Flesz 09/12/2013
Sobota, 5:30 rano. Za mną cała noc didżejowania w klubie i sporo alkoholu, przede mną potworne zmęczenie zintensyfikowane nagłym spadkiem adrenaliny. Wsiadam do taksówki:
- Dzień dobry, na Szekspira poproszę… – bełkoczę resztkami sił i odpływam, marząc o teleportacji wprost do łóżka.
- Spierali się… – zagaja radośnie taksówkarz.
- Słucham?!
- Nic, dowcip opowiadam…
Powyższe zdarzenie miało już miejsce kilka ładnych lat temu, a kawału, który zaserwował mi wtedy taryfiarz, pozwolę sobie nie cytować – powiem tylko, że była to rzecz, za którą Karol Strasburger oddałby swój ostatni włos. Od tej pory jednak fraza „spierali się” powraca do mnie za każdym razem, kiedy myślę o twardej, bezkompromisowej konfrontacji poglądów. Czy jakiejkolwiek wymianie opinii.
No więc byłem ze trzy razy świadkiem lub uczestnikiem dyskusji, w której paru zainteresowanych muzyką kolegów „spierało się” o najgorsze gatunki, jakie istnieją. Szanty – to zazwyczaj pierwsza z propozycji. Zaraz potem natychmiast ktoś dorzuca – blues! Dalej najczęściej idą poezja śpiewana łamana przez piosenkę aktorską, power metal, disco polo... Muzyka emitowana przez Wojciecha Manna w piątkowe poranki w Trójce – ktoś nieśmiało dopowiada. Zgoda, mówimy o szufladkach w większości absolutnie szatańskich, nieakceptowalnych z powodu natężenia kiczu i patosu czy po prostu skrajnie czerstwych pod względem artystycznym.
Przypomniałem sobie te gorące debaty kilka dni temu i zdumiałem się, że nigdy nie padła w nich jedna, bardzo oczywista kategoria: pozornie niegroźny, sympatyczny „gatunek”, który – jak się zastanowić – sumarycznie pożera statystycznemu konsumentowi mediów i rzeczywistości znacznie więcej czasu niż szanty, piosenka biesiadna i nu metal razem wzięte. Dwa słowa: MUZYKA ŚWIĄTECZNA.
Nie, nie i jeszcze raz nie – nie chodzi mi o „Last Christmas”. Wręcz przeciwnie. „Last Christmas” to „Smells Like Teen Spirit” x-mas popu – cierpiący z powodu nadmiernej ekspozycji, jeden z nielicznych pozytywnych przykładów w obrębie zazwyczaj żenującej estetyki. Dramat rozgrywa się dopiero za plecami George’a Michaela – te wszystkie nieśmiertelne single żenujących piosenkarzy, polskie wersje tychże hitów, ogrzewanie się w świątecznym ciepełku przez sezonowe gwiazdki. Cała ta muzyka stworzona według filozofii, że jeśli śpiewa się o tym, że dzwonią dzwoneczki, to w tle ZAWSZE dzwonią dzwoneczki.
Sypniecie pewnie przykładami kojarzonych ze Świętami piosenek, które są fajne, przyzwoite, akceptowalne. OK, zgodzę się przy klasyku Donny’ego Hathawaya, przeoczonym hiciorze XTC czy dość dziwacznym, jak na tę stylistykę, evergreenie Paula McCartneya. Wiem też, że ma swoich zaprzysięgłych fanów gwiazdkowy album Beach Boys – rzecz z nieco innej epoki. Ale generalnie moja teoria jest taka, że świątecznego popu da się słuchać tylko wtedy, gdy tak naprawdę nie jest do końca świąteczny, kiedy zestaw bożonarodzeniowych atrybutów jest tłem dla osobnej historii albo niewymuszonym skojarzeniem, a nie jedyną „treścią” utworu. Dokładnie tak jest przecież w przypadku „Last Christmas” – wydanym na gwiazdkę 1984 roku utworze o miłości, w którym Święta pełnią tylko rolę chwytliwego szlagwortu i organizatora chronologii narracji. Muzycznie ten znienawidzony i jednocześnie kochany przez masy utwór nie różni się specjalnie od wydanego dwa miesiące wcześniej, przebojowego albumu „Make It Big” – to ta sama wersja wygładzonego, aksamitnego r’n’b, wyjęta niemal bezpośrednio spomiędzy „Heartbeat” i coveru kapitalnego „If You Were There”. Rozumiem przedświąteczną frustrację klientów supermarketów, dla których „Last Christmas” jest tylko i wyłącznie metaforą kilometrowego korka do kasy i nigdy nie ośmieliłbym się w taką sytuację ingerować gadką o DEKONTEKSTUALIZACJI, ale fakty są nieugięte.
Jeśli zatem o Bożym Narodzeniu, to nie wprost – tę zależność można zastosować do prawie każdej znośnej świątecznej piosenki. „Fairytale Of New York” to przede wszystkim świetny storytelling i dramaturgia wokalnego dialogu Shane’a MacGowana i Kirsty MacColl, a sam utwór był wystarczająco uniwersalny, żeby trafić na (rzekome) opus magnum The Pogues, wydany w kolejnym, 1988 roku „If I Should Fall From The Grace Of God”. Nieco zapomniane dziś „The Power Of Love”, które lata temu było chyba najczęściej emitowanym świątecznym teledyskiem w polskiej telewizji, to domknięcie trylogii singli Frankie Goes To Hollywood o trzech najbardziej pierwotnych namiętnościach ludzkości: seksie („Relax”), wojnie („Two Tribes”) i Bogu. „White Winter Hymnal” Fleet Foxes, które urosło do statusu naczelnej indie-kolędy, ukazało się na singlu w... lipcu i dopiero w tym roku trafiło na świąteczny album w wersji... Kim Wilde.
Stać by nas było pewnie na kilka kolejnych przykładów, ale obawiam się, że z każdym następnym coraz bardziej oddalalibyśmy się od roku 2013. Współczesne świąteczne „hity” pod pozorami uroczystego nastroju przemycają zwykle najtańsze z możliwych kombinacji akordów i najoczywistsze z dostępnych linii melodycznych pod absurdalną ilością aranżacyjnego lukru. Ciepełko w tonie wokalu i krzepiące wersy o prezentach, reniferach i wspólnym stole w gratisie. Szanty i power metal są raczej poza zasięgiem, ale walka o brąz się toczy.
Komentarze
[13 grudnia 2013]
@krzysiek
nie, nie miała ładnego intro...
[13 grudnia 2013]
[11 grudnia 2013]
[11 grudnia 2013]
[11 grudnia 2013]
https://soundcloud.com/wytworniakrajowa/nw-swiety-pokoj
[10 grudnia 2013]
A tak swoją drogą, to znalazłem kiedyś w otchłani internetów taki oto kower wspomnianego w artykule "hymnu"... Ewidentnie da się wyczuć nasz rodzimy akcent oraz całkiem sporą dozę ironii i sarkazmu pod adresem ów "dzieła". Bardzo mi się podoba ta wersja, ma w sobie coś z neofolku spod znaku Current 93, szczególnie w tej drugiej części i w sumie to chętnie bym się dowiedział jakie są Wasze opinie ;)
http://www.youtube.com/watch?v=1nARXDJCANc
[10 grudnia 2013]
[10 grudnia 2013]
[10 grudnia 2013]
[10 grudnia 2013]
[9 grudnia 2013]
Włodzimierz Korcz na fortepianie + 3 głosy:
http://www.discogs.com/Alicja-Majewska%C5%81ucja-PrusJerzy-Po%C5%82omski-Kol%C4%99dy/release/4306502
[9 grudnia 2013]
[9 grudnia 2013]
[9 grudnia 2013]
[9 grudnia 2013]
[9 grudnia 2013]
[9 grudnia 2013]
[9 grudnia 2013]
[9 grudnia 2013]
[9 grudnia 2013]
Przy czym dosc swiadomie pominalem tu Krawca - jego swiateczne plyty to juz instytucja na wlasnych prawach, prawie ze osobny genre.
[9 grudnia 2013]