Flesz 11/11/2013

Zdjęcie Flesz 11/11/2013

Streamowanie nakoksowanych didżejów na Fotka TV, galerie najzabawniejszych zdjęć z rosyjskich serwisów randkowych, archiwum recenzji Screenagers.pl... Każdemu zdarza się zgubić w internecie. Mi zdarza się to średnio raz na kilka dni. I w ten właśnie sposób – bo inaczej tego nazwać nie umiem – trafiłem na rip telewizyjnego spotkania Roberta Leszczyńskiego ze Sławomirem Świerzyńskim w studiu Polsat News. Co z tego? Nic – poza tym, że takiego stężenia niedorzeczności, jak w wydaniu programu „Tak czy nie” z 24 października o rynku muzyki disco polo, nie spotyka się codziennie.

Wiem, co chcecie powiedzieć – nie trzeba poświęcać 25 minut życia, jeżeli jako tako kojarzy się medialne emploi obu postaci. Można domyśleć się, że Leszczyński będzie z przekonaniem niezmąconym znajomością tematu egzaltował się swoją osobliwym spojrzeniem na rzeczywistość, a Świerzyński zaśpiewa „Majteczki w kropeczki” po chińsku, roztaczając po raz kolejny wizję 67 milionów sprzedanych płyt. Jak dla mnie – może być 7 tysięcy, może być 67 milionów, może być nawet 167 miliardów.

Wracając do meritum – tak w istocie jest, wszystkie te rzeczy wypełniają większość materiału. I naprawdę nie rekomenduję oglądania tego programu, dość powiedzieć, że najrozsądniej wypowiadającą się w nim postacią jest Marek Sierocki – wspaniały DJ (impreza 80s w Powiększeniu – dożywotnie szapo ba!), ale mówca umiarkowanie charyzmatyczny. Chciałbym jedynie zmierzyć się z jedną tezą, która stanowi punkt zapalny tej dyskusji.

„Sto najlepiej sprzedających się płyt w Polsce, ani jednej płyty disco polo”

Zdanie wypowiedziane przez Roberta Leszczyńskiego po raz kolejny sugeruje, że jego autor ostatni raz zastanawiał się nad czymkolwiek jeszcze w poprzednim stuleciu, a teraz już żarty piszą się same. Jakim cudem ktokolwiek obserwujący transformację branży muzycznej może w 2013 roku podejrzewać, że miarą popularności danego artysty jest jego obecność na liście sprzedaży fizycznych nośników, jest poza moim rozumem. Na szczęście tę opinię Leszczyńskiego prostuje szybko Świerzyński – disco polo nie gości na OLiS-ie z usprawiedliwionego powodu (bo jego gwiazdy nie wydają płyt). Na nieszczęście Świerzyńskiego, lider Bayer Full zaczyna brnąć w egocentryczną narrację o wiarusach disco polo, ich zapleczu muzycznym i przede wszystkim o tym, jak to autorzy „Mojej muzyki” są wśród ostatnich Mohikanów tego brzmienia, niemalże strzegąc disco polo przed zalewem tandety (sic!).

Cóż, moim zdaniem w ramach nurtu faktycznie od jakiegoś czasu dość ewidentnie rysuje się podział na to, co rozumiemy pod nazwą disco polo od lat dziewięćdziesiątych i jego współczesną, przepoczwarzoną odmianę, którą nazwałbym nu-polo. Odmianę skrajnie wydajną, agresywnie czerpiącą z zachodnich wzorców, cynicznie skuteczną i coraz bardziej świadomą wizerunkowo. Nic dziwnego, że Sławomir Świerzyński deprecjonuje jej znaczenie. Wobec młodych i energicznych gwiazd Polo TV cała jego twórczość zostaje natychmiastowo odstawiona do lamusa. Oczywiście Świerzyński jest wielką osobowością disco polo, obok Marcina Millera najbardziej medialną i rozpoznawalną postacią w całych dziejach tej sceny, ale nie zmienia to faktu, że dziś, dla bywalców prowincjonalnych „klubów”, które ansamble w rodzaju Weekendu potrafią objeżdżać całymi seriami w jeden wieczór, jest w najlepszym razie wczorajszą gazetą, postacią równie surrealistyczną jak Krzysztof Krawczyk czy Andrzej Rosiewicz – starszym panem w marynarce wykonującym repertuar przeznaczony dla ich rodziców i dziadków.

Niepotrzebnie zatem Świerzyński drąży temat zespołów, które zamiast mitycznej pracy nad materiałem, nagrywania płyt, wolą ostrzeliwywać swoich potencjalnych słuchaczy za pomocą nośnych singli. To co próbuje zrobić lider Bayer Full jest oczywiście pocieszne na kilku różnych płaszczyznach – po pierwsze najpóźniej w latach sześćdziesiątych zdelegalizowano takie rozumowanie o popie, po drugie przepychanki między autorami disco polo o miano większego „artysty” mają rangę walk striptizerek w kisielu. Jakkolwiek wątpliwi by nie byli twórcy nu-polo pod wzgledem... niemal wszystkiego, to discopolowa gra od zawsze ma stuprocentowo rynkowy, chorobliwie ekonomiczny charakter. Nawet jeśli przyjąć, że gwiazdy „nu” nie nagrywają płyt (nieprawda, większość nagrywa), to ostatnim powodem takiej decyzji byłyby braki materiałowe. Wyobraźcie sobie zresztą konsumenta disco polo, który obraża się na wykonawcę X, bo na jego albumie jest za dużo wypełniaczy.

Sytuacja wygląda odrobinę inaczej. Jeśli porównalibyśmy stan obecny z okresem prosperity branży muzycznej w połowie lat dziewięćdziesiątych, to warunki na rynku disco polo zmieniły się być może najbardziej. Milionowe nakłady kaset zastąpiły milionowe odsłony klipów na YouTube, darmowe empetrójki od wykonawców i setki egzemplarzy płyt rozdawanych podczas koncertów. Nie zmieniło się tylko jedno: odbiorca disco polo należy wciąż do tej części społeczeństwa, która jest stosunkowo najmniej skłonna wydawać pieniądze na szeroko rozumianą kulturę. Nieprzypadkowo największy boom na kasety w latach dziewięćdziesiątych miał miejsce dokładnie w chwili, kiedy ze straganów zaczęły znikać pirackie wersje regularnych, bestsellerowych albumów Jacksona, Guns n’ Roses czy Kultu. Wydawnictwa disco polo były milsze już nie tylko dla ucha, ale także dla kieszeni.

Wobec braku przedstawicieli disco polo na playlistach komercyjnych rozgłośni nie ma dziś najmniejszych szans na to, żeby sprzedawać płyty z satysfakcjonującym efektem. Tę barierę udało się przekroczyć tylko wykonawcom hip-hopowym, tylko że efekt lojalnościowy decydujący o chodliwości rapowych produkcji (nie tylko wydawniczych) nie ma kompletnie zastosowania w świecie polskojęzycznej piosenki tanecznej. Dziś muzyka disco polo jest w 99% darmowa i stanowi ucieleśnienie magicznego sformułowania o „celach promocyjnych”, czego nie rozumieją lub nie chcą powiedzieć ani Leszczyński, ani Świerzyński. Nie ma więc większego znaczenia kwestia płyt: ani to, czy ktoś je wydaje, ani tym bardziej, czy ktoś je kupuje, skoro nawet nikt za bardzo nie stara się ich sprzedać. Liczy się to, że disco polo nadal jest słuchane i okazuje się – jak chce redaktor Polsat News – pierwszym muzycznym wyborem 1/3 Polaków, co zresztą brzmi zupełnie wiarygodnie. Monetyzacja to już tylko kwestia wtórna.

Kuba Ambrożewski (11 listopada 2013)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: pszemcio
[14 listopada 2013]
http://www.ziemianiczyja.pl/2013/11/dekada-z-bajerem/#comments
Gość: alex
[12 listopada 2013]
Z rybą w nazwisku bliźniemu po pysku....

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także