The Seventies: 8 jazzowych płyt z 2019 zamiast Kamasiego Washingtona

Zdjęcie The Seventies: 8 jazzowych płyt z 2019 zamiast Kamasiego Washingtona

Grafika: © Paweł Smardzewski

Lata sobie lecą, a jazz i tak pozostaje muzyką elitarną. Tak naprawdę taki nie jest, po prostu miewa kiepski PR. Za to jednym z najlepszych PR-owców jazzu, nie ostatnich lat, a wszech czasów, jest zdecydowanie Kamasi Washington. POTĘŻNY Afroamerykanin przyodziany w etniczne ciuchy, od którego – niczym z renesansowego obrazu – bije doświadczenie i mądrość.

Gra na saksofonie. Gra jazz. Gra fajnie jazz na fajnym saksofonie. No i jeszcze te ficzeringi u Flying Lotusa i Kendricka Lamara. Nie ironizuję. To wszystko święta prawda i to dokonania, które jako rozsądny człowiek szanuję. Ale rozsądek podpowiada też, aby wyciągnąć zza pazuchy cały arsenał przysłów w stylu: Jeśli się powiedziało A, trzeba powiedzieć B, panta rei, synku / jestem w budynku / na innym levelu czy Dzięki Mario, ale księżniczka jest w innym zamku. Bo jego do bólu powtarzalna muzyka, rozkładana na trzypłytowe albumy, a także przeciętna saksofonistyka, jest daleka nawet nie od Olimpu, ale góry Śnieżki współczesnego jazzu.

Usłyszałeś Kamasiego. Otworzyłeś sobie wrota do jazzu. To trudna sztuka, bo nie-będący-Sinatrą dżez najłatwiej poznać na żywo, a nie z wciskanych przez namolnego znajomego playlist. Tymczasem Washington w niezłym stylu wyważa te wrota - ale szybkie się orientujesz, że za nimi mocno wieje nudą i pustką. I szybko chcesz dotrzeć do takiego miejsca, gdzie jazz ma duże J, sztuka duże ESZ, a zręczny PR zastępuje truskulowy miąższ.

Zatem zapraszam! Wybrałem 8 nieodległych stylistycznie płyt z 2019 roku, które nie wymęczą cię jak maraton w filharmonii.

Zdjęcie The Seventies: 8 jazzowych płyt z 2019 zamiast Kamasiego Washingtona 1

The Comet Is Coming – The Afterlife

Nie mam żadnych wątpliwości, że saksofonista Shabaka Hutchings to dziś jedno z najważniejszych nazwisk na globalnej scenie jazzu i okolic. I nie tylko dlatego, że gra git solówki (bo gra) i ma własny, charakterystyczny styl (bo ma). Ale przede wszystkim ma to, co charakteryzuje artystę z najwyższej półki. To rozpierająca go kreatywność, która przekłada się na tworzenie licznych, muzycznych osobowości – a nie zamykanie się w jednej szufladce.

Był Shabaka sideman – znanego, brytyjskiego kolektywu The Heliocentrics. Był Shabaka namaszczony – do grania z Mulatu Astatke, bogiem etiopskiego jazzu. Był Shabaka i Przodkowie – głęboka, autorska wypowiedź w dość oldschoolowym duchu. Był Shabaka plemienny – wraz z bandem Sons of Kemet (genialne „Your Queen Is A Reptile”!). I jest Shabaka futurysta – wraz z trio The Comet Is Coming.

Ten ostatni zespół to jest dokładnie tego, czego jazz może potrzebować współcześnie. Nie szukanie rozwiązań na to, jak wcisnąć saksofon w klubowy czy hip-hopowy kontekst. To jest myślenie organiczne, naturalne. To jest tu i teraz, w którym te światy się splatają. To perkusyjne zabiegi, syntezatorowe beaty i brzmienia, z których równie dobrze mogłaby się wykluć piosenka, rapsy albo ambientowo-drone’owe sytuacje. Ale tu wjeżdża ten saksofon, z powodzeniem zastępujący to, co ktoś inny musiałby wyśpiewać, zanucić czy wybrzdąkać na gitarze.

I to też brzmienie, które – być może – po trosze zdefiniuje współczesny jazz i obszary, w których stronę będą iść inni muzycy.

Posłuchaj >>

Zdjęcie The Seventies: 8 jazzowych płyt z 2019 zamiast Kamasiego Washingtona 2

Christian Scott – Ancestral Recall

Gość gra na trąbce i chce być takim trąbkowym mesjaszem. Zresztą popatrz na okładkę. Niby podobna do słynnego „The Epic” Kamasiego, ale nie trąci cepelią i stylizacją na „młodość mojego taty”, tylko nowym nurtem afrofuturyzmu. Sun Ra czasów Instagrama.

I z jego muzyką jest trochę podobnie. Gość zawsze stara się być na czasie, ale zawsze też uderza w takie afropatriotyczne tony. Dość powiedzieć, że w 2017 nagrał 3 niezależne płyty, w których opiewał 100-lecie jazzowej fonografii, ale też cały pakiet współczesnej problematyki – od przypominania historii niewolnictwa, przez faszyzm i ksenofobię, po zmiany klimatyczne, imigrantów i nietolerancję dla seksualnej różnorodności.

Z tymi trzema płytami troszeczkę przegiął, ale pojedynczy zestaw 12 kawałków z 2019 to już bardzo spoko dzieło. Dużo transowych, plemiennych bębnów pomieszanych a to z przyspieszonymi automatami perkusyjnymi czy acid-jazzową bębnami, a to z etno-chórkami, eterycznymi wokalizami i „przemowami przodków”. A nad wszystkim góruje jego lekko rozmyta, trochę piszcząca, trochę mówiąca z zaświatów trąbka (tu również skojarzenia z acid-jazem i jakimś Nilsem Molvaerem).

Nie jest to arcydzieło, nie jest to płyta pełna niuansów i maestrii, ale doświadczenie sympatyczne i świeże. Fajne dźwięki, fajne brzmienia, fajny klimacik. Odnajdziesz niejeden moment, kiedy wjedziesz w to jak w masło.

Posłuchaj >>

Zdjęcie The Seventies: 8 jazzowych płyt z 2019 zamiast Kamasiego Washingtona 3

Junius Paul – Ism

Nowe czasy wymagają nowych patentów. Na przykład takich, żeby płyta jazzowa nie była zawsze wejściem ekipy do studia. I tu fajny powiew wrzucił basista-kot Junius Paul, który pociął serię totalnie różnych nagrań koncertowych w taki sposób, żeby brzmiały jak jedno, długie LP.

Sam patent to akurat nie nowość (siema „Miles Davis At Fillmore”), ale tu niuans jest taki, że nagrania są z różnymi składami, a i tak wszystko wygląda jak jedna spójna całość, jeden upojny wieczór na scenie w klubie. Są więc miłe jazziki, są free-jazziki, są jakieś konkretne jazdy i szalone impro. I są jakieś drobne miniaturki, zaskakujące łączniki, które demontują tę klasyczną aurę a teraz długie wykonanie na żywo, będę grał solo przez 7 minut. Duży luz, nowa jakość, solidne wykonania – i zza perkusji macha nam Makaya McCraven.

Posłuchaj >>

Zdjęcie The Seventies: 8 jazzowych płyt z 2019 zamiast Kamasiego Washingtona 4

Cykada – Cykada

Czas na album dla tych, którzy czekają na groove i rytmy. Oto cudeńko od polskiej oficyny na londyńskiej ziemi – Astigmatic Records. Ekipa (nazwa może zmylić, ale nie jest polska) ciśnie elektryczny jazz w centralnie londyńskim stylu. Taki lekko jazzowy fundament, trochę lokalnego ska/reagge, trochę elektronicznych wtrętów, dużo unison trąbki i saksofonu – i muza, do której albo da się tańczyć, albo uprawiać takie pijackie kiwanie się na boki.

No i jak ktoś ma słabość do muzyki lat 70 i jazz-rocka (jak ja), to tu też odnajdzie sporo smaczków i czystą radość solóweczek, a nie jakieś czcze, koniobijcze popisy. Bardzo to dobre i całkiem fajnie się sprawdza na żywo – choć nad tym drugim chłopaki muszą jeszcze popracować.

Posłuchaj >>

Zdjęcie The Seventies: 8 jazzowych płyt z 2019 zamiast Kamasiego Washingtona 5

Robert Glasper – Fuck Yo Feelings

No tak, nazwa jest trochę kłopotliwa, bo troszkę bardziej śmieszy niż zionie hip-hopową powagą, którą sugeruje też okładka. Ale z drugiej strony Glasper od lat jest kojarzony z mariażem jazzu i rapu, i to bardziej w formie autorskich pomysłów na instrumentalną muzykę, niż prostych umizgów czynionych w stronę środowiska hip-hopu.

O ile jednak jego dotychczasowe projekty były dość miękkie, teraz jest w końcu dojrzale. Mamy więc grupkę instrumentalistów plus didżeja-efekciarza, którzy nagrali kilkanaście tracków w konwencji mixtape’u. Jeden płynnie przechodzi w drugi, a my pędzimy na rollercoasterze z plejadą gości: od bardzo prawilnego rapu (m.in. Buddy i Denzel Curry), przez r’n’b po jakieś eksperymenciki, zabawy formą i dłuższy kawałek z Mos Defem (choć trochę to słabsze niż jego „wybryki” na kozackim „The New Danger”). Kawałki z goścmi przeplatane tymi ze studyjną, groove’ową zabawą samego bandu. Lekko, strawne, fajne, na czasie.

Posłuchaj >>

Zdjęcie The Seventies: 8 jazzowych płyt z 2019 zamiast Kamasiego Washingtona 6

Yazz Ahmed – Polyhymnia

Jedno z tych bandcampowych nazwisk, które jest w mig podchwytywane i opiewane. Trębaczka Yazz Ahmed ma zresztą na to patent, bo robi takie współczesne spojrzenie na elektryczny jazz lat 70 – głęboki basik, elektryczne piano, trąbka, saksofon i etno-didaskalia, głównie zwrócone w stronę Bliskiego Wschodu.

Ale nie czuć tu absolutnie zadęcia na bycie modnym. Nie słychać ostrożnego podpierania się modnymi trendami, żeby wbić się na jazzową mapę przez peany krytyków takich jak ja, piszących potem: No świetne, brzmi jak sprzed 50 lat, Miles by się nie powstydził. O nie.

Po znakomitym, mistyczno-psychodelicznym „La Saboteuse” z 2017 roku przyszła „Polyhymnia”. Inna, mniej skoncentrowana na czerpaniu z przeszłości, bardziej na celebrowaniu różnorodności. Już sam obrazek i tytuł dość jasno sugerują, gdzie autorzy stoją w brexitowym sporze. Stąd i muzyka jest mocno zróżnicowana i trudna do szafludkowania. Miłość do bliższego Europie orientu pozostała, ale są i inspiracje z innych obszarów, jak i więcej „jazzowego zamyślenia”.

To też muzyka ciut bardziej złożona, która nie bazuje na jednym patencie, ale też w końcu stawia nas przed jazzem żywym, prawdziwą instrumentalistyką, z którą musimy się trochę bardziej zmierzyć, a nie tylko doznawać w tle.

Posłuchaj >>

Zdjęcie The Seventies: 8 jazzowych płyt z 2019 zamiast Kamasiego Washingtona 7

Ruby Rushton – Ironside

A to jest muzyczka, która niby niewiele wniesie do głowy, ale strasznie miło się jej słucha. Taka lekko formuła typu jazz fusion. Bezpieczne granie, nie wybiegające za bardzo w przyszłość, z teraźniejszością może też delikatnie na bakier. Ale od tego są inne albumy z tej listy, tutaj niczym ni skrępowana zabawa i chillout.

Basy groovują, perkusja pięknie cyka, syntezatory i Fender Rhodes utulają nas swoim ciepełkiem jak kołdra. A nad tym wszystkim flet w tej absolutnie softowej wersji (bo i mało kto używa go w wersji hardkorowej) na przemian z saksem i trąbką – bez odlotów, ale ze spójną myślą. I płynie tak wszystko, głównie w tempie średnioszybkim. Trochę takie lofi hip-hop beats to study/relax to w wersji ujazzowionej.

I miły smaczek na koniec, bo zespół sięgnął po polskiego „Pingwina” Komedy, którego grało też polskie EABS, ale i wypromował go znakomity, wydany w UK(!) box „Jazz In Polish Cinema” (polecam).

Posłuchaj >>

Zdjęcie The Seventies: 8 jazzowych płyt z 2019 zamiast Kamasiego Washingtona 8

James Brandon Lewis – The UnRuly Manifesto

I docieramy do finalnego materiału. Może najtrudniejszy ze wszystkich, ale też bez przesady. W studiu piątka herosów. Kwintet osobowości. To nie zapisane partytury i znudzeni sidemani, żeby tylko odegrali swoją rolę. To jest żywa maszyna grająca wszystko tak bardzo z serducha i z tak gigantycznym zaangażowaniem, jak tylko się da.

Dostaniecie wszystko, czego potrzebujecie. Melodie? Są. Solówki na gitarze? Zdarzają się. Kontrabas i bas elektryczny? Owszem. Ładne nuty na saksofonie? Tak. Dziwne nuty na saksofonie? Też. Wczutą, beatową perkusją? Obecna. Kogoś, kto bardzo nie brzmi, jak kopia kopii? Tak. To Jaimie Branch na trąbce, która cię swoim spokojem i dziwactwami lekko wybije ze strefy komfortu. To takie pięć warstw tortu, że myślisz brzmi jak idealne połączenie, ale nie wierzę, że się uda, a potem bierzesz gryza i opowiadasz wszystkim znajomym, jakie pyszne. Albo i nie opowiadasz, bo boisz się, że nie skumają, a ty jesteś pewien swego.

Nie wiem, co tu jest najfajniejsze. Ten patos i podniosłe gitarowe pętle w „An Unruly Manifesto”? Ta dzikość i frenetyczność w „Sir Real Denard”? To kojące piękno „The Eleventh Hour”? Hymniczna free-jazzowość w „Haden Is Beauty”? Nie no, jednak wiem. Najfajniejsze jest to, że mamy rzadki egzemplarz płyty, w której nie ma ani jednego kawałka, który nas znudzi, ani takiego, który będzie nam obojętny. Moja jazzowa płyta roku 2019.

Posłuchaj >>

Barnaba Siegel (29 marca 2020)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Niedobrze mi
[30 marca 2020]
"Truskulowy miąższ", "fajny klimacik", "wjedziesz to jak w masło", "w centralnie londyńskim stylu"... Przepraszam, ale tego się nie da czytać, ani na trzeźwo ani nawet po trzech piwach. Tak to jest, jak się chce na siłę być fajnym i robić klimacik.
Gość: usunięta drabinka
[30 marca 2020]
@Barnaba b-side Siegel Tak, 4,97 to dużo. Ale pomijając to - powyższy tekst naprawdę solidny i najzwyczajniej w świecie fajny. Miłe spotkanie po latach i to akurat w takich okolicznościach.
Gość: Barnaba b-side Siegel
[29 marca 2020]
@usunięta drabinka - wow, niezły flashback. Sprawdziłem, zgadza się. Komputer Świat GRY, ocena 4,97. Dużo? Mało? Końcowa ocena w KŚG to była średnia różnych danych z tabelki, więc wychodziły czasem zaskakujące cyferki. Równolegle pisałem reckę do Playa, tam było 8/10. Równolegle współtworzyłem oficjalny poradnik, w tempie, od którego dziś bym miał zawał... ciekawe to były czasy.
Gość: usunięta drabinka
[29 marca 2020]
Lowkey dostałem zawału serca jak sobie przypomniałem, skąd kojarzę autora. Zasłużone 4,97 dla The Sims 3.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także