OFF Festival 2015: za pięć dwunasta

Zdjęcie OFF Festival 2015: za pięć dwunasta

Zapewne brakuje wśród opisów kilku istotnych headlinerów, ale jako że nasz przewodnik ukazuje się “za pięć” przed festiwalem, to w wielu przypadkach postawiliśmy na tych wykonawców, którzy mogli umknąć w natłoku innych nazw. I na których często bardziej czekamy, niż na tych wytłuszczonych na festiwalowym plakacie.

POLSKIE GITARY (BEZ KOMPLEKSÓW)

Kinsky

Powrót kultowej warszawskiej grupy, która swój jedyny album wydała ponad dwie dekady temu. Estetykę tej formacji kształtują – perwersyjność industrialu, noise-rock miejscami wpadający w pig-fuck, elementy prog- i math- metalu. Do tego awangarda z pogranicza sztuk, dziwaczny, być może kpiarski mistycyzm, klimaty jakiejś Bataillowskiej transgresji, mroczne, łacińskie sentencje, itd. Grupę współtworzą absolwenci filozofii, więc nie dziwi intelektualne opakowanie. A nawet jeśli nie łykacie całej tej performatywnej otoczki Kinsky, to samo granie jest wystarczająco osobliwe, żeby przekonać się o tym na własnej skórze. (Karol Paczkowski)

“Światłem ciała jest oko”

Kristen

Nie trzeba przedstawiać tej załogi, jest już z nami niemal dwie dekady. Warto jednak wspomnieć, że w ostatnich dokonaniach grupy do głosu dochodzą śmielsze eksperymenty z formułą post-rocka, czego najlepszym dowodem jest frapujący zeszłoroczny album, „The Secret Map”. Warto go sprawdzić przed koncertem, bo mocno zmienia recepcję Kristen i może zainteresować osoby, którym z rasowymi gitarami wcale nie jest po drodze. (Karol Paczkowski)

„Music will soothe me”

[peru]

Post-hardcore/noise-rock z Lublina o politycznym zacięciu. Dwa długograje na koncie, ostatni, „Ktoś z nich”, wydany przez Antenę Krzyku. Teksty pamiętają czasy, kiedy punk bez żenady wypluwał z siebie bezpośrednie, impresywne przekazy. Do tego ciemne riffy, bas jak z The Jesus Lizard, czego chcieć więcej? Na albumach jest naprawdę dobrze, ale koncertowo może być znacznie lepiej. (Karol Paczkowski)

“Ktoś z nich”

The Stubs

Najlepszy rock'n'roll w Polsce. Imitacja południowoamerykańskiego rocka tak dobra, że masa osób nie wierzy, że to zespół znad Wisły. Ale The Stubs to nie byle jaka kalka stylistyczna, którą można sobie podarować, tylko przede wszystkim kopalnia kopiących tyłek hitów - „Nation Of Losers”, „Rudy's Blue Boogie”, „Timmy”, „Salvation Twist”. Także wdziewamy maskę zapaśnika Lucha libre i wbijamy pod scenę wykonać „twist zbawienia”. (Karol Paczkowski)

„Rudy's Blue Boogie”

Ukryte Zalety Systemu

Obok Kurws potencjalnie nasz najcenniejszy punk eksportowy. Właściciel bloga Urban Kill i założyciel małej wytwórni 80/81, która w ostatnim czasie pokazała Amerykanom m.in. Pustostany, niedawno pobłogosławił również UZS. I nie ma się co dziwić – klimat szarugowego post-punka/nowej fali bloku wschodniego musi być niezwykle atrakcyjny dla Zachodu, a UZS obok takiego Belgrado ten nasz ejtisowy beton i śnieg wskrzesili w tym roku tyleż sugestywnie, co również całkiem oryginalnie. Koniecznie. (Karol Paczkowski)

“Obcy”

Złota Jesień

Co można jeszcze powiedzieć o Złotej Jesieni? Zwrot w kierunku wykopywania mniej oczywistego, nie-rockistowskiego i nie-gatunkowego jankeskiego undergroundu gitarowego musiał w końcu odbić się na kreatywności naszych rodaków i przynieść zespół z tak ciekawymi inspiracjami, a przy tym na tyle emocjonalnie głęboki i wyjątkowy, że z łatwością uchyla się przed lawiną punktów odniesień. No ale prawda - tak nieszablonowo w Polsce nie grał nikt już dawno i tym razem nie ma w tym stwierdzeniu cienia przesady. Niestety nie miałem jeszcze okazji zobaczyć ich na żywo, ale chodzą słuchy, że jest bardzo ekstatycznie. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. (Karol Paczkowski)

“I Am Mary Poole”

GITARY ŚWIATOWE (PRAWIE TAK DOBRE JAK NASZE)

Girl Band

Kiedy ustalaliśmy z Karolem, kto opisze jakiego wykonawcę, to byłam przekonana, że jako fascynat muzyki gitarowej zwinie mi tekścik o Girl Band sprzed nosa. Na szczęście się tak nie stało i mogę napisać o tym zespole z perspektywy kogoś, kto może co jakiś czas obczaja Terminal Boredom i blog Tableau! - dwa sprawdzone źródła muzyki garażowej - ale podchodzi do wszelkich tamtejszych nowości w konwencji rockowej z duża rezerwą. Mówiąc prościej - tak, jestem w tym momencie niedzielnym słuchaczem gitar. Jednak jakimś cudem Girl Band mnie do siebie przekonało i to nawet przed tym, jak dowiedziałam się, że zrobili cover Blawana. Ich brzmienie jest dość brudne, choć w sumie słychać, że już wydają dla większej wytwórni (jak Rough Trade), więc na albumie nie należy się spodziewać nagrania z komórki skompresowanego do niskiej jakości mp3, które później przegrywa się na kasetę. Kompozycje są dość skomplikowane, nigdy nie jest to prosta zwrotka-refren i ewentualny mostek, choć jednocześnie nie brakuje im chwytliwych partii. Czuć, że stoją w rozkroku między no-wave’owym rozpierdolem i bezsensem, a upodobaniem do ładnych piosenek z dużą dozą przewrotów akordowych (“ja im wierzę…”). Czyli tam, gdzie jeszcze w muzyce gitarowej można, moim skromnym zdaniem, coś interesującego powiedzieć. (Andżelika Kaczorowska)

“Lawman”

King Khan & The Shrines

King Khan to kluczowa postać garage-rocka lat 00. Ten zwariowany Hindus nigdy nie poszerzył radykalnie ram gatunku i nie wykorzystywał go jako trampoliny dla czegoś bardziej radykalnego, za to jest pełen niegasnącego entuzjazmu i nagrywa numery, przy których człowiek zwyczajnie świetnie się bawi. W duecie z BBQ Show King Khan jest bardziej zadziorny, z The Shrines skręca w orkiestrowy aranż i elementy klasycznego soulu i r'n'b, w najintensywniejszych momentach lądując blisko furii Jamesa Browna. To będzie pełne wigoru i euforii show. (Karol Paczkowski)

“Land Of The Freak”

Mick Harvey gra utwory Serge'a Gainsbourga

Drugoplanowa legenda australijskiego punk-bluesa, ex-członek The Birthday Party i The Bad Seeds. Solowy Harvey to tradycja piosenki do whisky i papierosa - Cave, Howard, Lanegan, Cohen - ale tym razem będzie jeszcze wytrawniej, bo na warsztat bierze repertuar samego mistrza szansonów. Co z tego wyjdzie, ciężko powiedzieć, ale warto dać szansę, Australijczycy na ogół nie psują takiego nastroju. (Karol Paczkowski)

“Initials BB”

Patti Smith gra “Horses”

Był Iggy Pop, jest Patti Smith. Artur Rojek serwuje nam kawał proto-punkowej historii, bardzo miło z jego strony. Na ostatnim albumie, “Banga” z 2012 roku, Smith porzuciła nieco tę Dylanowsko-Cohenowską refleksyjność, w jakiej tkwiła przez lata, i wróciła do drapieżniejszych kompozycji. Fakt ten nastraja optymizmem - występ niekoniecznie musi być wymęczony, klasyki mają szansę na powrót zabrzmieć dziarsko. A nawet jeśli ma to być tylko pop-kulturowa nostalgia czy trip sentymentalny - kto chętnie nie wróci do kawałków z “Horses”? (Karol Paczkowski)

“Horses”

Sunn O)))

Stephen O'Malley sprawował już niegdyś pieczę nad Sceną Eksperymentalną, a teraz pojawia się na Offie ze swoim najpopularniejszym projektem, współtworzonym przez Grega Andersona. O'Malley w latach 90. zastąpił Andersona na gitarze w grupie Burning Witch, i chociaż był to chyba najlepszy projekt, w jaki ta dwójka była kiedykolwiek zaangażowana, to jednak wartość wzniosłego drone-metalu Sunn O))) trudno przecenić. Żarliwość, oszczędność i mrok – styl życia mnicha w muzycznej pigułce. I chociaż mszalne celebrowanie drone'ów w większych dawkach może nieco nużyć, to wierzę, że set będzie racjonalnie zmontowany. (Karol Paczkowski)

“Orthodox Cavemen”

FOLKLORYSTYKA STOSOWANA

Huun Huur Tu

Wspaniały, rdzenny folk z Tuwy, małej republiki graniczącej z Mongolią. Trzy rodzaje śpiewu alikwotowego, instrumenty takie jak igil, drumla, doszpuluur, dünggür – magia odległych, a przecież istniejących krain, gwarantowana. To muzyka tak blisko surowej natury, jak tylko się da. Zagrożeniem dla występu może być jedynie atmosfera pod sceną. Niech tylko jakiś naćpany dupek przeszkadza, będziemy bić. (Karol Paczkowski)

“Orphan’s Lament”

Kwadrofonik i Adam Strug: "Requiem ludowe"

I tak nikogo nie przekonam, że słuchanie polskich pieśni pogrzebowych na 40-sto stopniowym upale to dobry pomysł... (Andżelika Kaczorowska)

“Niebo(Na smętarzu mieszkać będę)”

Ogoya Nengo & The Dodo Women’s Group

Zaryzykuję, ale to może być najbardziej poruszający występ na całym Offie. Ogoya Nengo to kenijska wokalistka, która już w wieku 13-nastu lat była tak ceniona w swojej społeczności (podobno do tego odnosi się jej pseudonim), że występowała na wszystkich ważnych uroczystościach. Śpiew Dodo, który uprawia, podobno już zanikał, stąd całe szczęście w 2013 ukazała się płyta Ogoyi Nengo i jej zespołu przeznaczona na międzynardowy rynek. Niby jej muzyka pełni podobną funkcję, co ta europejskich bardów - jest “piosenkowym” komentarzem, ale jednocześnie Kenijka używa na tle ciekawych technik artykulacji głosu, że nawet nie znając tekstów trudno się nie przejąć tym, co śpiewa wraz z innymi wokalistkami. Jedyne, co dopełnia ich głosy to kakofonicza perksusja. Ale to wystarczy. (Andżelika Kaczorowska)

“Wendi Berna”

Steve Gunn

Jeden z najciekawszych współczesnych folkowców. Sięga zarówno do form tradycyjnych – muzyki z Appalachów, amerykańskiego prymitywizmu – jak i współczesnych, w jednych i drugich czując się jak ryba w wodzie i mieszając je bez najmniejszego zgrzytu. Facet o subtelnej charyzmie, wycofany wokalnie i hipnotyzujący subtelnymi, ale treściwymi pół-improwizacjami. Ostatnie dwa-trzy lata, w czasie których nagrał wspaniałe albumy solowe („Time Off”, „Way Out Weather”) i wspomagał znakomite projekty (Black Dirt Oak, Black Twig Pickers), udowadniają, że Gunn jest w szczytowym momencie kariery. Nie można przegapić tego występu. (Karol Paczkowski)

“Way Out Weather”

EKSPERYMENTY NA ŻYWYCH ORGANIZMACH

Arto Lindsay & Band

Arto Lindsay – człowiek, który porzucił dzikość no wave’u dla powabu bossa novy. Ale trzeba mu tę zdradę wybaczyć, bo raz, że zapędy do komplikowania czy dekonstruowania struktur wcale z jego twórczości nie zniknęły, a dwa, że ten jego tropikalny pop jest cudownie relaksujący. Ze strony tegorocznego opiekuna Sceny Eksperymentalnej liczymy więc na pierwszej klasy „noon chill” z nutką eksperymentatorstwa. (Karol Paczkowski)

“Simply Are”

Buffalo Daughter

Istniejący od 1993 roku zespół z Japonii, który chyba słuchał dużo Stereolab, Can i library music. Porównań z Boredoms i Melt-Banana nie rozumiem – kompozycje najbardziej zwariowane to po prostu wesoła chaotyczność specyficznego gatunku, jakim jest shibuya kei, ale nie ciężki „brain-melting”. Buffalo Daughter sięgają do wielu brzmień - subtelnego, gitarowego art-popu, krautrockowych tasiemców, arcade'owego techno, new-wave’u, funka, itd., długo by wymieniać. Kompozycje nagrywane na przestrzeni lat, ale również w obrębie jednego albumu, bywają tak diametralnie różne, że trudno byłoby je bez ściągi przypisać jednej grupie. Sprawia to, że Buffalo Daughter jest raczej zespołem hit-or-miss, ale japońska wyobraźnia jest na tyle interesująca, że jeśli odpuszczacie sobie Iceage, bo nie możecie znieść pretensjonalnej maniery Rønnenfelta, to warto zerknąć, co to trio wykombinuje. (Karol Paczkowski)

“Socks, Drugs and Rock’n’Roll”

The Residents

Kolejna grupa, której polecać nie trzeba. Jeśli jednak nie śledziliście jej poczynań w ostatnich latach, to możecie być zdziwieni – The Residents grają uproszczone, ale znacznie żywsze, głośniejsze, bardziej gitarowe, mroczniejsze, miejscami niemal noise-rockowe wersje swoich utworów. Samo show jest już mniej performatywne, mniej teatralne, ale wizerunek sceniczny jest bardziej przerażający, wyglądają trochę jak świry z Mad Maxa dowodzone przez demonicznego klauna. Jako przeciwnik oglądania skamielin – kibicuję odświeżonej formule. (Karol Paczkowski)

„Harry The Head”

ELEKTRONIKA, DO KTÓREJ MOŻNA (PRÓBOWAĆ) TAŃCZYĆ

L.I.E.S.

Dziwna sprawa, że przy takiej ilości wytwórni wydających ambitną muzykę taneczną L.I.E.S. ma drugi rok z rzędu shwcase na Offie. Ale nie ma też co narzekać - w końcu na razie nie zapowiada się by label Rona Morelliego dostał zadyszki i obniżył swoje wysokie loty. Dlatego cieszę się, że dzięki dobrej współpracy z Offem mogę zobaczyć w Dolinie Trzech Stawów choćby live Bookworms i Steve’a Summersa. Pierwszy z nich nie ma opasłej dyskografii, ale za to może poszczycić się charakterystycznymym brzmieniem perkusyjnej, pozbawionej oczywistej puenty psychodelii - tutaj polecam moją uluboną dwunastkę “Love Triangle”. Steve Summers jest za to z zupełnie innej gliny ulepiony - niby też porusza się po uniwesum muzyki house, ale o wiele bardziej interesują go melodie i klasyczne brzmienia. Na styku tych dwóch różnych osobowiści powstała pierwsza EPka wytwórni Summersa Confused House, która brzmi o wiele bardziej rozmarzenie, wręcz nostalgiczno-sentymentalnie niż solowe utwory producentów.

Trochę inna sprawa to Low Jack. Jego muzykę streszczając w jednym zdaniu wyróznia upodobanie upodobanie do industrialu, pejzaży dźwiękowych, techno, trochę house’u, ale też samplii egzotycznych instrumentów - chocby na jego ostatniej plycie używał nagrań z Hondurasu udostępnionych mu przez paryskie muzeum Quai Branly. Francuz ma na koncie wydawnictwa dla takich graczy jak Paradisum, The Trilogy Tapes i Delsin, ale obecnie promuje wydany dla L.I.E.S. album, stąd pewnie dlatego gra z Ronem Morellim. Nie wiem za bardzo czego się spodziewać po ich didżejsecie b2b, ale po poniższym linku i upodobaniach szefa L.I.ES stawiam na bardzo kwaśny house. (Andżelika Kaczorowska)

Low Jack Boiler Room Paris DJ Set

DJ Nigga Fox

Lizbończyk bierze na warsztat kuduro, czyli połączenie sampli perkusyjnych z muzyki afrykańskiej i beatów 4/4, jak w housie czy techno, ale posuwa to połączenie w zupełnie nowe rejony. Lubi zmiany, ale jednocześnie jest dostecznie powściągliwy w ilości użytych brzmień, by nie przedobrzyć. Do tego w jego muzyce jest dość dużo humoru pod postacią zapętlonych okrzyków czy quasi-dziecięcych wokali. Reasumując, przewiduje zapełniony namiot spoconych, ale zahipnotyzowanych tańczących. (Andżelika Kaczorowska)

DJ Nigga Fox Boiler Room X RBMA Lisboa DJ Set

PAN Showcase

Od kilku ładnych lat wytwórnia Billa Kouligasa stała się głównym rozgrywającym, jeśli chodzi o ambitniejszą elektronikę. Wychodząc od akademicko-improwizowanej sceny Grek selekcjonując kolejnych artystów skierował się bardziej w stronę klubów, jednak profil labelu wciąż przewiduje wiele miejsca na eksperymenty. Jednocześnie Kouligasowi udało się stworzyć markę, która jest tak wałkowana w branżowych mediach, że czasem można mieć wrażenie, że płyty opatrzone jej logiem (powstał nawet o tym utwór) trafiają do podsumowań roku w ciemno. Ale trzeba przyznać - najczęściej trzymają dość wysoki poziom.

Na Offie PAN reprezentować będą chyba najpopularniejsi wykonawcy z katalogu wytwórni. Jak choćby Lee Gamble, który zasłynął wzięciem na warszat kasetowych składanek z jungle, zdekonstruowaniem ich i stworzenie z nich albumu “Diversions 1994-1996”, który jest dźwiękowym krajobrazem utkanym z wspomnień związanych nastoletnimi fascynacjami muzyczymi autora. W przypadu kolejnych jego wydawnictw brakowało mi takiego nośnego i emocjonalnego konceptu, by udźwignął różnorodność środków, po które sięga Gamble. Ale chętnie zobaczę w jakim kierunku obecnie idzie jego twórczość, bo to przekminiony typ i wam też to polecam.

"Diversions 1994-1996 (Side A)"

Ostatnimi czasy na świeczniku jest też M.E.S.H - w lipcu ukazał się jego długo oczekiwany album “Piteous Gate”. Wydaje mi się, że jego muzyka może okazać się dla wielu terra incognita - nieczęsto na dużych imprezach plenerowych występują wykonawcy z tak dopracowanym, wręcz filmowym sound designem i czerpiący z tak wielu źródeł, jak choćby muzyka rensansowa czy trance… Może to naiwne, ale mam nadzieję, że wśród przypadkowych festiwalowiczów, którzy trafią na niego w nocy to będzie estetyczny kubeł zimnej wody prowokujący do dalszych muzycznych poszukiwań.

"Epithet"

Ostatnim z artystów z PAN, których można zobaczyć na tegorocznym Offie jest Afrikan Sciences. To coś co może zainteresować tych, którzy będą rozczarowani obecną inkarnacją Sun Ra Arkestra - a pamiętając transmisję z Warsaw Summer Jazz mam wrażenie, że będzie ich trochę. Bo Eric Douglas Porter czerpie z Afro-futuryzmu, ale jednocześnie jego muzyka jest naznaczona doświadczeniem muzyki house czy instrumentalnego hip-hopu. Stąd fani Flying Lotusa chyba też powinni go sprawdzić. (Andżelika Kaczorowska)

"Theta Wave Brain Sync [Deepblak]"

PIOSENKI, KTÓRE SĄ TROCHĘ DZIWNE

Dean Blunt

Krytycy zachodzą w głowę, czy Blunt robi wszystkich w tzw. bambuko, słuchacze podchodzą do jego twórczości wyłącznie emocjonalnie albo, znając jej kontekst, doszukują się w niej kolejnych poziomów szkatułkowej ironii. Jego performance - bo tym bardziej są jego występy na żywo niż koncertami - jest dość prosty, ale na tyle wymowny i wieloznaczny, że nie chcę go psuć tym, którzy go nigdy nie widzieli albo nie wiedzą o co chodzi. I jeśli tak jest to lepiej pozwolić sobie na zaskoczenie - można wyjść zmieszanym albo zaurocznym, ale napewno można spędzić nad rozkminianiem tego, co tam się stanie sporo czasu przy stoliku w strefie gastro. (Andżelika Kaczorowska)

"50 Cent"

Peaking Lights Acid Test

To ogłoszenie bardzo mnie zaskoczyło o tyle, że nie słyszałam wieści o tym zespole od dłuższego czasu. W ramach wprowadzenia/przypomnienia - kilka lat temu byli małą sensacją, bo nikomu tak udanie nie udało się połączyć sennego popu z dubem, psychodelicznej elektroniki, a nawet elementami reggae/ska. Peaking Lights mieli dwa naprawdę dobre albumy, po czym, jak to często bywa, serwisy muzyczne zupełnie o nich zapomniały. Szczerze mówiąc ja też, ale jak brzmi jedna z moich ulubionych klisz recenzenckich “ten zespół jest jak stary przyjaciel, który wracaca po latach i przy dłuższej rozmowie odżywają dawne wspomnienia”. No trochę, ale żeby nie było - sprawdzałam nowy album i trochę nie podoba mi się, że wokal stał się tak wyeksponowany, nie wtapia się w gęstą warstwę muzyczną jako kolejny “instrument”, ale jeśli ktoś szuka trochę dziwniejszych piosenek to trafił pod dobry adres. Bardzo złożone podkłady, dużo wycieczek w stronę psychodelii, a nawet słychać tam momentami future bass. Ale uwaga - na Offie wystąpią bez wokalistki. Życzę jej zdrowia, ale może to nawet lepiej? (Andżelika Kaczorowska)

"All The Sun That Shines"

"JAZZU NIKT NIE KUMA, MAN"

Hailu Mergia

Hailu Mergię, legendarnego klawiszowca, który zdefiniował brzmienie ethiposkiego jazzu, widziałam jakiś czas temu w Pardon To Tu. Wtedy wystąpił w składzie z Mikiem Majkowskim, jednym z najciekawszych obecnie kontrabasistów, oraz Tonym Buckiem - perkusistą The Necks, którzy są tak uwielbiani w Polsce, że chyba nic nie trzeba więcej dodawać. Na Offie Buck nie wystąpi, ale zapewne przez wspólne granie w (zespole) Lotto z Majkowskim na scenie pojawi się jeden z czołowych polskich improwizatorów - Paweł Szpura. W tym roku festiwal nie ma za wiele do zaoferowania, jeśli chodzi o jazz, ale serio - jeśli “ktoś coś” to właśnie koncert, jak to się mówi, światowej klasy? (Andżelika Kaczorowska)

„Shilela”"

Sun Ra Arkestra

Jazzman z Saturna na Offowej scenie? Oczywiście nie we własnej osobie, bo odleciał z naszej planety ponad dwie dekady temu, ale maestro orkiestry, Marshall Allen, od lat dzielnie pielęgnuje dziedzictwo Sun Ra, nie tylko zresztą poprzez odgrywanie oryginalnego materiału, ale również poprzez pisanie kolejnych kompozycji poszerzających uniwersum. Jeśli komuś trzeba ten ekscytujący świat polecać, to chyba i tak już za późno. (Karol Paczkowski)

„Space Is The Place”"

BUC/SONGWRITER

Sun Kil Moon

Może i skończony buc, ale w dobrej formie songwriterskiej. Od lutego zeszłego roku Kozelek wydał już dwa mocne albumy, przywracające dyskusję nad intymnością, a właściwie radykalnym ekshibicjonizmem w muzyce. Jeśli należycie jednak do obozu, który uważa, że na „Benji” i „Universal Themes” Kozelek jest raczej zadufany, megalomański i użalający się nad sobą, niż tkający autentyczne i poruszające historie, to i tak warto przejść się chociaż na chwilę i zweryfikować „aurę” tego enfant terrible indie-światka. (Karol Paczkowski)

“Birds of Films”

Andżelika Kaczorowska, Karol Paczkowski (4 sierpnia 2015)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: alex
[5 sierpnia 2015]
Kozelek w namiocie - spoci się, wyjdą mu czerwone plamy na twarzy, coś mruknie, przerwie koncert i sobie pójdzie
Gość: karol p nzlg
[4 sierpnia 2015]
@skujan Miałem pisac - mimo, ze nie trawie Xiu Xiu - ze moze warto sie przejsc. Ale w miedzyczasie sprawdzilem na YT, jak to brzmi, i tylko utwierdzilem sie w przekonaniu, ze nie trawie Xiu Xiu. Irytująca interpretacja.
Gość: skujan
[4 sierpnia 2015]
Co, nikt nie idzie na xiu xiu grające twin peaksy?
Gość: b
[4 sierpnia 2015]
pro8l3m przecież (chyba że jest wytłuszczony na plakacie)

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także