Screenagers Jukebox #14: kwiecień-maj 2010

Kuba Ambrożewski

Powodów, dla których „Tim” nie jest mi tak bliski jak jego poprzednik, jest kilka. Pierwszy to oczywiście chybiona, już wyraźnie „ejtisowa” produkcja. Drugi to bardziej bluesowo-tradycyjny, a mniej punkowy charakter kawałków. Trzeci – piosenki będące teoretycznymi odpowiednikami tych z „Let It Be” (choćby „Swingin Party” dla „Sixteen Blue”) są o włos słabsze. Kiedy jednak „Tim” jest dobry, jest NAPRAWDĘ wspaniały. Nie znajdziecie na żadnej innej płycie zespołu tak wybitnej sekwencji, jak zamykająca album trójka nagrań. O „Here Comes A Regular” napisano już książkę, o „Left Of The Dial” – całą bibliotekę. Teoretycznym OBSKUREM pozostaje tu „Little Mascara”. Niesłusznie. Począwszy od kopiącego dupę wstępu, którego pozazdrościłyby mu najlepsze piosenki Stonesów, poprzez poruszającą narrację Westerberga, po kapitalnie wykończony refren, którego akordy okazują się repryzą znakomitego intra właśnie, „Little Mascara” to skończony college-rockowy klasyk. I to by było na tyle w tym miesiącu. Wiecie – majówka, te sprawy. Do przeczytania w maju!

The Replacements – Little Mascara

Krzysiek Kwiatkowski

Pięć lat po wydaniu „Kiss Me Again”, singla niemalże idealnego i mieszczącego w sobie właściwie wszystko co najlepsze w disco, Arthur Russell wraz z kilkoma znajomymi (związanymi między innymi ze słynnym klubem The Loft) opublikował pod szyldem Loose Joints nagranie, które w niczym nie ustępowało swojemu legendarnemu poprzednikowi. Jednak rok 1983 nie był dla disco aż tak szczodry jak lata siedemdziesiąte i z tego względu „Tell You (Today)” zostało nieco zapomniane, a także nie do końca docenione. Spora w tym zasługa samego projektu, który miał w zamierzeniu stać się wielkim wydarzeniem, a skończył się tak szybko jak rozpoczął, zostawiając po sobie zaledwie kilka piosenek. Na szczęście każda z nich jest klasą w samą sobie, nie tylko pozostając w stricte disco klimatach, lecz także zerkając w stronę funku spod znaku no wave’u. „Tell You (Today)” również jest utrzymana w podobnej estetyce, ale jej siła leży po prostu w nieprawdopodobnej wręcz chwytliwości. Wystarczy posłuchać rewelacyjnych trąbek i urzekających wokali w drugiej części. Loose Joints może być Waszym bohaterem maja.

Loose Joints – Tell You (Today)

Paweł Sajewicz

Warp 9 nie byli wiodącym graczem ejtisowej sceny electro (dzisiaj zapomniała o nich nawet Wikipedia), ale ich album z ’83 r. – „It’s A Beat Wave” – zawiera dwa utwory, które jak żadne skapitalizowały potencjał gatunku. „Light Years” i „Nunk” stanowią doskonały przykład przerostu wycyzelowanej kompozycji nad brzmieniowymi dominantami; pozornie repetytywne piosenki w rzeczywistości napakowane są mostkami, przebojowymi refrenami i zażerającymi, nieoczekiwanymi instrumentalnymi tematami, które bardziej niż do Kraftwerk, odwołują się do Jeana Michela Jarre’a. Nie znam opinii na temat wpływu uberpopularnego Francuza na czarną, amerykańską muzykę lat 80., ale zakładam, że dla wykonawców, którzy ponad futurystyczny kontekst „Mensch-Machine” cenili organiczną melodykę, Jarre musiał być drogowskazem. Warp 9, samozwańczy kreatorzy gatunku „new wave funk”, stanowią taką właśnie alternatywę dla wszystkich, którzy podobnie jak George Clinton obawiali się, że techniczna innowacja w r’n’b zabije „bluesa” pozostawiając tylko zmechanizowany rytm.

Warp 9 - Nunk

Marta Słomka

Szukając ścieżki dźwiękowej do ulicznego feminizmu, obowiązkowo należy zahaczyć o 1999 rok. „No Scrubs” TLC, „Bug A Boo” Destiny's Child i Kelis „Caught Out There” to już dziś historia wyzwolonego żeńskiego r'n'b, bez ogródek rozprawiającego się z damsko-męskimi tematami. Z pewnością Kelis miała kilka bardziej ryzykownych i zjawiskowych podkładów wygenerowanych przez The Neptunes, ale ten z „Caught Out There” jest już tak klasyczny, że przyswajany niemalże intuicyjnie i naturalnie, począwszy od linii basu, przez futurystyczne, „gierkowe” śmignięcia syntezatora, na odbezpieczeniu pistoletu skończywszy; zresztą bit robi tu tyle, ile musi, funkcjonując podczas zwrotek i refrenu na tej samej pulsacji – to do Kelis należy show i budowanie dramaturgii. Ładnie nam się pani przedstawiła, chciałoby się powiedzieć, albowiem debiutancki singiel Kelis to bezpardonowy strumień kobiecej wendetty, cztery minuty pasji i furii. Intro mobilizujące skrzywdzone kobiety do wzięcia sprawy w swoje ręce („I break!”) przeradza się w sprawozdanie z przebiegu feralnych wydarzeń, by potem przeistoczyć się w kontrastujący w refren-oskarżenie, refren-wyzwanie. Spójrzmy jednak, jak Kelis prowadzi tę narrację: konfesyjny charakter strof płynie na pełnej rezerwy soulowo-jazzowej wokalistyce i dopiero pre-chorus zostaje oddelegowany do nieinwazyjnego zmącenia harmonii, by doprowadzić w końcu do erupcji estrogenu w refrenie – wykrzyczenia kanonicznej już dziś linijki „I hate you so much right now”. Co ciekawe, numer ten zrobił większą karierę w Europie, szczególnie na Wyspach, a przecież wściekły osiedlowy pochód kobiet prowadzonych przez kolorowe afro Kelis to taki amerykański obrazek. Ciekawe spostrzeżenie przeczytałam na teledyskowym blogu Kat Stevens z załogi The Singles Jukebox, że lubi myśleć, iż wideoklip „Caught Out There” zainspirował Beyoncé przy „Ring The Alarm”. Rzeczywiście, Beyoncé rozpoczyna klip tam, gdzie poza fabułą lub między wierszami zostawiła go Kelis – w celi i policyjnym pokoju przesłuchań ws. zabójstwa partnera. Znakomity nieformalny sequel.

Kelis – Caught Out There

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
katrien
[3 maja 2010]
wow, loose joints! super rzecz. od kiedy usłyszałam is it all over my face jestem pod wrażeniem. warto też sięgnąc po remiksy ich kawałów bo w sporej części są prawie tak dobre jak orginał - szczególnie ten dja sneaka.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także