John Coltrane

Crescent

Okładka John Coltrane - Crescent

[Impulse!; 1964]

Okres lat 1960-1964, w którym klasyczny kwartet Coltrane-Tyner-Jones-Garrison brali udział w modelowaniu jazzu modalnego, najczęściej kojarzy się z inspirowaną Wschodem medytacją połączoną z szalonymi improwizacjami. To właśnie w tych latach Coltrane zaczął coraz bardziej zagłębiać się w teozofię, odnalazł miłość swojego życia i był chwilę przed pierwszymi eksperymentami z LSD. Mimo tych wszystkich doświadczeń, mogących pchnąć oczekiwania współczesnego słuchacza w stronę bombastycznego eklektyzmu, jedna z najistotniejszych płyt z tego okresu jest zarazem jedną z najbardziej stonowanych. „Crescent”, nagraną tego samego roku co przełomowe „The Love Supreme”, z jednej strony można odczytać jako fantastyczne preludium do otwarcia freejazzowego etapu twórczości Coltrane'a. Zarazem album daje przykład niespotykanego zgrania zespołu, który pomimo natłoku innowacyjnych pomysłów potrafi nagrać muzykę oszczędną i wyjątkowo spójną. Otwierająca płytę quasiballada „Crescent” z przywołującym echa hard-bopu saksofonowym monologiem wiadomo kogo, pomimo niemalże pięćdziesięciu lat od chwili stworzenia wciąż zaskakuje świeżością fraz. Całemu albumowi towarzyszy uczucie elegancji, która przemieszana ze świeżością dialogów – zwłaszcza na linii Coltrane-Tyler – daje jakość odpowiednią i do natchnionej rozmowy o pismach Jiddu Krishnamurtiego (tak bliskich liderowi kwartetu), i do spóźnionej, bitnikowskiej libacji alkoholowej (również mu nieobcej). Przykuwające są fragmenty, kiedy lider pozostawia miejsce dla swoich partnerów. Rozbudowany, jedenastominutowy „Lonnie's Lament” to głównie dyskusja pianina z kontrabasem, zakończona rozbudowaną partią solową tego ostatniego. Za to ostatni na płycie „The Drum Thing” to utwór silnie odwołujący się do wzorców afrykańskich, gdzie jak sama nazwa wskazuje, kluczową rolę odgrywa improwizacja Jonesa na perkusji. Coltrane tylko oszczędnie dopełnia całości, co otwiera przyszły kierunek części jego nagrań opartych na takich, bliskich wariacjom na temat world music, dialogach. Zresztą całe „Crescent” potwierdza, że w nowoczesnym jazzie to właśnie komunikacja jest esencją, dzięki której nawet album przejściowy i nie klarujący konkretnej koncepcji muzycznej może być unikalny. O ile można komunikować się między innymi z Johnem Coltranem.

Marcin Zalewski (11 maja 2012)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Lonnie
[11 sierpnia 2012]
Top 2 tej płyty: Wise One i Lonnie\\\'s Lament.. Przejściowe jak coś to mogło być najwyżej: znakomite Africa/Brass, eleganckie Coltrane, czy też klasyczne Impressions, ale na pewno nie Crescent. Płyta od początku do końca przemyślana i stanowiąca doskonałe wprowadzenie do wielkiej MIŁOŚCI NAJWIĘKSZEJ.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także