Old Grey Whistle Test: 25 najlepszych klipów

Zdjęcie Old Grey Whistle Test: 25 najlepszych klipów

„Old Grey Whistle Test” nadawany był w latach 1971-87 na antenie drugiego kanału BBC. Zadaniem programu miała być promocja mniej znanych, często debiutujących wykonawców, którzy pojawiali się w studiu w celu zaprezentowania swojego najnowszego materiału. Stąd wiele dziś klasycznych nagrań miało swoją ogólnokrajową premierę właśnie na antenie „OGWT” i stąd też wzięła się nazwa programu, zwrot zaczerpnięty z kręgów Tin Pan Alley (nowojorskie środowisko kompozytorów muzyki popularnej przełomu wieków), którzy zwykli prezentować świeżo wyprodukowane nagrania przysłowiowym sprzątaczom biurowym („the old greys”). Jeśli po jednym przesłuchaniu byli w stanie zagwizdać melodię utworu, wówczas kompozycja przechodziła „whistle test”.


Niskobudżetowy charakter programu wiązał się z późną porą jego nadawania (dzięki miejscu na samym końcu ramówki mógł być nierzadko przedłużany nawet o kilkadziesiąt minut), a także symbolicznymi (kwoty w rodzaju kilkudziesięciu funtów) wynagrodzeniami dla muzyków. Do kultowości „OGWT” przyłożyli się też prowadzący: dziennikarz „Melody Maker” Richard Williams, radiowiec Bob Harris, pierwsza prezenterka w historii radia BBC Annie Nightingale i szereg dziennikarzy będących gospodarzami programu w latach osiemdziesiątych, z których do najbardziej znanych należą Andy Kershaw i Mark Ellen. Symbolem show był naturalnie słynny, pojawiający się w czołówce „Star Kicker”.


Okres świetności, jak zresztą wynika z materiału załączonego poniżej, „Old Grey Whistle Test” przeżywał na przełomie dekad w złotej erze new wave, goszcząc wszystkie chyba najbardziej uznane gwiazdy tej sceny, jednak praktycznie z każdego rocznika da się wyłowić jakieś perełki (a przecież ilość materiału, jaka znajduje się w posiadaniu BBC w porównaniu do pojawia-się-i-znika zbiorów YouTube jest nieskończenie wielka, to tutaj to tylko niewielki odsetek). Dodajmy jeszcze na zakończenie wstępu i w charakterze zachęty, że w roku 2000 specjalna kapituła wybrała „OGWT” 33. najlepszym brytyjskim programem telewizyjnym wszech czasów.


A teraz już w kolejności alfabetycznej:

Altered Images - Insects (1981)

Zespoły z dziewczęcymi wokalami nie były motorem napędowym brytyjskiego post-punku, poza jednym, i mówię tu oczywiście o Siouxsie & The Banshees, którzy należeli do najpoważniejszych inspiracji The Cure, a także dziesiątek podrzędnych kapelek z frontmankami zapatrzonymi w SS. Ale nie dissujmy Altered Images, to zespół z nieco wyższej półki, o czym przekonuje chociażby to wykonanie „Insects” zarejestrowane na wysokości fonograficznego debiutu Szkotów. Klip ukazuje ich jako rzetelny skład z charyzmatyczną dość, nawiedzoną mocno, frontmanką Clare. Obczajcie jej „ekspresję”. Przy tym wszystkim wypada dość uroczo. Ciekawostka: basista załapał się później do Texas i gra tam u boku nieco stabilniejszej Sharleen do dziś.

Aztec Camera - Walk Out To Winter (1983)

Na „High Land, Hard Rain” znalazła się jedna z najdoskonalej wycyzelowanych piosenek dekady, mianowicie „Oblivious”, jednak „Walk Out To Winter” nie jest kawałkiem, w którym należałoby coś zmieniać – mój ulubiony moment w tym klipie to kilkunastosekundowe, latynoskie solo *podręcznikowo* wyprowadzające ostatni refren, które zresztą wieńczy wdzięczna gitarowa coda Roddy’ego. Który zresztą na załączonym obrazku liczy sobie dziewiętnaście lat. Młoda Szkocja, z naciskiem na oba człony.

Blondie - (I'm Always Touched By Your) Presence, Dear (1978)

All right you monkeys. Jesteśmy najlepszym nowofalowym zespołem świata i mamy najlepiej wyglądającą wokalistkę. Nikt nie jest tak cool jak Debbie, a przecież nawet nie próbuje, nie stara się, zerka tylko zalotnie w stronę kamery, trochę się porusza (1:24), a i tak kradnie show całej reszcie. Bo na przykład ile razy trzeba obejrzeć ten klip żeby zauważyć jak spektakularnym bębniarzem był Clem Burke (0:59!). Destriego prawie w ogóle nie widać! To był dopiero singiel z „Plastic Letters” i ciężko uwierzyć, że dalej byli jeszcze lepsi.

David Bowie - Five Years (1972)

Wow, i co tu napisać? Cztery miesiące przed premierą pieprzonego „Ziggy’ego Stardusta” David Bowie wykonuje tu być może jego najlepszy fragment. Sesja dla BBC składała się z trzech kompozycji, ale tylko „Five Years” zarejestrowano w pierwszym ujęciu. Dodatkowo Bowie nieco zmienił tekst pierwszej zwrotki. Za całość skasował okrągłe pięćdziesiąt funtów. Wystarczy?

Brinsley Schwarz - Surrender To The Rhythm (1973)

Reprezentanci dość charakterystycznej dla wyspiarskiej muzyki lat 70. sceny pub-rockowej, których (nie) kojarzy się przez pryzmat solowych sukcesów (tu młodziutkiego) gitarzysty/wokalisty Nicka Lowe’a. Kraciaste koszule, kamizelki i usposobienie szarych facetów z twojej knajpy na rogu przysłużyły się na pewno nieco prowincjonalnej otoczce Brinsley Schwarz, jednak muzycznie piosenka zdecydowanie się broni, poskładana z kilku przytomnych, przebojowych sekwencji i prowadzona wyrazistą linią hammonda. Nie wybitne, ale szalenie sympatyczne.

Jackson Browne - For A Dancer (1976)

Lata siedemdziesiąte zdają się skrywać dziesiątki takich niecodziennych postaci jak Browne. Piszący piosenki dla The Eagles, The Byrds czy jego przez-chwilę-dziewczyny Nico, współpracujący z Timem Buckleyem, zanim w ogóle zaczął karierę solową. Tu widzimy go już na dalszym etapie kariery, w dość dramatycznym jej okresie, niedługo po samobójstwie żony. Stąd pewnie wybór „For A Dancer”, pięknie tu wykonanego w fortepianowo-skrzypcowym duecie z Davidem Lindleyem. And somewhere between the time you arrive and the time you go/ may lie a reason you were alive/ but you’ll never know.

The Buzzcocks - Nothing Left (1978)

Dorobek Buzzcocks to nie tylko hipermelodyjne single ze słodko-gorzkim posmakiem nastoletnich traum, ale też poukrywane na drugich stronach albumów, pochmurne i niepokojące gitarowe odjazdy. „Nothing Left” jest jednym ze szczytowych ich osiągnięć na tym polu, dodatkowo pochodzi z jakościowo pierwszorzędnego albumu „Love Bites”, wreszcie w zwrotce dokładnie antycypuje „Song 2”. I po obejrzeniu tego klipu mam nadzieję, że już nikt nie będzie Buzzcocks traktował bez należnej im powagi.

Dire Straits - Sultans Of Swing (1978)

Dire Straits to *dobry* zespół, a to jest ich najlepszy kawałek. Być może nie mam racji, ale zostałem wychowany w szacunku dla Marka Knopflera i przyzwoicie zaznajomiony z dyskografią grupy. Dziś mogę sobie posłuchać „Sultans Of Swing” z innej, zdystansowanej perspektywy, i zobaczyć w tym najwcześniejszym wcieleniu Dire Straits angielską, pub-rockową wersję Television. Finałowe solo jak zwykle powala.

Gang Of Four - To Hell With Poverty (1981)

Najlepszy klip w zestawie. Obłęd w oczach Jona Kinga, z wyglądu urzędnika, sprawia że pewnie przestraszyłbym się go na ulicy. Zwróćcie też uwagę na kolesia z prawej strony – potencjalnie najbardziej wpływowego gitarzystę ostatniego ćwierćwiecza w środowiskach tak zwanej alternatywy. Posłuchajcie dziejowej linii basu. FUNK. Ktoś wie czy oni na tych swoich post-reaktywacyjnych koncertach nadal robią to w ten sposób?

The Go-Betweens - Head Full Of Steam (1986)

Nigdy nie widziałem/słyszałem ich w lepszej formie. Wszystko jest idealne na tym klipie. Brzmienie lepsze, bardziej organiczne niż na płycie. Wampiryczny image Forstera i pewność siebie w jego głosie. Nieśmiałe uśmiechy Amandy i jej piękna partia skrzypcowa. Vickers z jedną z życiowych linii basu. McLennan magicznie podłączający się w chórkach w refrenie. Cała piątka zdaje się tworzyć nierozerwalny organizm. Na 3:25 Robert i Grant nieświadomie chyba prezentują jeszcze miniaturowy układ taneczny. Dodatkowy plus klipu: można sprawdzić wygląd i akcent etatowego prowadzącego Old Grey Whistle Test w latach osiemdziesiątych – Andy’ego Kershawa.

Half Man Half Biscuit - All I Want For Christmas Is A Dukla Prague Away Kit (1986)

Half Man Half Biscuit nie byli normalnym zespołem, żeby nie powiedzieć: byli nienormalnym. Tu ich najbardziej kultowy numer i bez wątpienia najlepszy utwór świata traktujący o grze w piłkarzyki – dramatyczna relacja z meczu plastikowych ludzików, z którą zresztą sam się mocno utożsamiam, bo przed laty byłem posiadaczem podobnego sprzętu. Nierzadko szło na noże. Nieważne – Nigel Blackwell nie dość, że został poszczuty psem, to jeszcze najwyraźniej nie dostał na gwiazdkę wyjazdowej koszulki Dukli Praga, bo tu występuje w stroju Ajaksu Amsterdam (domowym). Aha, czekam na cover British Sea Power.

The Jam - 'A' Bomb In Wardour Street (1978)

Jeden z highlightów przełomowego „All Mod Cons”, pamiętany głównie za kwadratowy clashowski riff i żarliwe wokale duetu Weller/Foxton. Wersja OGWT eksponuje przede wszystkim punkową energię numeru, gubiąc po drodze kilka studyjnych smaczków, vide finałowa druga linia gitary, lecz to rekompensuje widok młodziutkiego Paula (grzywka – LOL) na tle Union Jacka i klasycznej plerezy na karku Bruce’a. A przede wszystkim to jak bardzo The Jam tu wymiatają.

Japan - Ghosts (1982)

Największy chyba przebój Japan - „Ghosts” - pochodzi z wydanej w 1981 „Tin Drum”, ostatniej w studyjnej dyskografii grupy. Budzi respekt transformacja zespołu od średnio kojarzonych glam/art-rockowców do jednej z oryginalniejszych grup korespondujących z brzmieniami spod znaku new romantic. Jednak artystyczny, nieco teatralny posmak kojarzący się może z Roxy Music pozostał im do samego końca.

Curtis Mayfield - We Got To Have Peace (1972)

O co chodzi, że czarni czują muzykę jakoś inaczej, *bardziej* i *lepiej*? Bo nie da się zaprzeczyć oglądając co wyprawia tutaj Curtis ze swoim zespołem. Jaki genialny feeling tych muzyków, legendarny falset Mayfielda, który w pełni zalśni na wydanym później w tym samym roku soundtracku do „Superfly” – barwniejszym, ale zarazem mroczniejszym, jak przystało na ścieżki do filmów blaxploitation.

Orange Juice - I Can't Help Myself (1982)

Jako flagowy zespół wytwórni Postcard Orange Juice byli w awangardzie brytyjskiego indie, mniej więcej w połowie dekady połowa gitarowo-popowych kapelek jakoś tam inspirowała się ich brzmieniem. „I Can’t Help Myself” nie jest ich największym dokonaniem, ale dobrze sumuje styl Szkotów: lekkie beaty ciemnoskórego Zeke, przyjemnie brzęczące gitary i nieco melodramatyczny śpiew Edwyna Collinsa. Poszukując zbliżonych doznań, sprawdźcie też Haircut 100, którzy wyglądali jeszcze gorzej („miał pan rację docencie, to *jest* możliwe”). Tymczasem wieść gminna doniosła, że gdzieś w Polsce powstała grupa Orange the Juice – na swojej stronie reklamują się hasłem: „and what better name than Orange the Juice!?”. LOL.

R.E.M. - Moonriver/Pretty Persuasion (1984)

Michael Stipe nie zawsze był łysy. Kiedy miał dużo włosów, stworzył najlepsze rzeczy. Tutaj kwartet z Athens w jednym z kluczowych utworów „Reckoning”, w prostej linii wywodzącym się z sentymentalno-słonecznego stylu The Byrds, łącznie z harmoniami duetu Stipe/Mills. Firmowe ruchy Bucka z melodyjnością jego Rickenbackera, trzymająca piosenkę w garści linia Mike’a, beret Billa (hehe). A na samym początku w roli intro wykonanie evergreenu „Moonriver” w wersji a cappella. Co to był za zespół wtedy.

Roxy Music - Ladytron (1972)

Taaa, zanim nastało „More Than This”, Roxy Music byli wybitną grupą art-rockową, osiągającą już na debiucie wielki poziom dojrzałości i jednocześnie nie gubiącą piosenek, jak wielu im pokrewnych, w bezpodstawnie rozdymanych „eksperymentach”. Jest wszystko co powinno być: kosmiczne intro Eno na diabelskich maszynkach, zmanierowany Ferry i sukcesywnie, z każdą minutą coraz bujniej rozwijany przez cały zespół temat oboju, a potem saksofonu Mackaya. Co tam się zaczyna dziać z gitarą Manzanery i syntezatorami Eno od czwartej minuty – nie wiem.

Soft Cell - Sex Dwarf (1982)

W Soft Cell nie chodziło o żywe instrumenty, a perwersyjne liryki i sceniczną osobowość Marka Almonda. Druga połówka duetu, klawiszowiec Ball nawet nie próbuje z nim konkurować, robi swoje uśmiechając się dwuznacznie pod wąsem, z którego słynął. Po tym, co tu widzimy, można podejrzewać, że występy Soft Cell byłyby dziś oznaczane wielkim czerwonym kwadratem, ja w każdym razie biorąc pod uwagę, że to najbardziej zboczony fragment „Non Stop Erotic Cabaret” wcześniej niż o północy bym tego nie puścił.

The Specials - Message To You Rudy (1979)

Najzabawniejszy klip w zestawie, począwszy od przekomicznego intro Goldinga, poprzez gibającego się klawiszowca Dammersa, właśnie-połknąłem-kij-od-szczotki sylwetkę bębniarza Bradbury’ego (1:25!!!), radośnie pląsającego basistę Pantera, po dumnie eksponowane białe skarpetki Halla i Staple’a. The Specials wydają się na scenie tak naturalni jak bujający groove openera ich samo-zatytułowanego debiutu, bezpretensjonalny luz pozwala im na robienie rzeczy, które zawstydziłyby większość kapel i co najważniejsze, wychodzą z tego absolutnie zwycięsko.

The Style Council - Walls Come Tumbling Down (1985)

Trudno oceniać czy wizyta Wellera i Style Council w Warszawie w roku 1985 w celu nakręcenia klipu do „Walls Come Tumbling Down” miała jakiś wpływ na rychły upadek komuny. Takie slogany jak governments crack and systems fall czy the class war’s real and not mythologized być może zaniepokoiły Jaruzelskiego i Kiszczaka. Tekst they take the profits - you take the blame/ when they tell you there’s no rise in pay zapewne spodobał się Wałęsie. Kto wie czy Paul nie antycypował przełomu, który miał nastąpić cztery lata później, właśnie tym kawałkiem. Natomiast solidna porcja post-motownowskiego popu, jakiego w dorobku The Jam i Style Council nie brakowało, nie wywarła akurat zbyt wielkiego wpływu na muzykę. Do historii przeszedł co najwyżej blezer Wellera z tego klipu.

Television - Foxhole (1978)

Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma, panie Dariuszu. Television dotarli do studia BBC o rok za późno i miast czymś z „Marquee Moon”, możemy cieszyć się „tylko” koncertową wersją „Foxhole” z wówczas premierowego „Adventure”. Ale naprawdę nie narzekam, kiedy w trzeciej minucie swoje podkrążone oczy Verlaine kieruje na swoje żylaste dłonie i gra krótką kakofoniczną solówkę (minutę później drugą), podczas gdy Lloyd, Smith i Ficca próbują utrzymać kompozycję w ryzach. Sam numer byłby na debiucie najsłabszy, a i tak jest przecież diablo dobry.

Richard & Linda Thompson - A Heart Needs A Home (1975)

Pozycja Richarda Thompsona wśród najbardziej wpływowych brytyjskich gitarzystów nie podlega kwestii, ale to nie instrumentalny kunszt ex-członka Fairport Convention decyduje o unikatowości tej kompozycji i tego wykonania. Prostota akustycznego akompaniamentu Richarda i krystalicznie czysty, lekko wibrujący, wzruszająco szczery śpiew jego żony składają się na jedną z piękniejszych rzeczy, jakie da się obejrzeć dzięki YouTube. Przemagiczne i co tu jeszcze powiedzieć, gdy temat wyczerpał internauta Bryce: „could make a pet rock cry”.

Tom Waits - Burma Shave (1979)

Jako że nigdy nie byłem wielbicielem Waitsa i wielokrotnie wysłuchiwałem epickich tyrad i polemik na jego temat autorstwa Kuby i jego Kuzyna, trochę dziwnie mi o Tomie pisać. Obiektem ich kultu było to wykonanie „Burma Shave”, zarejestrowane w San Remo siedem lat po występie w OGWT. Wyższość angielskiego filmiku leży jednak w demonstracji niewiarygodnej scenicznej charyzmy Waitsa. Co z tego, że nie zostaję zmiażdżony samą kompozycją – mogę całymi minutami wpatrywać się w jego postać, obserwować jak jego twarz ilustruje każde słowo. A to w jaki sposób klip się zaczyna ustawia Waitsa w pierwszej piątce najlepiej zaciągających się ludzi świata.

Robert Wyatt - Shipbuilding (1983)

Paradoksem jest, że najbardziej uznaną kompozycję songwritera tego kalibru co Elvis Costello rozsławił zupełnie ktoś inny. Wzruszające, inspirowane wojną o Falklandy „Shipbuilding” w interpretacji zmęczonego życiem, sparaliżowanego, posadzonego na wózku inwalidzkim (po prawdzie, wówczas już od dekady) ex-lidera Soft Machine wypada tak autentycznie jak to tylko możliwe. The boy said, dad, they’re going to take me to task/ But I’ll be back by Christmas/ It’s just a rumour that was spread around town/ Somebody said that someone got filled in/ For saying that people get killed in/ The result of this shipbuilding.

XTC - Statue Of Liberty (1978)

Deprecjonowana przez sam zespół, ich wczesna, power-popowa, Buzzcocks-spotykają-Devo-spotyka-Beefhearta twórczość i tak umieszczała XTC wśród najbardziej oryginalnych brytyjskich nowofalowców. Tutaj w amfetaminowej wersji sztandarowego singla z debiutu, z frywolnymi lirykami o żeglowaniu między nogami symbolu Nowego Jorku. Rozklekotane klawisze Barry’ego, dziwaczne ruchy Andy’ego (tu jeszcze prezentuje się jak chłopiec, cztery lata później wykończony przez trasy będzie już poważnym panem) i boo! boo! Colina, przefajowe jak cała piosenka – tak zaczynała się historia.

Kuba Ambrożewski (6 lutego 2007)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także