Miesiąc w singlach: maj 2009

To był maj, pachniała Saska Kępa. Najfajniejsze mija zwykle najszybciej, więc nic dziwnego, że ani się obejrzeliśmy, a już trzeba było podsumowywać kolejny miesiąc w singlach. Stanęliśmy jednak na wysokości zadania i oddajemy do Waszej dyspozycji ten oto tu zestaw.

Ash - Return Of White Rabbit (7/10)

Eksperymentowanie to jedna z ostatnich rzeczy, o jakie poprosilibyśmy chłopców z Ash. Lepiej dla wszystkich, kiedy trzymają się tego, co sobie wymyślili w 1995 roku. Przynajmniej tak było do tej pory. Być może o czymś zapominam, ale „Return Of White Rabbit” jest pierwszym kawałkiem Ash, przy którego opisie użyłbym epitetu „taneczny”. I tą oto próbką nasi sympatyczni ulsterczycy przeskoczyli większość singlowych objawień nurtu nu-rave. „White Rabbit” to kopniaki z „Meltdown” zapodane na modłę Franz Ferdinand albo Radio 4, przy czym całość przyprawiono na tyle nowocześnie, żeby numer wpasował się w set między Klaxons a... bo ja wiem, These New Puritans? Jakkolwiek ci ostatni brzmieli. Aha, na jesień swoją nową płytę szykuje niejaka Charlotte Hatherley – Ash ze swoją ex-gitarzystką na albumy już nie powalczą, ale ich armata singlowa prezentuje się całkiem ho ho. (ka)

Desire - If I Can’t Hold You (9/10)

Pochodząca z New Jersey wytwórnia Italians Do It Better, zdaje się, na dobre znalazła sobie działkę, w której pragnie się specjalizować. Od początku była to mroczna muzyka klubowa, wielkomiejskie electro-disco spod znaku Chromatics i Glass Candy, czasem przybierająca bardziej pościelowe oblicze, jak u Nite Jewel. Wszystko to, co najbardziej wartościowe w katalogu Italians Do It Better znalazło wyraz w projekcie producenta Johnny’ego Jewela i Kanadyjki Megan Louise. „If I Can’t Hold You” oprócz świetnych, typowo technicznych rozwiązań (ten hipnotyzujący beat!) to przede wszystkim niezwykły klimat – dogorywającego aftera po całonocnym clubbingu na mieście, niezręcznych końców damsko-męskich, parkietowych znajomości, niesamowicie dłużących się powrotów z imprezy tuż przed wschodem słońca. Ciężko prognozować, czy Desire okaże się najlepszym projektem w barwach Italians Do It Better, ale póki co ma mocne atuty: najciekawszą z całego zestawu śpiewających dziewczyn wokalistkę oraz piosenkę, która pozostawia w tyle całą, na razie bardziej znaną konkurencję. (kw)

Florence & The Machine - Rabbit Heart (Raise It Up) (8/10)

Wracając do singlowych początków Florence Welch, wówczas nie należało jej wróżyć większego sukcesu. Debiutanckie „Kiss With A Fist” (z teledyskiem, który ucieszył pewnie niejedno męskie oko) sugerowało porównanie sympatycznej Angielki do jej koleżanki Kate Nash, choć Florence w tym utworze prezentowała się nieco bardziej zadziornie. Drugie w kolejności „Dogs Days Are Over” wzbudziło delikatną nadzieję na to, iż ta dziewczyna „może wyrosnąć jeszcze na ludzi”, przy czym następny utwór „You’ve Got The Love” – niemalże szkolnie zinterpretowany cover, prezentował się bardzo przeciętnie. I tutaj następuje zwrot w historii Florence And The Machine. Na jakieś półtora miesiąca przed premierą debiutanckiego albumu „Lungs” Angielka prezentuje światu „Rabbit Heart (Raise It Up)” – tętniącą życiem, ciepłą, kolorową kompozycję, w której to chyba dopiero na serio Florence pokazuje swój jednak skrywany do tej pory potencjał. Ma w sobie ta dziewczyna coś i z archaicznej, ale psychodelicznej hipiski, i z wokalistek pokroju Elizabeth Fraser czy Kate Bush, a w dodatku wszystko w jej muzyce brzmi jak najbardziej współcześnie, bo nawet zbyt bliskie pokrewieństwo z „House Jam” Gang Gang Dance nie jest w stanie zmącić ogromu pozytywnych uczuć do „Rabbit Heart (Raise It Up)” i samej Florence, rzecz jasna. (kw)

Free Energy - Dream City (7/10)

OK, zespół z DFA, czyli będzie tak: najpierw sam bit przez 50 sekund, potem wejdzie bas, pół minuty później gitara zacznie coś przycinać, jakiś gościu coś pokrzyczy i w siódmej minucie wszystko się wyciszy. Dupa tam! Tak jak Warp narobił swego czasu konsternacji podpisując Maximo Park, tak egzotyka zakrada się do elektroniczno-dance-punkowego katalogu labelu Jamesa Murphy’ego w postaci Free Energy. Na pierwszy rzut ucha ci goście to trochę odpowiednik Tigercity dla lat siedemdziesiątych – niby gitarowe granie z tego okresu przypominały już setki grup, ale tak czyściutkiego power-popu z przecięcia Big Star, Badfinger i Cheap Trick dawno nie słyszałem (choć echa T.Rex też są tu dość wyraźne). Przy czym „Dream City” ma naprawdę fajny hook i stosuje ten stary jak świat zabieg songwriterski, polegający na zamianie ról zwrotki i refrenu. Aż chyba puszczę tacie przy okazji. (ka)

Posłuchaj >>

Julian Plenti - Fun That We Have (4/10)

Właśnie przed chwilą zagadałem do znajomej z pytaniem, czy wie kim jest Julian Plenti. Dziewczyna z kręgu tych średnio zorientowanych, dzięki czemu świetnie służy jako wskaźnik popularności danego zespołu. Jeśli zna, to znaczy, że to coś jest akurat na fali. No i tak, Gabi wie kim jest Julian Plenti. W takim razie mogę ominąć wstęp, bo większość z Was musi wiedzieć to tym bardziej. No cóż, właściwie wszystko było do przewidzenia – lider jednego z najpopularniejszych zespołów niezależnych ostatnich lat wydaje w końcu solową płytę. „Fun That We Have” nosi oczywiście wszystkie znamiona ostatniej twórczości Interpolu (choć na przykład Gabi twierdzi, że jest zupełnie inne) i gdyby nie głos Banksa, który to prawdopodobnie nigdy nie przestanie być fajny, ciężko byłoby się tej piosence obronić. Tzn. nie, ona nawet chwyta, szczególnie gdy w drugim refrenie perkusja przestaje być kanciasta. Ale to stara sztuczka i w 2009 trochę nie przystoi, na pewno nie gościowi, który nagrał takie choćby „Specialist” czy „The New”. Troszkę elektroniki na mostku, ale tak jakby jej nie było, dziwny, na siłę introwertyczny odwrót i pff, koniec. Banks, kompletnie przestałeś ruszać. (ak)

The Mary Onettes - Dare (5/10)

W 2007 roku miało miejsce apogeum mojej fascynacji latami 80. spod znaku The Go-Betweens, Echo & The Bunnymen, The Chameleons, The Chills, Field Mice etc. i cudownym zbiegiem okoliczności w tym samym roku ukazały się dwie płyty równie intensywnie co ja zapatrzone w tę estetykę: My Teenage Stride „Ears Like Golden Bats” i self-titled The Mary Onettes. Po dwóch latach – momentami wręcz kuriozalnego – rozparcelowywania lat 80. na czynniki pierwsze zabieg reanimacji trupa wydaje się tyleż pretensjonalny, co wręcz nieznośny. A jednak jest coś urzekającego w czterech Szwedach z The Mary Onettes: być może ich naiwna skłonność do mitologizowania tej dekady, być może ten nieskażony romantyzm, być może po prostu uwielbienie dla prostej, sentymentalnej popowej melodii. „Dare” co prawda nie zażera tak jak ich poprzednie single „Lost” i „Void”, ale uderza w tony, przy których ciężko pozostać niewzruszonym. Szwedzi znów oczywiście nie unikają banału i kliszy, lecz czynią to na tyle wdzięcznie, że lekkość akustycznej gitary przywodząca na myśl „16 Lovers Lane” czy melancholijne smyki a la „Ocean Rain” pracują tu na swoich własnych, zawieszonych w niezidentyfikowanej przestrzeni prawach. Billy Pilgrim wypadł z czasu? (ms)

Modest Mouse - Satellite Skin (4/10)

Pewnie wielu z Was nie kojarzy tego zespołu, bo ich znakomite płyty „Good News For People Who Love Bad News” i szczególnie następne „We Were Dead Before Ship Even Sank” zostały przyćmione przez takie sensacje jak Bloc Party czy Klaxons. Ale nadróbcie zaległości i śledźcie na bieżąco ich wydawnictwa, bo zdaje się, że ten zespół dopiero się rozkręca! „Satellite Skin” ma wszelkie predyspozycje, aby przyćmić kapitalne „Dashboard” sprzed kilku lat. Jest tu wszystko – świetna melodia, wzruszające gitary i ekspresyjny wokal frontmana. Może nie jest to tak piękna piosenka jak „Little Motel”, ale też jest takie jakby zamyślone. Zdaje się, że Modest Mouse lubią tak grać. Ktoś może się przyczepić do ilości muzyków na scenie – że niby za dużo w porównaniu do tego, co się w piosence dzieje. Ale hola, hola! Wiecie kto się tam pałęta? Podobno jeden z tych gości grał wcześniej w The Shins, a jeszcze jeden w The Smiths! Zatkało? (ak)

Regina Spektor - Laughing With (8/10)

Wydawało mi się, że obecnie nie ma sensu inwestować w wideoklipy. Tak jak kiedyś „Video Killed The Radio Star”, tak obecnie formuła filmu promującego singiel staje się przeżytkiem. Jak widać na załączonym obrazku, pogłoski o śmierci wideoklipów są jednak mocno przesadzone. Regina wykorzystuje graficzne sztuczki Eschera i po cichu promuje okładkę nowego albumu. Nie jest to co prawda tak efektowny patent jak w „Fidelity”, ale powiedzmy sobie szczerze: „Laughing With” to prostu jeden z najładniejszych klipów ostatnich miesięcy. Tyle o tym, co dla oka, dla ucha bowiem jest jeszcze lepiej. Nowojorskiej artystce udało się wybrać na singiel utwór na tyle rozpoznawalny, że pomimo kilku zapożyczeń (nazwijmy je skandowanymi wersami w stylu Tori Amos) praktycznie od razu słychać, że Regina wraca w bardzo dobrej formie. Z pozoru to dość standardowy utwór na pianino, ale wsłuchajcie się w ozdobniki – to one wraz z wokalem oraz doskonałym tekstem stanowią główne atuty „Laughing With”. Lirycznie piosenka odnosi się do ciekawego tematu z cyklu „jak trwoga to do boga”, względnie „w okopach nie ma ateistów (z wyjątkiem towarzyszy stojących naprzeciw tego nicponia Korniłowa)”. Uwaga! Zgodnie z ostatnimi doniesieniami z komentarzy pewnego popularnego serwisu z plikami multimedialnymi, piosenka powoduje niemożność wyłączenia myspace’a artystki... bynajmniej nie z powodów technicznych. Podpowiadam, że chodzi o funkcję repeat. (ww)

Wilco - Wilco (The Song) (7/10)

Spektakularna akcja koncertowa Wilco z zeszłego roku – prezentacja całego muzycznego dorobku grupy na serii scenicznych występów w rodzinnym Chicago – była odczytywana jako swoiste podsumowanie dotychczasowej działalności grupy. Wydaje się to szczególnie ważne w kontekście siódmego już albumu zespołu (wzorem kilku poprzednich krążków udostępnionego do odsłuchu w sieci), sugerującego nowe otwarcie, nowy – co zawsze rodzi pytania o jakość – rozdział. Bo jakże inaczej rozumieć zagranie z tytułem? Czym zatem był ów akt dogłębnego przeorania własnej twórczości? Czy była to ot, melancholijna wycieczka w przeszłość czy też próba fizycznego wręcz wypracowania nowego, intrygującego z punktu twórców kierunku. Or maybe both? Tymczasem otwierający nowy album utwór tytułowy poza przyrzeczeniem miłości (Wilco will love you, Baby) przynosi charakterystyczną dla pisarskiego zmysłu Tweedy’ego garść autobiograficznych (motyw noża w plecy, a sądowe przygody Wilco) i – z braku lepszego terminu – narodowych metafor (So many wars that just can’t be won). Czyli nic nowego? Jest jednak w porównaniu do wyciszonej poprzedniczki sprzed dwóch lata, „Sky Blue Sky”, przyjemnie żarliwy, nieco *wojujący* (jakże wymowny jest w tym świetle schowany dalej na krążku „I’ll Fight”), gitarowo agresywny, co osobiście odczytuję jako bardzo dobry prognostyk na dalsze obcowanie z płytą. (ml)

Vega - No Reasons (7/10)

Alan Vega – wokalista zespół Suicide, jednego z najważniej... Wróć. Alan Palomo a.k.a. Vega – ex-frontman synth-popowej grupy Ghosthustler z Teksasu. 2009 zastał indie-mainstream w rozdarciu między kopistami MGMT (na czele tego obozu raczej żenujący poza jednym singlem Empire Of The Sun) i szalikowcami Cut Copy. Ta druga drużyna robi wokół siebie mniej rozgłosu, ale jest chyba nawet liczniejsza. Ważne, że wśród morza słabiaków da się wyłowić tak fajne strzały, jak dotychczasowe nagrania Vegi (jeśli zachęcicie się „No Reason”, sprawdźcie też „Well-Known Pleasures” albo „All Too Vivid”). Niby to wszystko zostało już zagrane na „In Ghost Colours”, niby poprawki teksańczyka są ledwie kosmetyczne (praktyczna rezygnacja z gitar na rzecz elektroniki), a jednak słucha się tego ewidentnie lepiej niż przeciętnej post-80’s parkietowej sieczki 2009. (ka)

Kuba Ambrożewski (ka), Artur Kiela (ak), Maciej Lisiecki (ml), Marta Słomka (ma) Witek Wierzchowski (ww), Kasia Wolanin (kw) (1 czerwca 2009)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Enolka
[17 czerwca 2009]
Vega jednak zamiata. Będzie letni hit jak nic.
No, i Ash - takie dziwne, że aż fajne. :)
Gość: iCATE-lastfm
[16 czerwca 2009]
FLORENCE AND THE MACHINE! 100x na tak!
Gość: dusia
[13 czerwca 2009]
Nie musisz bić się w pierś, bo Marr zagrał w Satellite Skin drugą gitarę. Tym razem bruno blefuje a dusia ma rację.
artur k
[9 czerwca 2009]
No, czas się chyba ustosunkować. Trochę niezręcznie jest mi otwarcie pisać, że tekst o Modest Mouse to od początku do końca żart. Myślałem, że słowa "pewnie wielu z Was nie kojarzy tego zespołu" nie zostawią wątpliwości. Chciałem w ten sposób symbolicznie przekazać banalną prawdę, że obecne Modest Mouse, to zupełnie inny zespół niż kiedyś (tak, znam płyty "Lonesome Crowded West" i "Moon & Antarctica"!). Tym samym, jak widać, nie mam w sobie tej litości, którą prezentuje tu np. 17 (ale jestem w stanie go zrozumieć). Jeśli chodzi o Marra, to biję się w pierś - z rozpędu nie sprawdziłem jaki skład tworzył tę EP-kę.
pozdro!
lukas
[8 czerwca 2009]
Dla mnie ten kawałek Florence rządzi i właśnie jego z jej dotychczasowych propozycji najlepiej mi się słucha.
kuba a
[8 czerwca 2009]
Złośliwa dygresja będzie. Abstrahując od tego nieporozumienia - zabawna jest ta napinka u sporej części polskiej młodzieży na podkreślanie, że jest się TRU FANEM Modest Mouse. Zwłaszcza, że większość zaczęła się jarać zespołem na wysokości 2005-2006 roku. Jakoś nie przypominam sobie tych dziesiątek egzemplarzy "Interstate 8" frunących do Polski w 1996 :)
Gość: Kubi
[8 czerwca 2009]
Panie Artur Kiela, Modest Mouse to dla tych 'tru' przede wszystkim Lonesome Crowded West i Moon & Antarctica, więc nie róbmy z nich zespołu, który pojawił się wtedy, kiedy osiągnęli komercyjny sukces, bynajmniej nie w Polsce.
PS
[7 czerwca 2009]
Trochę problem z tą Florence - z jednej strony po pierwszym odsłuchu "Dog Days..." się zajarałem, że taka fajowa ludyczność, ekspresja wokalna itp., ale z czasem wyszło mi, że w niej siedzi jakaś niedająca się wytłumaczyć miałkośc, jakieś "fuj" podskórne. Tak jakby ten blichtr aranżacji i ekspresja właśnie, maskowały (udolnie zresztą) prymitywną materię. No sam nieeee wieeeem. Weltschmertz chyba.
Gość: bruno
[5 czerwca 2009]
Hej przecież Marr już nie gra z Modest Mouse! A przy "Autumn Beds" to się dopiero posracie!
Gość: kk
[4 czerwca 2009]
dokładnie Stars & Houses, ale teraz widzę ze to ukazało się pod koniec ubiegłego roku, tak wiec zwracam honor
Gość: kk
[4 czerwca 2009]
w tym roku mieliśmy coś lepszego z idib, i chyba nikt kompletnie na to nie zwrócił uwagi:
http://www.youtube.com/watch?v=T1rcdPCuWcI
to jest hipnotyczny bit
Gość: 17
[4 czerwca 2009]
bo ja wiem. dla mnie modest mouse nie zasługuje na ironiczne traktowanie. szczególnie że tekst wyszedł nieciekawy (zaznaczam, że artura lubię)

uwaga użytkownika "jeff" o wstawianiu emotki ";)" pod koniec - heh.

no i lubię little motel.

satellite zresztą też wyżej oceniam, ale jestem psychofanem i wystarczyłoby mi pierdzenie brocka. więc nie próbuję dyskutować nawet
artur k
[3 czerwca 2009]
Kożuch - właśnie staram się aby mnie tam dostrzeżono! A Zenona osobiście w pełni popieram.
plejeru
[2 czerwca 2009]
Opis MM świetny, Artur, dzisiaj jestem Twoim fanem ;D
Gość: Zenon
[2 czerwca 2009]
Myślę, że to co najmniej lekka przesada dawać dziewiątkę (z taką oceną powinien pretendować do najlepszych utworów tej dekady), bardzo przeciętnemu kawałkowi Desire, który po pierwsze jest już tylko popłuczynami, chociaż nie bez uroku, ale tylko popłuczynami po pracy jaką Johnny Jewel włożył w choćby Glass Candy. Każda piosenka na After Dark jest o wiele lepsza od co najwyżej szóstkowego If I Can't Hold. Powoli formuła Italians Do It Better zaczyna się wyczerpywać i o ile Nite Jewe, szczególnie w kawałkach, które nie znalazły się na płycie, jeszcze przyciągało czymś wyjątkowym, to Epka Desire jest nieciekawa i za miesiąc mówiąc o Italians Do It Better nikt nawet nie o niej nie wspomnie. Sorry.
Iglak
[2 czerwca 2009]
Florence to już nawet jak Kate wygląda.
kuba a
[2 czerwca 2009]
"Omba" wkrótce zrecenzujemy.
Gość: Kożuch
[2 czerwca 2009]
e tam. emotikon w recenzjach 'nie ma'.
zabrakło mi tylko jeszcze jakiegoś błędu w tytułach płyt i była by kalka idealna.

A z Ombarrops!em nikt nie chciał się zmierzyć?
Gość: jeff
[1 czerwca 2009]
Ar piszesz o modest mouse w takim umiarkowanym klimacie a dajesz taką niską ocenę, na przyszłość jakaś emotka w stylu ";)" by się przydała, pozdro
Gość: Kożuch
[1 czerwca 2009]
Artur Kiela powinien pisać do Dziennika ;D

pozdro!
Gość: krisss
[1 czerwca 2009]
strasznie przeciętne te zeszłomiesięczne single, a takie dobre oceny podostawały :|

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także