World In Motion

Zdjęcie World In Motion

Napięcie narasta od kilku tygodni. Godziny przed pierwszym gwizdkiem to już tylko gorączka, drgawki, nerwowe ruszanie nogami i pocące się dłonie. Ale to stan doskonale znany każdemu bliskiemu mi fanatykowi futbolu. Mundiale to nie tylko coś, na co czekamy i co przeżywamy długimi tygodniami, ale również – może przede wszystkim – coś, co wyznacza nasz cykl życia nawet bardziej niż kolejne szczeble edukacji, związki czy muzyczne mody. Finały zamykają jeden rozdział, zaczynają nowy, tak jakby. W 1994 roku przeżywałem to tak naprawdę po raz pierwszy w całości, uciekając jeszcze przed końcem roku szkolnego na Mazury. Cztery lata później zdałem do liceum, jakoś w pierwszych dniach Mundialu w domu pojawił się pierwszy komputer (dopiero!). Polski 2002 to matura, egzaminy na studia i towarzyszący temu wszystkiemu duszny klimat kolejnego życiowego przełomu, który podobnie jak mistrzostwa w Korei i Japonii okazał się trochę niewypałem. W 2006 – chyba jakoś na wysokości finałów przejąłem oficjalnie zarządzanie Screenagers. No i turniej w RPA, kiedy tuż przed rozpoczęciem turnieju rzuciłem frustrującą pracę, żeby po tygodniu znaleźć kolejną, o wiele fajniejszą, zresztą nadal aktualną. Turniej w Brazylii wypada na dwudziestolecie moich świadomych mundialowych doświadczeń i choć na kolejny duży przełom się nie zanosi, to i tak będzie wyjątkowy: po raz pierwszy siądę przed telewizorem z małym Guciem.

Poczyniwszy ten wstęp, chciałbym wrócić do włoskich mistrzostw z 1990 roku, które pamiętam nieco przez mgłę – z Kamerunem, Maradoną i karnym w nudnym finale. Powszechnie uznawany za najsłabszy w najnowszej historii piłki nożnej turniej jest przez moich rówieśników czy niewiele starszych kolegów często przywoływany jako pierwsze pełnowymiarowe piłkarskie doświadczenie i przez to traktowany z pewną protekcją. Podzielam tę słabość przynajmniej pod jednym względem. Gdybym mógł dziś cofnąć się w czasie i trzymać kciuki za jedną, wybraną reprezentację w całych dziejach światowego futbolu, to wyłączywszy z tej wyliczanki Polskę, wskazałbym chyba na Anglię z 1990 roku. „Lwom” kibicowałem jak głupi później, zwłaszcza w ’96 i ’98 roku (na zupełnym marginesie: obejrzyjcie ten filmik, KONIECZNIE), ale narracja ich udziału w Italia '90 wydaje się zdecydowanie najatrakcyjniejsza. Tamta drużyna Anglii wręcz symbolicznie zamykała lata 80. w futbolu – okres kojarzony ze stadionową chuliganerką, izolowaną od reszty kontynentu ligą angielską, transferów wciąż liczonych w tysiącach, a nie milionach funtów. Na dwa lata przed utworzeniem markowej Premier League, przynajmniej cztery przed zalaniem jej przez lawinę obcokrajowców i cudownym pokoleniem piłkarskej młodzieży z „Fergie's Fledglings” (MU) i „Spice Boys” (Liverpool) na czele – Anglia ’90 była ostatnią demonstracją siły ojczyzny futbolu w jej klasycznej formie. W ’92 podczas szwedzkich Mistrzostw Europy oglądałem już tylko jej karykaturę, do finałów w USA w ogóle się nie zakwalifikowali, dopiero w ’96 nowa generacja przywróciła twarz ekipie „Three Lions”. Ale to już kompletnie inna historia.

Anglia ’90 była koktajlem wybuchowych osobowości: od 40-letniego legendarnego golkipera Petera Shiltona, po wonderkida i enfant terrible brytyjskiego futbolu w jednym, Paula Gascoigne’a. Pomiędzy nimi był duet chamowatych stoperów, „psychol” Stuart Pearce, przecudowni skrzydłowi Waddle i Barnes, spryciarz Beardsley, walczak Platt i oczywiście „kat Polaków”, Gary Lineker. Jak na taką pakę, w początkowej fazie turnieju grali raczej słabiznę. Dopiero w decydującej części mistrzostw zafundowali kibicom dwa prawdziwe thrillery – ćwierćfinał z sensacyjnym Kamerunem, gdzie uratowali skórę w ostatniej chwili i półfinał z Niemcami, klasycznie przegrany karnymi. Waddle – już bez charakterystycznego „dywanu”, z pewnością jednej z najbardziej tragicznych fryzur w dziejach piłki – huknął w powietrze, zamiast do bramki i… tyle ich było na Mundialu. Od tej pory zarezerwowano dla nich coraz bardziej niedorzeczne porażki w drugich, najdalej trzecich rundach. W tym roku to i tak strefa marzeń zresztą.

Jak na ostatnich Mohikanów epoki, w której czołowym piłkarzom świata wciąż wolno było nosić wąsy i plerezy i mieć luki w uzębieniu (ileż swoją drogą fajniejsze od designerskich tatuaży i nażelowanych konstrukcji autorstwa drogich stylistów), ta angielska ekipa miała zaskakująco cool ścieżkę dźwiękową. Podejrzewam, że mój sentyment do ich włoskiej przygody A.D. 1990 wynika w sporej mierze z tego. Wprawdzie na brytyjskich listach przebojów rządziła w tym czasie koalicja produkcji hi-NRG, raczkującego eurodance’u, New Kids On The Block oraz typowych dla tamtejszego rynku „novelty acts” (Jive Bunny & The Mastermixers!), ale przecież w sercach wyspiarskiej młodzieży tętnił puls Madchesteru. Stone Roses stawali się właśnie zespołem w stadionowej skali. Dwa dni przed pierwszym meczem Italia ’90 zagrali swój najbardziej epicki koncert (plenery Glasgow Green). Ich rywale z Happy Mondays w kwietniu 1990 zaliczyli #5 na listach za sprawą „Step On", zwiastującego ich opus magnum „Pills ‘n’ Thrills & Bellyaches". Wreszcie New Order, którzy w 1989 roku osiągnęli komercyjny i artystyczny szczyt kariery za sprawą „Technique”.

Nie wiem kto w Football Association wpadł na pomysł, żeby to właśnie Sumner, Hook, Gilbert i Morris napisali mundialowy hymn reprezentacji Bobby’ego Robsona, ale mam uzasadnione podejrzenie, że był to największy przebłysk geniuszu w całej karierze tego działacza. Piłka nożna to coś znacznie ważniejszego niż sprawy życia i śmierci, jak uważał legendarny Bill Shankly, ale to nie znaczy, że futbolowe hity muszą do końca świata być patetycznymi zlepkami tych samych klisz. Jak każda inna dziedzina życia, również sport potrzebuje poczucia humoru i dawki autoironii. Stąd w zespole wziął się komik Keith Allen, ojciec pięcioletniej wówczas Lily, współautor tekstu. Ktoś z nich wpadł na szalony pomysł umieszczenia w utworze partii rapu, której wykonanie powierzono gwieździe Liverpoolu, Johnowi Barnesowi. Tak powstał najbardziej nieśmiertelny i najzabawniejszy kawałek mundialowy w dziejach.

„Nagrywamy piłkarski hymn dla beki” – zdają się sygnalizować wszyscy członkowie tego kuriozalnego kolektywu, poskładanego z byłych członków Joy Division i gwiazd ligi angielskiej. Bo jakże uwierzyć, że Sumner byłby w stanie na poważnie przebrnąć przez te wszystkie banały w rodzaju „express yourself! create the space!” albo „when something’s good it’s never gone”. Jak inaczej niż z życzliwym rechotem brać utwór, w którym chórki śpiewają „Gazza”, Beardsley i Waddle? Wreszcie jak nie parsknąć na niedorzeczny rap Barnesa, ekstremalnie sympatyczny tak jak cała postać tego jamajskiego lewoskrzydłowego? I sam klip: Allen dyskretnie trollujący Barnesa, ujmująca skromność Gillian nieśmiało poprawiającej włosy, młodziutki, rozradowany Gascoigne, jeszcze bez tych wszystkich problemów, które położyły mu karierę i życie. Mógłbym tak długo wyliczać.

Przy tym wszystkim „World In Motion” jest niespotykanie ciepłym, naiwnym, afirmatywnym utworem, podskórnie przemycającym idee fair play, walki z rasizmem i bezpiecznych stadionów, które były wtedy ostatnią rzeczą kojarzoną z angielską piłką (i zamiłowania do mdma, ale to osobna historia). Nie jestem zwolennikiem odwracania uwagi od problemów, jakie ma dziś Brazylia i zdaję sobie sprawę, że Mundial jest coraz bardziej tą parówką, o której wolelibyśmy nie wiedzieć za dużo, ale obawiam się, że 12 czerwca wieczorem na miesiąc o problemach Trzeciego Świata zapomni nawet on sam. Ja na pewno. Wielu emocji życzę!

Kuba Ambrożewski (12 czerwca 2014)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Bobi
[22 czerwca 2014]
Jakie to prawdziwe! Pierwszy akapit przeczytałem na głos rodzince w domu. Ja właśnie dostałem pierwszą poważną pracę - mistrzostwa z Brazylii zawsze już będę z tym kojarzył.
Gość: runej
[21 czerwca 2014]
no Anglia nie błysnęła tym razem... tak a propos muzyki na muzycznym portalu.
kuba a
[16 czerwca 2014]
Mistrz!
Gość: kow
[16 czerwca 2014]
i edycja 2014 http://www.youtube.com/watch?v=3rpowqtWzNY
Gość: kow
[16 czerwca 2014]
Barnesy ciągle to ma http://www.youtube.com/watch?v=SCG-h41268s
Gość: kuba a nzlg
[16 czerwca 2014]
Tylko do meczu z Kostaryką, obawiam się.
Gość: Dx2
[15 czerwca 2014]
Wraca na UK Singles Chart na 43.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także