 sierpnia, Edynburg: Pixies, Franz Ferdinand, Idlewild, Teenage Fanclub, The Prodigy, Alabama 3, The Zutons, Weezer, Basement Jaxx, Razorlight, Faithless, Arcade Fire, Ladytron, The Rakes, Yo La Tengo, The Wedding Present, The Presidents Of The USA, The Cribs, The Departure, Sons And Daughters, The Magic Numbers, The Coral, Hot Hot Heat, Editors, The Zephyrs, VHS Or Beta, Dungen i wiele innych…