Unsound 2016: Dislocation - instrukcja obsługi przed festiwalem

Zdjęcie Unsound 2016: Dislocation - instrukcja obsługi przed festiwalem

Połowa października oznacza jedno - znowu jest Unsound. Jeszcze większy i jeszcze bardziej intensywny, a w tym roku to można na nim pójść nawet na sesję terapeutyczną. Jak to wszystko ugryźć? Podpowiadamy.

Nie, nie mam sprzedać wejściówki na Death Grips, świętego Graala na wtórym rynku biletów. Do tego obawiam się (choć mam wielką nadzieję, że się pomylę!), że sukcesu poprzedniej edycji “Surprise” prawdopodobnie nie da się pobić, bo… była za dobra. Ta prosta, acz ryzykowna idea festiwalu, gdzie połowa artystów pozostała nieogłoszona aż do końca występu, wyznaczyła zupełnie nowe standardy wśród tego typu imprez. Podejście było na tyle nowe, że teraz pozostaje je tylko kontynuować. I tak właśnie zapowiada się “Dislocation” na papierze.

To co mamy w menu tym razem? Podobnie jak rok temu kuratorzy pogrywają sobie z jednym z głównych dogmatów festiwali, czyli jeżdżeniem na nie “dla nazw”. Teraz jednak program jest o wiele bardziej różnorodny, nie tylko jeśli chodzi o sezonową popularność wykonawców. Chodzi też o ich pochodzenie.

Rynek muzyczny funkcjonuje wokół wielkich centrów kulturalnych, a w świecie muzyki elektronicznej/klubowej jest to przede wszystkim Londyn, Nowy Jork i oczywiście Berlin. W Polsce szczególnie widać swojego rodzaju "fiksację" na temat stolicy Niemiec przy okazji jeszcze sporej popularności “rezydentów Berghain/Tresor” czy też, w wersji budżetowej, “berlińskiego techno”. Słyszałam też o festiwalu na Ukrainie, którego nazwa nawiązuje do nawiasów, w które wpisuje się kraj pochodzenia wykonawcy. To takie dość barwne przykłady ukazujące, jak często Zachód i jego kultura traktowane są dość aspiracyjnie przez promotorów i słuchaczy. Inna sprawa, że sama często słyszę od muzyków spoza metropolii, jak ciężko wbić się w obowiązujący w nich obieg koncertowo-imprezowy i to nawet, gdy poza nim ma się już wyrobioną markę. Tegoroczny temat Unsoundu “Dislocation” ma ambicję wyjść na przeciw tego typu myśleniu i sytuacjom. Pierwsze związane z nim działania już miały miejsce - kilka wydarzeń zorganizowanych przez festiwal odbyło się w Biszkeku w Kirgistanie, w Duszanbe, w Tadżykistanie i w Władywostoku w Rosji. Tam można było usłyszeć/obejrzeć również premierowe projekty, co sprawiło, że poddano pod wątpliwość mniemanie, że nowa/ciekawa muzyka przybywa na polskie festiwale zza zachodniej granicy.

Oczywiście ten temat już krąży tu i ówdzie od dłuższego czasu. W końcu dość dużą popularnością cieszy się określenie ukute przez Bartka Chacińskiego, niezachód - bo choćby na Offie dość często uważało się, że najlepiej wypadały zespoły spoza Europy Zachodniej czy Stanów Zjednoczonych. Jednak Unsound, podobnie jak berliński CTM kilka miesięcy wcześniej, zdecydowały się w tym roku na skupienie właśnie na napięciu między centrum a peryferiami, jak (zwyczajowo bardzo poważnym tonem) głosi manifest festiwalu. Stąd w programie i szef świetnej wytwórni LOM z Słowacji Jonáš Gruska, i DJ Katapila z Ghany czy Dasha Rush z Rosji. Jest też kilka projektów zachodnich wykonawców, ale zainspirowanych choćby muzyką egipską, jak The Dwarfs of East Agouza. Są też międzynarodowe kooperacje, z czego chyba najbardziej „szokująca” (i jedna z bardziej przeze mnie oczekiwanych) jest ta między Zespołem Pieśni i Tańca „Śląsk” a Felicitą, producentem żerującym na najbardziej kiczowatych patentach w muzyce pop. Jednak organizatorom jeszcze trochę udało się „rozszerzyć” tematykę, dokładając choćby kwestię Brexitu - dzięki temu pod „Dislocation” załapało się duże grono muzyków z Wielkiej Brytanii, od stałych gości jak Demdike Stare czy Emptyset po mocno wpisującego się w “ponadnarodowy” temat GAIKĘ. Trzeba przyznać, że mimo dość wymijających słów o różnych sposobach interpretacji motywu przewodniego, ta edycja zapowiada się wyjątkowo spójnie i być może jako najbardziej wymagająca wobec odbiorców - w końcu program dzienny jest najbardziej rozbudowany w historii, a dyskusje i projekty będą zaczepiać o politykę migracyjną, obecną sytuację geopolityczną, wspomniany Brexit czy choćby problem gentryfikacji i szalonej deweloperki, który stał się coraz bardziej trapiący dla sceny klubowej, szczególnie z końcem słynnych The Golden Pudel i Fabric. Jednocześnie, to też najlepsza edycja dla rejwerów, bo już łatwiej policzyć dni bez imprez nocnych niż z nimi, a do tego dla najtwardszych są jeszcze aftery trwające do późnego popołudnia. Ma to zapowiedzieć działalność otwartego przez Unsound i Forum Przestrzenie klubu. Czy to będzie miejsce, którego Polska jeszcze nie widziała? Zobaczymy, póki co zostaje odliczać godziny do samego festiwalu.

A dla tych, którzy nie mają wejścia na Death Grips wynotowałam kilka wyjątkowo ciekawych a chyba nie tak obleganych, a najczęściej to nawet darmowych wydarzeń, o których jeszcze nie wspomniałam:

Matmos grają operę Roberta Ashleya "Perfect Lives" - bo ekscentryczna twórczość Ashleya bardzo pasuje do Matmos i to może wypalić.

Warsztaty z autohipnozy dr Teda (aka Mata Schulza, dyrektora artystycznego Unsoundu) - chyba nie trzeba tego tłumaczyć.

Panel Don’t DJ-a "Authentic exotism" - bo może rozszerzyć wiele wątków, które pojawia się w festiwalowych występach.

Panel "Sonic Spectres" z Kristen Gallerneaux - jeśli ktoś, kto zajmuje się historią innowacji i dźwiękowymi śladami kultur zjawisk paranormalnych nie wydaje się interesujący, to ja naprawdę nie wiem...

Stine Janvin Motland - jak ktoś ma pojęcie, co wydobywa z ust Motland, to chyba nie muszę zachęcać.

Projekt Listening Stations - bo niezliczone ilości krakowskich lokali zamienią się w swojego rodzaju instalacje dźwiękowe.

Warsztaty gry Candombe - trzeba zainwestować 20 zł, ale chyba warto, jeśli ma się później móc powiedzieć, że ma się jakiekolwiek pojęcie o graniu na bębnach urugwajskiej muzyki ludowej.

Terapia post-humanistyczna - bo nie mam pojęcia, co to może oznaczać spotkanie na 10 minut albo 2 godziny na terapię post-humanistyczną.

Peder Mannerfeld - bo to autor płyty świetnie opowiadającej za pomocą samej muzyki o kolonizacji Kongo przez Belgię, a to tylko czubek z jego ogromnego dorobku.

Andżelika Kaczorowska (16 października 2016)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także