Miesiąc w singlach: luty 2014

Każdy sobie notkę skrobie, czyli piszemy o singlach, które ostatnio zwróciły naszą uwagę. Odsłona druga.

Crab Invasion - One Day

Biegiem swojej – jakże naturalnej – ewolucji popularne Kraby przyzwyczaiły nas już do coraz to kunsztowniej projektowanych laurek składanych swoim mistrzom. Dość przypomnieć hołdujący „Skylarking” b-side „Bicycle Wheels”, zapatrzone we Friendly Fires „Dart” czy „Always Now” z niedawnego długograja, bez trudu mogące się odnaleźć wśród jangle’ujących sztosów z „High Land, Hard Rain” Aztec Camera. Z każdym kolejnym krokiem chłopaki stopniowo zdają się dopełniać ten zbiór sophisti-popowego królestwa inspiracji. Weźmy niedawny okolicznościowy singiel walentynkowy, w którym to zmierzyli się z formą soft-rockowej ballady, nie zapominając przy tym o żadnym z nieodzownych patentów konstytuujących wzorzec. Rundgrenowskie staccato pianina zmienia się na długość zwrotek z Fagenowskimi plamami rhodesa, zaś całość wieńczy bezczelnie klasyczne gitarowe solo, wcale zresztą nie najkrótsze. Podczas tegoż Todd uśmiechnąłby się zresztą po raz kolejny, szczególnie w momencie nagłego złamania tonacji. Za pomocą tych środków „One Day” może wywoływać obrazy przełomowego wolnego odegranego w środku licealnej studniówki. Oczywiście gdzieś w innej, bliższej filmowym wyobrażeniom o życiu, rzeczywistości. Dopieszczonej estetycznie jak muzyka obecnego wcielenia kapeli. (Jędrzej Szymanowski)

Molly Beanland - Night Dreams

Pytanie, czy „Night Dreams” powstałoby bez popu lat osiemdziesiątych jest równie zasadne, co kwestia, jak brzmiałaby ta piosenka bez „Midnight City” M83. To właściwie hit Gonzaleza à rebours, gdzie epicki klawiszowy refren zastąpiono elfickim świergotem Molly Beanland. Jak na nowicjuszkę, Brytyjka napisała i wyprodukowała naprawdę kompetentny wehikuł czasu, przenoszący słuchacza o trzy dekady wstecz, w erę bombastycznego dream-popu: bramkowanych bębnów z całą masą reverbu, ciągnących się plam syntezatorów i emfatycznego, baśniowego śpiewu. „Night Dreams” na czele ze swoim poplątanym refrenem karmi się aurą dojrzałego Cocteau Twins z wokalizami Elizabeth Fraser na czele, ale w równej mierze – choć to może sugestia filmowego klipu – wyrasta z estetyki kina Johna Hughesa (zresztą pseudonim, hello?). I jak na coś tak umiarkowanie oryginalnego, jest zadziwiająco przylepne. (Kuba Ambrożewski)

The Kurws - Strefa Euro

Biedna młodzież gra punk rocka i się z tego cieszy. Trzy lata po tym minimanifeście z „Tanz Mit Kommune 1” wrocławianie powracają z drugim albumem pt. „Wszystko co stałe rozpływa się w powietrzu”. Premiera w niedalekiej przyszłości, na chwilę obecną można się zapoznać z pierwszym singlem pochodzącym z tego albumu (znalazł się on także na kompilacji „PL2UA”, składającej się z niepublikowanych utworów polskich artystów, udostępnionych na rzecz wsparcia dla Ukraińców). Wracając do „Strefy Euro”, najwięcej ten kawałek ma wspólnego z przytaczanym już „Tanz Mit Kommune 1”, zwłaszcza pod względem struktury. Dronowe intro jest dość zwodnicze, po nim Kurwsi płynnie przechodzą do swojej specjalności, czyli surowego i hałaśliwego garaż-punka. Około drugiej minuty, przy dźwiękach dysonansowego fragmentu „Ody do radości”, następuje przejście ku improwizowanej części utworu. W tle pojawiają się dźwięki syntezatora, a obecność delay'a została mocno zaakcentowana i wysunięta na pierwszy plan. Solidna podstawa by sądzić, że osławiony syndrom drugiej płyty The Kurws raczej nie zagraża. (Krzysztof Krześnicki)

Posłuchaj na Soundcloudzie

The Pains of Being Pure at Heart - Simple and Sure

Nowy singiel The Pains of Being Pure at Heart niewątpliwie stanowi laurkę dla The Smiths, o czym świadczą zarówno jangle popowa gitara, jak i melodia rodem z „Please Please Please Let Me Get What I Want”. Z jednej strony niemal słyszy się tu głos Morriseya (nawet wokal brzmi bowiem przestrzennie w duchu „smithsowskim”), z drugiej „Simple and Sure” wymyka się zarzutom o wtórność, a to dzięki bogatej aranżacji. Tym samym w tle wybrzmiewa mnóstwo smaczków o ejtisowym (głównie o synth popowym) charakterze, którym wtórują klawisze, talerze i chórki. Jest zatem gęsto, ale nie przytłaczająco, a każdy element warstwy instrumentalnej pozostaje słyszalny na tle całości. Całkiem niezły singiel jak na kawałek o tak antysinglowym tytule. (Ania Szudek)

Neneh Cherry feat. Robyn - Out of the Black

Neneh Cherry wreszcie zlitowała się nad udręczonymi fanami i tegorocznym „Blank Project” wynagrodziła im kilkunastoletnie oczekiwanie na swój pełnowymiarowy powrót. O ile w stosunku do pierwszego z promujących wydawnictwo singli („Everything”) miałem pewne wątpliwości, o tyle „Out of the Black” to strzał w dziesiątkę i, obok „Dossier”, zdecydowanie najprzystępniejszy kawałek na trackliście. Wiąże się z nim też nie lada gratka, czyli featuring zdystansowanej ostatnio wobec niemal wszystkich muzycznych przedsięwzięć Robyn. Kooperacja obu Szwedek wypada świetnie, zupełnie jakby występowały w duecie latami, a od wyśpiewywanego symultanicznie refrenu po kilku odsłuchach wręcz trudno się opędzić. Oprócz chwytliwej melodii, utwór zaskarbił sobie moją sympatię niespodziewanym i dość agresywnym flirtem konwencji z awangardą (od 2:48), kondensacją tego, co jazzowe i popowe, dionizyjskie i apollińskie, próbą pogrożenia palcem i udowodnienia, że nie jest to wyłącznie schematyczne, sklecone pod radio granie. Ważniejsza od wgryzania się w ten krótki, choć interesujący mikro-manifest jest tu jednak dla mnie, mimo wszystko, rozrywkowość kompozycji, a ewentualne wątpliwości odnośnie priorytetów błyskawicznie rozwiewa szalenie nośny szlagwort: Out of the black, out of the blue, I just want You to want it too. Szlagwort będący w stanie zainfekować nawet najodporniejsze na zwykłe piosenki umysły. (Wojciech Michalski)

Mister D - Chleb

„Chleb” Doroty Masłowskiej (tak, tak, tej od „Wojny polsko-ruskiej”), która trochę z nudów, w ramach artystycznych wygłupów, postanowiła „poudawać piosenkarkę”, to utwór pod wieloma względami katastrofalny – banalny podkład połączony z rapem o ograniczonej rytmiczności, artykulacja, delikatnie mówiąc problematyczna; tekst o „Żabce” i choince... Jak pokazał najpopularniejszy zdaniem niektórych „alternatywny” zespół Polski – Bracia Figo Fagot, „zabawa kiczem” bywa często bardziej żenująca niż sam kicz. Świadom tego wszystkiego zamierzam was jednak przekonać, że w tym z pozoru czerstwym „Chlebie” można się rozsmakować, z tej syntetycznej mąki coś ciekawego jednak powstało. Mister D. nie jest Siostrą Figo Fagot z kilku powodów.

Lubię wokalistów, którzy nie potrafią śpiewać – bełkotliwe, nieczyste nucenie Aidana Moffata czy infantylne zawodzenia Szymona Albrzykowskiego (którego solowa płyta ma się ponoć niedługo ukazać w Nasiono Records) umieszczone w ciekawym kontekście, połączone z odpowiednim tekstem, znaczą więcej i robią większe wrażenie, niż względnie czyste popiskiwania bezbarwnych zwycięzców rodzimych talent(?) shows. Historię samotnej dziewczyny ekscytującej się maskotkami z „Żabki” i przeżywającej relację z chłopakiem, który „siedzi na ławce” mogłaby zaśpiewać Barbara Streisand, ale byłaby wtedy mniej wiarygodna niż Natasza Urbańska „rollująca” się pod umywalką. Kreacja Mister D. jest spójna – niechlujna, drażniąca, ale tworzy z tekstem i muzyką przekonującą całość.

Masłowska wielką poetką bywa. Raz na kilka stron, raz na kilka wersów. Jako „piosenkarka” ma problemy z rytmem, ale tekst, pod względem brzmieniowym zorganizowany jest znakomicie; refren „o śmierci już nie marzę” ma w sobie coś poetyckiego (inwersja), a jednocześnie brzmi zwyczajnie – podmiot liryczny stojący pod „Żabką” mógłby wypowiedzieć te słowa między kolejnymi łykami Tigera. Na osobne omówienie zasługuje finał, w którym banalna aż do granic banalności opowieść zostaje zwieńczona obrazem mieszkania stworzonego z bochenków chleba. To jedyna metafora, która wyrasta nagle pośród naturalistyczno-stylizacyjnych odpadków, będąc jednocześnie podsumowaniem i pogłębieniem całej historii, wprowadzeniem jej na wyższy poziom.

Po trzecie, to nie jest utwór napisany „dla beki”, choć tak go widzą niektórzy internetowi komentatorzy. Gdyby „Chleb” miał być jedynie parodią, kpiną z ludzi, którzy mylą „bynajmniej” z „przynajmniej”, szyderczym przedstawieniem śmietnika codzienności, kiczowatych marzeń i zwyczajnych sytuacji, szkoda byłoby się nim zajmować. Jest to jednak piosenka o tym, jak w smutnym, wulgarnym, ordynarnym świecie, podłym a jednocześnie czasem śmiesznym, ludzie próbują zapełnić czymś pustkę, „Chleb” opowiada o potrzebie sensu – obdartej z patosu, przedstawionej z perspektywy podwórka, spuentowanej pięknym słodko-gorzkim zakończeniem, w którym nie wiadomo, czy okruszki zastępujące łzy są wyrazem prawdziwego smutku czy nieprawdziwej radości. Może dlatego jestem w stanie wybaczyć Mister D. fatalny głos, przewidywalny podkład muzyczny oraz to, że w sumie rozmienia tu na drobne swój literacki talent. Posłuchajcie, dreszcze gwarantowane – choć mogą być one wynikiem zarówno zachwytu jak i zażenowania. (Piotr Szwed)

FKA x inc. - FKA x inc.

Czy tak właśnie wyobrażaliśmy sobie dojrzałą, dorosłą twórczość The xx? (Sebastian Niemczyk)

Kuba Ambrożewski, Krzysztof Krześnicki, Wojciech Michalski, Sebastian Niemczyk, Ania Szudek, Piotr Szwed, Jędrzej Szymanowski (13 marca 2014)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: shsh
[23 marca 2014]
Crab Invasion w XFactor:-o
Gość: Myszowór
[20 marca 2014]
Intro Crab Invasion juz gdzieś słyszałem, tylko gdzie..
Gość: Arek
[13 marca 2014]
zadnej wzmianki o "Little Fang" ?! smuteczek

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także