I Don’t Owe You Anything: sprawa The Smiths

Zdjęcie I Don’t Owe You Anything: sprawa The Smiths

Głowa puchnie kiedy średnio raz w tygodniu brytyjska prasa odgrzewa temat reaktywacji The Smiths, spekulując nad możliwością wspólnych występów Morrisseya, Marra, Rourke’a i Joyce’a. Wokalista pytany o to niemal w każdym wywiadzie notorycznie zaprzecza, mówiąc np. że prędzej zjadłby swoje jądra niż znów wystąpił pod legendarnym szyldem, a jest wegetarianinem albo że w tym celu trzebaby zastrzelić wszystkich członków grupy i zgromadzić ich ciała w jednym pokoju. Z perspektywy czasu ocenia, że rozpad zespołu nastąpił w dobrym momencie, gdyż byli na najlepszej drodze, aby stać się drugim Queen. Czy aby na pewno tylko względy artystyczne tu decydują? Oczywiście nie.

Od 1983 roku, kiedy ukazał się pierwszy singiel zespołu, „Hand In Glove”, aż do odejścia Marra i rozpadu w sierpniu 1987, Mike Joyce otrzymywał 10% tantiem pochodzących ze sprzedaży wszelkich nagrań The Smiths. Na identycznych zasadach mechanizm działał w przypadku basisty Andy’ego Rourke’a. Układ wydawał się naturalny w momencie, kiedy to tandem Morrissey – Johnny Marr odpowiadał za kompozycje, teksty i całokształt wizerunku grupy. Nie dla Joyce’a. W marcu 1989 roku perkusista pozwał Morrisseya i Marra, domagając się wyrównania jego honorariów do poziomu 25%. Doskonale wiedział, że nie odzwierciedlało to jego rzeczywistego wkładu w dokonania The Smiths. Joyce swoje żądania opierał jednak na tzw. Partnership Act – angielskiej ustawie o spółkach osobowych pochodzącej jeszcze z 1890 roku. Stanowi ona o równouprawnieniu wszystkich wspólników. Założenie ich równości mogło być zniesione tylko pod warunkiem udokumentowanego na piśmie porozumienia obu stron, które w przypadku The Smiths nigdy nie zaistniało ze zrozumiałych względów.

Linia obrony przebiegała wzdłuż domniemanych ustnych ustaleń pomiędzy członkami The Smiths oraz wniosku, że istnienie takiego stanu rzeczy przez pięć lat funkcjonowania zespołu było równoznaczne z jego akceptacją ze strony Joyce’a. Wszyscy bowiem muzycy grupy od jej założenia posiadali wiedzę o tym jak dzielone są wpływy. Sugestia: brak sprzeciwu ze strony Mike’a Joyce’a powinien być odczytany jako wyrażenie zgody. Nieco inny pogląd na sprawę miał jednak sędzia John Weeks. Przyjął do wiadomości argumenty obrony, nie uznając ich jednocześnie za wystarczająco mocne, aby odrzucić nadrzędność Partnership Act. Stwierdził zaś, że bębniarz The Smiths nie został nigdy poinformowany o niepisanym porozumieniu między odpowiadającym za finanse grupy Morrisseyem i Marrem, którzy traktowali pozostałą dwójkę na prawach muzyków sesyjnych. Joyce dostał więc to, czego chciał.

Morrissey w swoim stylu poddał orzeczenie miażdżącej krytyce. „To niewiarygodne, że sędziemu wolno wydać wyrok z pięćdziesięcioma błędami” – oceniał później. Po dziesięciu latach od rozpadu The Smiths, w 1997 roku, zarówno Morrissey, jak i Johnny Marr wypłacili byłemu perkusiście po 215 tysięcy funtów. Stanowiło to jednak tylko pierwszą ratę zaległych honorariów. Marr skończył spłacać Joyce’a w 2001 roku, przelewając mu ostatnie 260 tysięcy funtów. Natomiast Morrissey był już w tym czasie z całym swoim majątkiem w USA. Joyce wystąpił więc o zasądzenie niedotrzymania umowy i wygrał. Zażądał kolejnych 688 tysięcy funtów – kwoty przewyższającej całość zwróconą przez Marra. Pod nieobecność Morrisseya liczba nie została zakwestionowana. Joyce znów triumfował.

Nie będąc w stanie ściągnąć zasądzonej sumy bezpośrednio od ex-wokalisty The Smiths, Mike Joyce położył rękę na wszystkim, na czym pozwalało mu ją położyć prawo: koncie bankowym Morrisseya w Banku Anglii, jego osobistych honorariach z tytułu praw autorskich, jak również tantiemach The Smiths wypłacanych przez wytwórnię Warner. Jak wynika z oficjalnego oświadczenia Morrisseya w tej sprawie, podejmował nawet próby odzyskiwania wynagrodzeń wypłacanych przez brytyjskie kluby za poszczególne koncerty The Smiths – przypomnijmy – z lat osiemdziesiątych! W sumie Joyce’owi udało się tą drogą, według szacunków Moza, „odzyskać” około 700 tysięcy funtów.

O mało moralnym charakterze całego zachowania Joyce’a świadczy fakt, że swoim postępowaniem od 2001 roku pozbawia jakichkolwiek wpływów z Warnera nie tylko Rourke’a, który zresztą pozostał przy swoich skromnych 10%, ale wszystkich kolejnych producentów nagrań The Smiths: Johna Portera, Stephena Streeta, Granta Cuncliffe’a i Steve’a Lillywhite’a. Fakt ich istnienia wyraźnie umknął sądowi, w czym nie przeszkodził nie palący się do przypomnienia o tych postaciach Joyce. Mike dążył też pod nieobecność Morrisseya w Anglii do przejęcia domów jego matki i siostry, utrzymując że Morrissey przeniósł swój majątek poza zasięg obowiązywania brytyjskiego prawa. W sądzie wycofał pozew, obciążając jednak Moza kosztami obrony przed zarzutami (kolejne 150 tysięcy funtów). Szczytów absurdu i zachłanności sięgnął jednak dopiero upominając się o należne mu pieniądze za wkład przy komponowaniu i produkcji utworów The Smiths, okładkach longplayów i singli, wreszcie żądając 25% z wpływów ze sprzedaży koszulek zespołu w latach 1983-87!

Jak wylicza Morrissey, całość „rozliczeń” z Joycem kosztowała go do tej pory półtora miliona funtów. Do tej pory, bo sprawa nie jest zakończona i jak odgraża się Moz, nie będzie póki on nie postawi na swoim. Komentując przebieg całej sprawy uznał ją za metaforę sytuacji z czasów The Smiths: „Mike, mówiący bez przerwy i nie mówiący tak naprawdę nic; Andy, nie pamiętający jak się nazywa; Johnny, próbujący zadowolić wszystkich i niezadowalający nikogo; i Morrissey, w oślepiającym świetle jupiterów na ławie oskarżonych”. Zbulwersowany wyrokiem Moz stwierdził jeszcze, że Andy i Mike powinni czuć się szczęściarzami będąc w The Smiths, ponieważ z innym wokalistą nie zaszliby dalej niż do centrum handlowego w Salford. Z kolei w popularnym filmie dokumentalnym „The Importance Of Being Morrissey” życzył Joyce’owi wszystkiego co najgorsze.

Listopad 2005. Mike Joyce ogłasza wystawienie na eBayu swojej kolekcji trudno zdobywalnych wydawnictw i niepublikowanego materiału The Smiths. Zastanawiające, że tym razem nie przejmuje się uwarunkowaniami prawnymi – czyżby prawa do nigdy nie wydanych nagrań zespołu nie należały do wytwórni, a na decyzję o ich publikacji nie mieli wpływu, nie wspominając już o Morrisseyu, Marr i Rourke?

Marzec 2006. Organizatorzy festiwalu Coachella składają The Smiths propozycję reaktywacji za sumę 5 milionów dolarów. Jak ujawnia Morrissey, to najwyższa z ofert jaką przedstawiono zespołowi odkąd przestał istnieć. Naturalnie odrzuca ją, deklarując, że w tym przypadku nie chodzi o pieniądze. Chyba teraz rozumiecie.

Kuba Ambrożewski (14 stycznia 2007)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także