Jukebox Edycja Specjalna: najlepsze brazylijskie utwory 2010 roku

W ostatnich latach, w nowej muzyce brazylijskiej da się zauważyć dość wyraźny podział na scenę szeroko rozumianej alternatywy i scenę, nazwijmy ją, „muzyki miejskiej”. Ta pierwsza zakorzeniona jest w ideologii niezależnego rocka, zarówno lokalnego (kontekst ruchu mangue bit z lat 90.), ale też północnoamerykańskiego indie, które w erze internetu straciło sztywną narodową przynależność. O ile mainstream alternatywy, utożsamiany z gustem Pitchforka, brytyjskich mediów i sporą częścią blogosfery, w zeszłej dekadzie stopniowo odchodził od eksperymentów kompozycyjnych na rzecz modyfikacji brzmienia (syntezatory, lata 80., parkietowa elektronika) czy techniki nagraniowej (sampledelia), w Brazylii na długo uchował się dość archaiczny model rockowego zespołu o klasycznym instrumentarium, wzbogaconym gdzieniegdzie dęciakami czy lokalnymi instrumentami. Ostatnio moda na offowych bardów (np. Romulo Fróes) czy łobuzerskie zespoły trochę przycichła – i dobrze się stało, bo można było odnieść wrażenie, że zbyt często artyści ci zamiast dopasować wzorce niezal-rocka do swoich potrzeb, dopasowują się do niezalowych wzorców. W różnorodnym z natury środowisku zaczyna panować faktyczna różnorodność nagrywanego materiału. To stara zasada: im trudniej piosenkę zaszufladkować, tym bardziej prawdopodobne, że mamy do czynienia z dobrą piosenką. I tak, w zeszłym roku obrodziło albumami piosenkarek o artystowskim zacięciu, które czerpią dowolnie z całej tradycji żeńskiej wokalistyki (od lokalnych legend pokroju Elis Reginy, przez zachodnie intelektualistki jak Joni Mitchell czy freak-folkowe songwriterki z poprzedniej dekady) czy też zespołów reinterpretujących udanie klimaty eklektycznego indie. Z pań największą furorę robiły Tulipa Ruiz i Karina Buhr (brak jej w naszym zestawieniu, ale mogę śmiało polecić album „Eu Menti Pra Voce”), zaś wśród zespołów głośno było o chłopięcej muzyce Do Amor i Holger czy nieco starszych Cerebro Electronico. Marcelo Jeneci i Leo Cavalcanti (o obu niżej) zupełnie wyszli poza swoje naturalne środowiska i zaproponowali autorskie, oryginalne płyty, które – abstrahując od jakości – wydają się świeżym powiewem w latynoamerykańskim popie.

Z drugiej strony, scena muzyki miejskiej rozwija się jeszcze ciekawiej. I tutaj można posłużyć się „dydaktycznym” podziałem na kontrowersyjne gatunki, które od kilku lat rządzą w klubach czy na lokalnych rave’ach (tak!) – myślę o baile funku i przede wszystkim tecno brega – oraz te bardziej „artystyczne” i łatwiej akceptowalne odmiany muzyki miejskiej, w postaci progresywnej, piosenkowej elektroniki i hip-hopu. Co ciekawe, ta gałąź brazyliany wydaje się w mniejszym stopniu dotknięta inspiracjami z zewnątrz, a próba tworzenia futurystycznej muzyki w oparciu o wciąż nie dość wyeksploatowane schematy rytmiczne samby, to obecnie najbardziej emocjonujące zjawisko na tamtejszym rynku. W zeszłym roku ukazały się doskonałe albumy Lurdez da Luz, M. Takara 3 i Emicidy, a wciąż czekamy na nowe płyty Curumina (świetny, zupełnie przeoczony „Japan Pop Show” z 2008 r., wydany we współpracy z Blackalicious) i A Filial („$1.99” z 2008 r. to jedna z najlepszych brazylijskich propozycji hip-hopowych). Z kolei tecno brega – kiczowata muzyka, która kojarzyć się może z wczesnym housem, eurodancem, a nawet disco-polo (sic!) i bardziej aktualnymi odmianami tradycyjnych estetyk wkręconych w elektro-machinę (np. afrykańskie shangaan electro) – podobno ma szansę w końcu przebić się na salony. Rozkoszna Gaby Amarantos, nazywana brazylijską Beyonce, ma podobno podjąć współpracę z Diplo, który kilka lat temu „zrobił” M.I.A. Nie ma tu przypadku, bo „Bucky Done Gun” z „Arular” było wierną kopią estetyki… brazylijskiego baile funku.

Na marginesie dodam, że trochę dziwi/zastanawia kompletny brak dialogu na linii Brazylia – chillwave (czy wcześniej balearic revival). Analiza wzajemnych, faktycznych i potencjalnych powiązań, to materiał na osobny artykuł (możecie przemyśleć sprawę sami, mając w pamięci to, co o estetyce snu/marzenia pisałem w „Instrukcji obsługi Brazylii”), ale do tej pory chyba żaden z popularnych artystów nie przeniósł się z plaż Karoliny Południowej, na Copacabanę.

Dobrym wprowadzeniem do różnorodnej, współczesnej sceny brazylijskiej jest wydana na jesieni zeszłego roku składanka „Oi! A Nova Musica Brasileira!”, która została podzielona na dwie części zgodnie z powyższym kryterium (niezal vs ulica). Zanim zaopatrzycie się w ten podwójny album, zapoznajcie się z zestawieniem 10 najciekawszych brazylijskich utworów 2010 r. Wyboru pomogli mi dokonać Mateusz Błaszczyk i Sebastian Niemczyk, za co chłopakom serdecznie dziękuję! (Paweł Sajewicz)

Odsłuchaj utwory korzystając z playlisty w serwisie YouTube! (playlista nie obejmuje piosenek JR Blacka i M. Takary)

Leo Cavalcanti - Ouvidos ao Mistério

Leo Cavalcanti wydał album pod koniec zeszłego roku i narobił tyle zamieszania, że branżowe „Revista Manuscrita” ogłosiło jego „Religar” najlepszą brazylijską płytą anno 2010. Powstrzymam się na razie od oceny całości, którą pewnie jeszcze przemaglujemy w recenzji, ale otwierające „Ouvidos ao Mistério” pozwala sądzić, że mamy do czynienia z prawdziwym łabędzim śpiewem minionych dwunastu miesięcy. Bez zbędnych introdukcji, piosenka Cavalcantego eksploduje połamanym rytmem i nerwową grą akustycznych instrumentów, które zostały zaaranżowane i użyte w taki sposób, by sprawiać wrażenie jakiejś pofragmentowanej sampledelii. Na całym „Religar” sekcja gra tak, jakby starała się naśladować mainstreamowe r’n’b (motoryka „FutureSex/LoveSounds”), tymczasem w sferze melodii Leo podejmuje niezmiernie ciekawy dialog z brazylijską tradycją. W „Ouvidos ao Mistério” jest i liryzm, i melodramat, i rozbuchane emocje studzone w tym samym momencie przez brzmieniowe nowinki. Jednocześnie twórczość Cavalcantego trudno odnieść w skali jeden do jednego do jakichś potencjalnych źródeł inspiracji artysty. Kiedy mainstreamowy pop grzęźnie coraz bardziej na mieliźnie eurodance’u, pojawia się brazylijski songwriter będący wypadkową Banharta i Timberlake’a i rozstawia konkurencję po kątach. Godne zakończenie 2010 r.

Holger - Eagle

Brazylijska scena indie trzyma rękę na pulsie i w roku, w którym świat ekscytował się „Contrą”, dwa obiecujące zespoły wydały albumy okrzyknięte południowoamerykańską odpowiedzią na Vampire Weekend. To uproszczenie (z którego niejeden by się cieszył) gra na niekorzyść zarówno Do Amor jak i Holger – grup dalece wykraczających poza charakterystyczny model VW. Ci drudzy w „Eagle” bliżej są Animal Collective czy Akron/Family, zwłaszcza gdy eksponują repetytywny charakter skandowanych, ekstatycznych melodii i płomienną, ludową rytmikę. Przy okazji, „Eagle” charakteryzuje względna prostota i przebojowość, która pozwala, by każdy tę piosenkę polubił. Radykalna muzyka środka.

Lurdez da Luz - Corrente de Agua Doce

Na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy, od momentu, gdy wypatrzyliśmy i zrecenzowaliśmy solowy debiut wokalistki/MC Mamelo Sound System, pchałem się z „Corrente de Agua Doce” gdzie tylko mogłem. Ustalmy więc fakty: nie jest to typowy singlowy wymiatacz, który z automatu lądowałby w podobnych zestawieniach, a już umieszczanie go na czele stawki mogłoby wydać się cokolwiek ryzykowne. Jednocześnie jest to jeden z najoryginalniejszych i najciekawszych „nowych” utworów, jakie dane mi było ostatnimi czasy słyszeć. Sekret „Corrente” wydaje się tkwić w napięciu zrodzonym między pozornie przeciwstawnymi elementami: uliczny flow vs melancholijna melodia (jak ona „spada” w refrenie!), oszczędna basowa konstrukcja vs rytmiczne bogactwo rozedrganego podkładu. Poszczególne elementy kontrapunktują się doskonale, niby w wysublimowanej muzyce instrumentalnej, co jest tym ciekawsze zważywszy na hip-hopowy rodowód tej twórczości. Obok kolegów z A Filial czy Mauricio Takary, Lurdez wyznacza kierunek rozwoju błyskotliwej „muzyki miejskiej” największego kraju latynoamerykańskiego.

Emicida - Emicidio

Pierwszy singiel Emicidy, „Triunfo”, brazylijskie media ogłosiły rewelacją ponad rok temu. Od tego czasu młody raper skutecznie budował napięcie: a to wypuścił zastanawiający follow-up oparty na agresywnych samplach gitar a’la Run-D.M.C., a to na recenzowanej przez nas EP-ce objawił się jako romantyczny (!) muzyk-artysta. W końcu długogrający album Emicidy pogodził wszystkie sprzeczne sygnały w jednym, eklektycznym mixie, w którym stylizacja na dziecko ulicy puszcza oko w stronę Commona (nawiązania do wcześniejszej EP-ki) i sięga po sample z dookoła globu. Pilotujący całość, tytułowy utwór zaciąga z arabska, ale w miejsce kicz-rewii, o jaką łatwo w bossowskim „hip-hopie świata”, mamy tu pełną profeskę młodego wilka. Favela weszła na salony. Albo i odwrotnie.

Inverness - Cloud Liquor

Inverness od dawna nie są debiutantami i w rozmytym, ambientowym popie osiągnęli już pewną biegłość. Jednak dopiero „Cloud Liquor” z zeszłorocznego „Somewhere I Can Hear My Heart Beating” pozwala docenić ich za zasługi własne. Tak jak bossa nova opierała swój melodyczny sznyt na początkowo niezauważalnych smaczkach, tak singiel Inverness w jednostajną estetykę wplata charakterystyczne linie wokalne o dokładnie przemyślanym, nieprzypadkowym przebiegu. Kiedy w środkowej części, piosenka zostaje przełamana wejściem perkusjonaliów, od razu wiemy gdzie jesteśmy: w Rio lub Sao Paulo, nad ranem, w szarym świetle poranka. Ale to nie wszystko! Kiedy tak wiele utworów dream popowych czy lo-fi cieszy się uznaniem nie za to jakie są, ale czym są, Inverness w ramach jednego singla zawstydzają konkurencję mnogością tematów i pomysłów. Smyczkowa coda utworu zaskakuje klasycystycznym nastrojem i pozwala „Cloud Liquor” w pełni wybrzmieć. Podobnie jak Holger, Inverness dowodzą, że nawet pod wpływem silnej inspiracji pitchforkowymi modami, można zachować unikatowy, lokalny charakter swojej muzyki.

Vanessa da Mata - O Tal Casal

Vanessa jest weteranką głównego nurtu. Na koncie ma trzy albumy, Grammy i kilka numerów jeden na brazylijskiej liście przebojów. Po takiej wizytówce można by się spodziewać wokalistki, która śpiewa jakąś o 30 lat spóźnioną, konfekcyjną odmianę samby. Proszę zatem, poprzez lekturę „O Tal Casal”, zweryfikować pochopne sądy. Fakt, próżno szukać u Vanessy da Maty rewolucyjnej nowoczesności, ale czy siłą zeszłorocznego singla (podobnie jak np. wcześniejszego „Amado”) nie jest właśnie ponadczasowa, „audiofilska” wrażliwość? Niestrudzona sekcja popycha piosenkę do przodu, pozwalając elektrycznemu pianinu i smykom odlecieć w jamowe klimaty (słyszycie te rhythm’n’bluesowe wtręty w stylu Neila Younga?), a Vanessa z wrodzonym wdziękiem robi magię. Wszystko wydaje się tu bardzo naturalne, niewymuszone, a producent paraduje po studiu w koszulce z napisem „Polska”. Chill…

Tulipa Ruiz - Efêmera

Tulipa należy do tej samej ligi co Vanessa da Mata czy Luisa Maita, ale podczas gdy pierwsza reprezentuje szlachetny establishment, a druga jest młodą ulubienicą starszych panów ze sklepów specjalizujących się w world music, Tulipa ma największe ambicje czysto artystyczne i być może największy talent. Jej twórczość jest bardziej tradycyjna, a jednocześnie zupełnie świeża i orzeźwiająca, liryczna, ale też roześmiana, quirky i ironiczna. Tulipa jest po prostu bardziej niejednoznaczna niż jej koleżanki i jako ta intrygująca, nieśmiała dziewczyna w grupie, zwraca uwagę wszystkich „chłopców” (płeć nie gra tu roli). Zapytana, piosenkarka powołuje się na inspirację Joni Mitchell, ale jest w niej też sporo freak-folkowej wrażliwości, więc porównania choćby do Annie Clark vel St. Vincent wydają się zasadne. Uroku osobistego i gracji od Tulipy mogłaby się uczyć niejedna.

JR Black - Batida de Mocoto

Album JR Blacka opisywałem jeszcze w pierwszej połowie 2010 roku i choć od tego czasu zdążyłem się nim wystarczająco nacieszyć, „RGB” wciąż nie stracił w moich uszach swojego podstawowego waloru – luzu. Muzyka relaksacyjna powinna brzmieć tak jak pochodzące z „RGB” „Batida de Mocoto” – na lekkim rauszu, błogo i nieinwazyjnie, a przy tym dowcipnie i bezpretensjonalnie. JR Black czerpie zarówno z podbarwionej funkiem samby Jorge Bena, jak i alternatywnego rocka późnych lat 90. czy hip-hopu. W plebiscycie brazylijskiego serwisu Bloody Pop, „Danca Bonito” Blacka zdobyło tytuł piosenki roku. Mnie jeszcze bardziej ujęło „Batida de Mocoto”, a ktoś inny może zachwycać się wstawionym „Iceman” – najlepiej więc przesłuchać cały album.

Posłuchaj >>

Marcelo Jeneci - Feito pra Acabar

To nie było łatwe: w dobie uciążliwego beatu i „pierdolnięcia”, przekonać ¾ brazylijskiej blogosfery (zarówno tej profesjonalnej, jak amatorskiej), że jednym z najlepszych albumów roku jest płyta oparta na podkładach „podkradzionych” ze ścieżki dźwiękowej „Ostatniego cesarza”. Marcelo Jeneci wykosił w 2010 r. większość konkurencji, może właśnie dlatego, że poszedł pod prąd – niepomny na mody i zeitgeist (w różnych jego ujęciach) skomponował zestaw epickich, lirycznych i romantycznych utworów w starym stylu, a potem zaaranżował je na głos i orkiestrę wspartą klasycznym instrumentarium popowego zespołu. „Feito pra Acabar” sprawia mi wiele problemów interpretacyjnych: naiwna poetyka i lukrowane melodie w pewnym momencie każą zadać pytanie o samoświadomość artysty, który równie dobrze może być nowym Sakamoto, jak nowym Rubikiem. Jednocześnie, tak jak Ryuichi Sakamoto, Marcelo Jeneci jest mistrzem emocjonalnej manipulacji. Ktoś kiedyś porównał muzykę japońskiego kompozytora do hollywoodzkich melodramatów: dobrze wiecie, że Jack umrze w lodowatej wodzie, a jego miłość do Rose przetrwa, ale i tak wszystkim wam zbiera się na łzy. Jeneci zrobi wam to samo.

M. Takara & R. Brandão - Bença Do Batuque

Takary wszędzie pełno. A to udziela się w Sao Paulo Underground, a to nagrywa solo lub w duetach, a to wydaje album pod szyldem trio. Choć w zeszłym roku właśnie płyta M. Takara 3 zrobiła sporo zamieszania (także w naszej redakcji; jeśli jej największy zwolennik, red. Niemczyk da się namówić na recenzję, powinniście wkrótce poczytać na ten temat więcej), tutaj wybraliśmy piosenkę ze składaka „Oi! A Nova Musica Brasileira!”. Wypada mi powtórzyć wspomniane we wstępie uwagi na temat tego jak kanciasta elektronika współgra z pierwotnym, plemiennym rytmem muzyki brazylijskiej. „Bença Do Batuque” nie jest może materiałem na przebój, ale dobrze oddaje potencjał, który drzemie w tym starciu tradycji z nowoczesnością. Wiele wskazuje na to, że w przyszłości możemy usłyszeć takiego grania więcej.

Posłuchaj >>

Paweł Sajewicz (17 lutego 2011)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: wasol17
[19 lutego 2011]
Holger wymiata. Dla mnie brzmią podobnie do Two Door Cinema Club, ale te bębny dodają mocy. Poza tym brzmią dzięki nim bardziej "brazylijsko", bo mi kojarzą się one z sambą. No i zawsze łapię się na to wejście gitary ok 5. minuty.
PS
[17 lutego 2011]
Wstawiam komcia żebyście nie przegapili tekstu, bo dział Audio nam się nie wyświetla w nowościach.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także