Janet Jackson

Rhythm Nation 1814

Okładka Janet Jackson - Rhythm Nation 1814

[A&M; 19 września 1989]

Szczerze mówiąc, niełatwo pisać mi o tym albumie. Po pierwsze ze względu na to, jak ważny jest on dla mnie jako dziewczyny, która poznała go w wieku kiedy muzykę odbiera się bardzo osobiście (tj. mając jakieś 16 czy 17 lat). Po drugie dlatego, że dla całej rzeszy Afroamerykanek, Janet na przełomie lat 80. i 90. stała się twarzą ich walki o równouprawnienie – to temat z założenia trudny do poruszenia bez pakowania się w niepotrzebne stereotypy i nieznośne uproszczenia. Jackson poprzez „Rhythm Nation 1814” stworzyła alternatywę dla feministycznego popu Madonny, oddalając się od wyzwolenia seksualnego i „pleasure principle”, a stawiając bardziej na aspekt emocjonalny i intelektualny kobiecości. Zaprezentowała się jako w pełni świadoma liderka, silna i inteligentna persona, która nie wstydzi się swojej uczuciowości i, co więcej, z całą mocą podkreśla, że warto słuchać tego, co ma do powiedzenia.

Dziwi fakt, że w przeciwieństwie do ww. Madonny dorobek Janet Jackson często bywa pomijany, kiedy mówi się o popie lat 80, a przecież single z „Rhythm Nation” (było ich aż 7) święciły triumfy na listach przebojów przez trzy (!) lata. Album łączy w sobie uliczną energię hip-hopu, erotyzm Prince’a, taneczność Michaela i sensualność poprzedniego longplaya artystki – „Control”; a wszystko to na wyraźnym mechanicznym bicie, który przełamuje delikatność wokaliz Janet i nadaje krążkowi futurystycznego, miejskiego charakteru. Jest tanecznie i przebojowo - jedną płytą Amerykanka uchwyciła esencję popu przełomu lat 80. i 90, a ponadto jako jedna z pierwszych wprowadziła do mainstreamu estetykę urban.

W tych niewielu publikacjach, które mówią o „Rhythm Nation 1814”, często pojawia się porównanie do „What’s Going On” Marvina Gaye’a. W pierwszym odruchu ma się ochotę zaśmiać kpiąco i stwierdzić, że porównywanie jakiegoś tam popowego albumu do klasyka to świętokradztwo. Gdyby się jednak nad tym chwilę zastanowić, stwierdzenie to wcale nie jest pozbawione sensu – oba krążki starają się eksplorować tematy społeczne, do tego zarówno Jackson, jak i Gaye, uczynili z nich kamienie milowe w swoich karierach (elementy walki o postrzeganie ich jako pełnoprawnych, liczących się artystów w świecie muzyki zdominowanym przez biały rock). Trzeba przypomnieć, że lata 80. to dopiero nieśmiałe początki przebijania się Afroamerykanów do mainstreamu – w telewizji pojawia się „Bill Cosby Show”, w kinach Eddie Murphy, w muzyce Michael Jackson, Prince i hip-hop. W 1989 roku swoją premierę miał także doskonały film Spike’a Lee „Do The Right Thing”, który w krzywym zwierciadle przedstawiał nastroje panujące w społeczeństwie, powodowane epidemią cracku, AIDS i biedą. Na kwestie te chciała zwrócić uwagę również Janet, która jednak nie robiła tego z naiwnością kandydatek na miss Ameryki. Nie twierdziła, że jej muzyka może zmienić świat, wskazywała jedynie na problemy, z którymi borykała się czarnoskóra społeczność miast.

Dopiero na „Rhythm Nation 1814” Jackson w pełni pokazała, że śpiewa, bo chce, a nie bo ktoś ją do tego zmusza. Postawiła się na czele wielokulturowego narodu, który równość i wolność miał wyrażać poprzez śpiew i taniec. Pomimo nieufności, jaką do tego typu postaci w popkulturze wyrażała początkowo publika, promowane przez piosenkarkę wartości oraz doskonały songwriting szybko zrobiły z niej gwiazdę. Co więcej, przetarła szlaki show biznesu dla Beyonce, Rihanny, Lady Gagi i innych silnych kobiet, które chcą śpiewać o czymś więcej niż swoich uczuciach do mężczyzn.

*Tekst jest częścią cyklu Cudowne lata.*

Katarzyna Walas (23 października 2014)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także