Miesiąc w singlach: październik 2010


Blackbird Blackbird - Fly (5/10)

Just another song from Blackbird Blackbird, głosi komunikat na youtube’owej podstronie z nowym nagraniem Mikey Sandersa, a ja mam w sumie ochotę na tym poprzestać Wbrew chwytliwemu chillwave’owemu bon motowi, gość nie musi tworzyć „z tęsknoty za latem”, bo będąc rezydentem słonecznej Kalifornii ma go pod dostatkiem przez okrągły rok. Nic zatem nie zmieniło się względem longplaya „Summer Heart” – Blackbird Blackbird wciąż tworzy mgliste, narkotyczne, odprężające impresje na delikatnie bujających, wolnych bitach i psychodelicznie rozjeżdżających się plamach wokali. Lecz „Fly” jest daleko od bycia jego najmocniejszym singlowym strzałem, okazując się raczej sygnałem ostrzegawczym – jeśli ten post-bundickowiec szybko nie wymyśli się na nowo, o kolejnych jego dokonaniach będziecie musieli przeczytać gdzie indziej. (Kuba Ambrożewski)

Girls - Heartbreaker (4/10)

Ponieważ niemal każdy ma w sobie cząstkę ordynarnego plebejstwa i czasem potrafi docenić najpłytsze nawet muzyczne zabiegi, kalkomania rzadko kiedy bywa naprawdę dyskwalifikująca. Weźmy takich The Pains Of Being Pure At Heart. Do ich słodko-nudnawego debiutu wracam ze stałą częstotliwością, bo chociaż używane przez sympatycznych nowojorczyków chwyty znane są od prawieków, to ich piosenki wciąż całkiem się bronią. Co innego Girls, którzy – przy „nieocenionej pomocy” Pitchforka – swoją ubiegłoroczną płytą niechybnie zasłużyli na miano naczelnych hochsztaplerów współczesnego indie. Wszyscy zostaliśmy już dawno nakarmieni dramatycznym życiorysem lidera Kalifornijczyków, Christophera Owensa, ale fakty są nieubłagane: jego przeszłość nie może mieć wpływu na dziwaczną sakralizację tej (tu szczery ból serca) kiepściutkiej kapeli.

„Heartbreaker” jest swoistą autozżynką: partie poszczególnych instrumentów są bliźniaczo podobne do tych zarejestrowanych na pierwszym długograju, a Owens z niebywałą konsekwencją wierzy, że romantyczne komunały na pograniczu półszeptu i falsetu wystarczą, by kupić słuchacza. Jedynym, co w miarę ratuje track z nadchodzącej EP-ki „Broken Dreams Club” (czekacie?) jest całkiem przyjemne gitarowe solo, choć i tak: szału nie ma. I chociaż teoretycznie idealnie wpasowuję się ze swoimi muzycznymi upodobaniami w target Dziewcząt, to mimo wszystko „Heartbreaker” jest kolejną ich piosenką, której totalnie nie kupuję. Co nie zmienia jednocześnie faktu, że z utęsknieniem czekam na nastanie chwili, w której poduszkowe smęty Owensa i spółki poważnie mną wstrząsną. Tymczasem jednak nieśmiało sugeruję podpatrywanie u kolegi Pinka nie tylko scenicznej kreacji. (Bartosz Iwański)

The Go! Team - T.O.R.N.A.D.O. (4/10)

Uwielbiam pierwsze dwie płyty The Go! Team, głównie za ich niespożytą, optymistyczną energię i chwytliwe melodie (no i za bycie choć namiastką The Avalanches). Kilkuletnia przerwa wydawnicza napawała mnie co prawdą lekką obawą, ale liczyłem, że się nie zawiodę. Niestety, „T.O.R.N.A.D.O.” rozwija te aspekty muzyki The Go! Team, których nigdy nie kupowałem – silenie się na oldskulowy hip-hop, niepotrzebny, agresywny hałas i skrecze o koherencji chłopca z ADHD. Brakuje tu pomysłu, bo samplowanie afrobeatowej kapeli to odrobinę za mało. Brakuje też melodii, czyli tego, za co można było kochać The Go! Team i co znakomicie przykrywało nieporadność raperki. „T.OR.N.A.D.O.” jest chaotyczne – jak to tornado – ale w tym szaleństwie metody niewiele. Melodio wróć! Liczę, że longplej wyglądał będzie zupełnie inaczej. (Paweł Klimczak)

Gorillaz - Doncamatic (All Played Out) (feat. Daley) (5/10)

Tytułowy Doncamatic to pochodzący z lat 60. automat perkusyjny japońskiej produkcji. Podobnie nieskomplikowany jest też cały utwór, bazujący na infantylnej melodyjce wzbogaconej o uroczą tandetę syntezatorów. Za raczej niewiele mówiącym featuringiem wbrew pozorom nie stoi zaś daleka kuzynka Imogen Heap, tylko wokalista, który mimo imponującej hipsterskiej grzywki i zerówek solowo porusza się w estetyce r’n’b. Wiadomo, jemu pojawić się u Damona Albarna na pewno nie zaszkodzi, a jak to działa w drugą stronę? Czego by nie mówić o „Plastic Beach”, to jednak na grono zaproszonych na nią gości nie można było narzekać. Tu jednak efekt końcowy jest taki, jak i wokal – czyli bardzo przeciętny. Daley do kawałka nie wnosi nic, skutecznie tłamsząc potencjał bądź co bądź wkręcającej się melodii, przez co „Doncamatic” pretenduje do tytułu b-side’u, który odpadł nie bez przyczyny. (Zosia Sucharska)

Gypsy & The Cat - The Piper’s Song (8/10)

Kiedy wiosną miałem przyjemność przepytać o kilka rzeczy lidera Cut Copy, Dana Whitforda, nie mogłem sobie odmówić zagadnięcia go o fascynację Fleetwood Mac. Nie żebym miał co do tego wątpliwości, ale nie mogłem sobie odmówić posłuchania wypowiedzi autora choćby tak zadłużonego u FM kawałka jak „Strangers In The Wind” na temat jednej z moich ulubionych kapelek. Jako że wypowiedź obejmowała raczej tę „prywatną” część rozmowy i nigdy nie ukazała się drukiem, pozwolę sobie ją w tym miejscu zacytować.

Oczywiście muzyka z odległej przeszłości jest moją główną inspiracją, zwłaszcza muzyka z czasów, które nie zostały jeszcze do końca przypomniane. Fleetwood Mac to zespół, który umiał na swoich płytach uchwycić ten wyluzowany, marzycielski nastrój. Mieli tak niesamowite piosenki, ale też harmonie wokalne. Pisali niesamowitą muzykę. To niesamowite, gdy wiesz tak naprawdę, co działo się między nimi: jak wyglądały sesje nagraniowe, jak się nienawidzili, jak napięte były relacje w zespole, jak walczyli między sobą. W zespole było tak wiele związków, potem były rozstania. To zabawne, bo w muzyce w ogóle tego nie słychać, to po prostu piękna muzyka, która powstała w tych dramatycznych okolicznościach. Kocham praktycznie wszystko co powstało, od kiedy dołączył Lindsey Buckingham aż do „Tango In The Night”. Ale nawet wcześniej, bo ostatnio wróciłem do bluesowych rzeczy z ery Petera Greena i to też są dobre płyty.

Ten nieznaczący incydent przypomniał mi się przy trzecim czy czwartym odsłuchu „The Piper’s Song”. Cygan i Kot też są z Australii i wydają się kochać Fleetwood Mac przynajmniej równie mocno. Lub tak chcę myśleć, nie zważając na inne ich kawałki, wydane zresztą często już po premierze tego tutaj. Nic to, bo „The Piper’s Song” jest niczym zagubiony singiel Lindseya z okresu „Mirage” czy wspomnianego „Tango” – gładki, lekki i pełen melodii. Lekka domieszka klimatu „Afriki” Toto nie przeszkadza. Jeden z tych kawałków, które zapętlam na pół godziny i jest to najlepsze pół godziny dnia. Na samą myśl, że prawie mnie to ominęło w tym roku, mam ciarki. (Kuba Ambrożewski)

Ladytron - Ace Of Hz (6/10)

Nowość od obdarzonych jednocześnie chyba najbardziej uroczą aparycją i nikłym talentem wokalnych electroclashowych księżniczek z Liverpoolu nie zaskakuje. Rozpoznawalna na odległość marka Ladytron nie uległa ani trochę stylistycznej zmianie, ale nie to jest zarzutem. Autorów synthpopowych sztandarów takich, jak chociażby „Blue Jeans”, stać chyba jednak na więcej, niż tylko linię melodyczną poprawną niczym mundurki z pamiętnego teledysku „Seventeen”, melodię przewidywalną i przede wszystkim piekielnie monotonną. Trudno przez to oprzeć się wrażeniu znanemu chyba najbardziej z debiutanckiego „604”, że kawałek ma charakter nieinwazyjnego wypełniacza między garściami parkietowych wymiataczy. Z sentymentu dając im drugą szansę pozostaje więc mieć nadzieję, że nowy album te przeczucia potwierdzi.(Zosia Sucharska)

Lykke Li - Get Some (6/10)

Kasia Wolanin recenzję „Youth Novels” zakończyła pytając „kogo jeszcze poderwie i uwiedzie Lykke Li?”. Sama Lykke chyba zmęczyła się już tym czekaniem na chętnych, w których celowała sypialnianymi szeptami z debiutu. Zamyka więc pokoik, wsiada w Dodge’a Challengera z 1970 roku i rusza nocną, zagubioną autostradą, po drodze łapiąc męskich autostopowiczów. Potem blokuje kierownicę, rzuca gościa na tylne siedzenie, a samochód dalej jedzie. Jeśli jakiś facet chciałby odmówić, no to bardzo mi przykro, ale to jej wóz, jej impreza i jej zasady. Jeśli mówi „you gon’ get some” czy „this is my time”, to znaczy, że tak będzie. Dziewczyna pod siedzeniami trzyma shotguna i jakikolwiek opór nie ma sensu. Teraz nawet Rutger Hauer staje się ofiarą i w najlepszym razie kończy jako roadkill. Poźniej pewnie zostawi nas na poboczu, ale przynajmniej przez te trzy i pół minuty było naprawdę fajnie.(Mateusz Błaszczyk)

Nite Jewel - We Want Our Things (8/10)

Brać czy nie brać? Oto, jakie pytanie stawia swoim najnowszym wideoklipem moja prywatna faworytka październikowego zestawu (a już na pewno korespondencyjnego, kalifornijskiego pojedynku z Girls). No bo co w końcu, kurczę blade, powiedzieć o jej najnowszym, być może najlepszym w całym tym hypnagogiczno-hauntologiczno-chillwave’owym ruchu teledysku? Warstwa wizualna „We Want Our Things” nęci w bezczelny sposób, ewidentnie zachęcając do eksperymentów z psychodelikami. Nadrealistyczny świat rozmywa się i rozlewa na wszystkie strony na tle uroczo zobojętniałej twarzy panny Ramony Gonzales (w cudnej roli indie-świtezianki) niemal dokładnie tak, jak czyni to jej muzyka. Cóż nowego można zaś wspomnieć o samej kompozycji, którą lwia część naszych czytelników miała już zapewne okazję słyszeć w nawet dwóch, ciut różniących się od siebie wersjach? Moment, w którym oniryczny wokal Ramony subtelnie ustępuje miejsca piętrzącej się fali demonicznych synthów, to jedna z tych chwil, kiedy poczucie, że kreatywność Nite Jewel ma niewyczerpalne pokłady staje się nader wyraźne. Chłodna nuta, siostro. (Bartosz Iwański)

Robyn - Indestructible (7/10)

Nowy singiel Robyn oznacza ni mniej ni więcej, że już niedługo światło dzienne ujrzy trzecia część wydawnictw z serii „Body Talk”. I tutaj mała niespodzianka, bo zamiast kontynuacji bezpretensjonalnych, zwartych zestawów fajowych i diabelsko chwytliwych kawałków, dostaniemy długograja, który podsumuje wszystko to, co w 2010 roku zrobiła szwedzka wokalistka. Czternaście elektro-popowych utworów, z których większość to ścisła, singlowa czołówka ostatnich kilkunastu miesięcy. „Indestructible” na tle „Dancing On My Own” czy „Hang With Me” nie wypada już tak smacznie, ale i Robyn na nowym singlu pokazuje nieco inną twarz. Pomimo charakterystycznej dla Szwedki dziarskiej, nośnej, euro-dance’owej melodii, „Indestructible” to w gruncie rzeczy smutna, gorzka ballada o miłości. And I never was smart with love / I let the bad ones in and the good ones go / But I’m gonna love you like I’ve never been hurt before / I’m gonna love you like I’m indestructible – każde słowo mocniej akcentowane, dzięki dziewczęcej wrażliwości Robyn. Na FreeForm Festival szwedzka wokalistka szalała na scenie, skacząc z miejsca na miejsce, jakby przez większą część swojego gigu nie mogła poradzić sobie z napadami ADHD. A tutaj okazuje się, że Robyn ma też fajną, bardziej melancholijną twarz. Nie wiem, jak można tej dziewczyny nie lubić. (Kasia Wolanin)

The Car Is On Fire - What Makes Me Cry (7/10)

„A, jak słusznie zauważył red. Ambrożewski, niejeden się jeszcze z tą płytą przeprosi”. Minął już ponad rok od momentu, w którym Maciek tymi słowami skończył recenzję ostatniej płyty The Car Is On Fire. Czas zadać pytanie: czy udało wam się przeprosić z „Ombarrops”? Nie wiem jak Wy,

ale ja nie wysyłałem kwiatów w doniczkach i nie błagałem o wybaczenie – nieustannie i nieustraszenie stawiam znak równości między hymnicznością „L&F” i syntetycznością „O!”.

Na myspace’owym profilu zespół zamieścił kawałek, który powstał podczas prac nad płytą numer trzy, ale ostatecznie nie znalazł się na krążku. „What Makes Me Cry” eksponuje wszystkie cechy, które prześwitywały przez dźwiękową przestrzeń ostatniego wydawnictwa: niesubordynowany przepych utworu tytułowego, power-popową lekkoduszność gitary „Cherry Cordial”, gęstą rytmiczną tkankę i Johna Mc Entire’a, który tym razem wystukuje dźwięki na wibrafonie i stoi za barem w dusznej boliwijskiej kawiarence...

SN: Jestem pod wrażeniem. Co piję?

JME: 3 miarki Gordon Jin. 1 miarka wódki. Odrobina... Kinaliley. Tak, Kinaliley. To nie jest zwykły wermut. Wstrząśnięty aż stanie się zimny i serwowany z dużą, cienką skórką cytryny.

SN: Siedem takich. (Sebastian Niemczyk)

Posłuchaj >>

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także