Flesz 30/09/2013

Mało miałem w ubiegłym tygodniu czasu na rozmyślanie o muzyce i jej przyswajanie, ale co się zapowiedziało, trzeba wypełnić. Zwłaszcza, że odbiór pierwszego Flesza był przynajmniej sympatyczny, miły. „Jedziemy z tematem”.

Drugi odcinek Flesza zacznę od jednego z moich ulubionych motywów w muzyce pop – plagiatów, półplagiatów, ćwierćplagiatów, cytatów, imitacji, transpozycji i... OK, resztę roboty w tej części akapitu wykonają za mnie „Słownik synonimów” do spółki ze „Słownikiem wyrazów obcych”. W każdym razie zwykło się w ostatnim czasie takie przypadki bagatelizować, składać na karb przypadkowego złożenia tych samych nutek, bo przecież „wszystko już było”, podczas gdy sprawa wydaje się bardziej złożona, a wyroki zróżnicowane. Oto kilka przypadków z minionych miesięcy.

1. Ten najgłośniejszy to chyba case Katy Perry i jej ostatniego singla „Roar”, który bliźniaczo przypomina „Brave” Sary Bareilles. Pokrewieństwo szybko wychwycono, w blogosferze zawrzało, „internauci oburzeni”, jak napisałaby Gazeta.pl. Tymczasem obie zainteresowane podeszły do sprawy z wyjątkowym luzem i komercyjnym wyrachowaniem – Bareilles stwierdziła, że w sumie to kumpluje się z Perry, a jej kawałki nigdy wcześniej nie sprzedawały się tak dobrze, jak po tej aferze, więc ma to w nosie. Perry też nie wydała się sytuacją przejęta – przybiła z mniej znaną koleżanką twitterową piątkę i wskoczyła na szczyt „Billboardu”, jak gdyby nigdy nic. Czyli tu nie dość, że związek między utworami jest świadomy, to jeszcze ogrywany marketingowo z obupólną korzyścią.

2. Na przeciwnym biegunie majaczy sprawa Clive’a Tanaki, którego debiutancką kasetą zajawialiśmy się tu odrobinę pod koniec 2011 roku. Tajemniczy artysta uważa bowiem – rychło w czas – że jego undergroundowy przeboik „Neu Chicago” dość mocno antycypuje „Starships”, ubiegłoroczny szlagier Nicki Minaj. Specjalnie posłuchałem obu nagrań raz jeszcze i jakkolwiek kusząca by ta spiskowa teoria nie była, to podobieństwo wynika tu po prostu z wykorzystania dość banalnych, zbieżnych rozwiązań harmonicznych (tak mi się przynajmniej wydaje). Miało to bezpretensjonalny urok w lo-fi oprawie „Jet Set Siempre no. 1”, miało przebojowy drive w dresiarskim hicie Nicki, ale w obu przypadkach pod względem czysto muzycznym piosenki te serwują emocje „jak na rybach”. Zwyczajnie Tanaka nie wymyślił nic na tyle charakterystycznego, żeby móc rościć sobie do tego prawa.

3. Jeszcze inaczej kwestia ma się z Bruno Marsem i jego tegorocznym singlem „Treasure”. Mars, jedna z bardziej strawnych megagwiazd dzisiejszego popu, przyjął strategię pełnej jawności – pomysł na kawałek ściągnął z „Baby I’m Yours” Breakbota, wcale się z tym nie kryjąc. Ale tu zaczynają się schody, bo produkcja Francuza opiera się na daft-punkowej metodzie ctrl+c ctrl+v – jej pierwowzór to „Reach Out” niedawno zmarłego George’a Duke’a. Artysta z Ed Banger okazał się wyznawcą filozofii Kalego z „W pustyni i w puszczy” – wsparł się cudzym utworem, ale dąsał się o przeklejenie pomysłu dalej, zamiast rozegrać temat z korzyścią dla siebie. I tak „Treasure”, podobnie jak poprzedzające je „Locked Out Of Heaven” zapatrzone w The Police, zarabiają dolary dla Bruno Marsa, a zrzędliwy Francuz został w 2010 roku ze swoim odrobinę przebrzmiałym soundem.

Skoro już przywołałem „Locked Out Of Heaven” i jego powiązania z brytyjskim triem, nie mogę nie wspomnieć bezcennego vloga Chrisa Otta, który jeden z kilkunastu odcinków swojego internetowego programu poświęcił właśnie The Police i niedawnemu hitowi Marsa. Nie będę nawet próbował streszczać tego, ani żadnego innego epizodu „Shallow Rewards”, ale mimo że konwencji głowy gadającej do internetowej kamerki nie trawię, to uwielbiałem każdą sekundę paplaniny byłego redaktora Pitchforka. Pasja, erudycja, flow, wyrazistość, treść, budowanie napięcia – było tam wszystko. Powiedziawszy to, z przykrością zawiadamiam, że najbardziej elektryzujący muzyczny program w sieci został doszczętnie wymazany z powierzchni internetu, jego autor rozpłynął się w niebycie, a strona Shallow Rewards emituje ten pośmietny kawałek Nirvany. O co w tym wszystkim chodzi – kompletnie nie wiem, ale jeśli jakimś cudem wróci możliwość oglądania tych filmików, natychmiast o tym doniosę. Na razie namierzyłem jeden, z jakiegoś powodu skopiowany przez kogoś. Obejrzyjcie to. TERAZ.

Depeche Mode, Sting, Black Sabbath, Deep Purple, Riverside, Pearl Jam i... Black Sabbath – to nie line-up przyszłorocznego Festiwalu Legend Rocka w Dolinie Charlotty, tylko – w większości od wielu miesięcy – wykonawcy z czołowej dziesiątki Listy Przebojów Programu Trzeciego. Przeplatani wprawdzie Dawidem Podsiadłą i innymi Arctic Monkeys, ale chyba tylko dla niepoznaki. To przypomnienie dla tych, którzy chcieliby myśleć, że do sztandarowych audycji Trójki w ostatnich latach należą „Offensywa” czy „Program alternatywny” – nic z tego, wektorem aktualnego trójkowego gustu jest niemal wyłącznie pasmo „Trzy wymiary gitary” oraz coroczny „Top wszech czasów”. Jakim cudem w radiu dysponującym takim arsenałem wiedzy i osobowości rząd dusz przejął Piotr Baron, którego preferencje prawie nigdy nie wykraczają poza horyzont 1975 roku? Przesympatyczny to człowiek, ale mogę tylko wyrazić zadowolenie z faktu, że mój muzyczny smak lista kształtowała w epoce świetności Pet Shop Boys, Madonny czy nawet Roxette, gdy zestawienie naprawdę sprawdzało się jako filtr bieżącego popu i rocka.

Jesień na Wyspach to między innymi wręczenie Mercury Prize – nagrody, którą bardzo ekscytują się Brytyjczycy, a reszta świata nawet bierze to pod uwagę. Jak prawie co roku, nominowani zostali:

1. Powracający po wieloletniej przerwie weteran.

2. Trzecia, „dorosła” płyta zespołu, który był na wyrost hype’owany cztery lata temu.

3. Przynajmniej dwie około 20-letnie wokalistki-songwriterki, których płyt nie słuchał nikt poza paroma brytyjskimi dziennikarzami.

4. „Cudowne dziecko” z gitarą albo laptopem.

5. Młody zespół, który ma szanse stać się nowym Radiohead. Ich muzyka łączy elementy rocka z elektroniką.

6. Przedstawiciele czegokolwiek-jest-modne w danym sezonie na scenie klubowej/elektronicznej.

7. Muzyk, który przed laty był w popularnej brytyjskiej kapeli z nudnawym solowym albumem albo niekonwencjonalnym, nudnawym side-projectem.

8. Gitarowe objawienie roku wg „New Musical Express”.

9. Płyta, której tytuł większość po raz pierwszy widzi na oczy.

10. PJ Harvey lub coś, co brzmi jak ona.

Oczywiście sączę ten nędzny, nieśmieszny jad z rozgoryczenia, że wśród wyróżnionych nie znalazła się w tym roku moja absolutnie ulubiona brytyjska płyta 2013. Liczyłem po cichu, że „Body Music” rozbije dzięki Mercury swój bank z nagrodami, a tu nawet nominacji nie ma. Pfff!

The Raveonettes wystąpili wczoraj w Warszawie. Z pewnym zdumieniem przyjąłem fakt, że tak wielu z moich bliższych i dalszych znajomych wykazało zainteresowanie tym faktem, zwłaszcza że ceny biletów nie należały do najniższych (80/90 PLN). Nie miałem nigdy, ale już na pewno w ostatnich latach wrażenia, żeby Duńczycy byli liczącym się zespołem, który na dłuższą metę może koncentrować na sobie uwagę osób szczerze pasjonujących się muzyką, więc w obliczu koncertowego eldorado 2013 roku ich odwiedziny odebrałem jako gest trafiający w próżnię. A tu proszę. Zastanawiam się tylko, czy to na zasadzie *jeszcze* młodego, „na czasie” zespołu, czy *już* nostalgia trzydziestolatków za erą new rock revolution, „NME” z 2003 roku i najnowsza fala retromanii.

Podczas gdy rynek książkowy zalewają biografie coraz to bardziej przeciętnych piłkarzy (z nieoficjalnych źródeł: na 2014 roku planowane jest wydawnictwo Jakuba Wawrzyniaka „Upaść by wstać”), zmagam się z dwiema godnymi rekomendacji monografiami muzycznymi – „Publikation” Davida Buckleya i „Chłepcąc ciekły hel” Sebastiana Reraka. Pierwsza z nich to szczegółowa biografia formacji Kraftwerk, druga – epicka historia yassu opowiedziana w sporej części głosami tuzów tej sceny. Chociaż oszczędna, zwięzła narracja Buckleya nie ma wiele wspólnego z gawędziarskim tonem książki Reraka, to obie pozycje należą do mojego ulubionego gatunku muzycznej literatury: dzieł obejmujących możliwie najszersze spektrum kontekstów, w których nigdy wiodącej roli nie przestaje odgrywać sama muzyka. Na długie jesienne wieczory – zdecydowanie polecam, Kuba Ambrożewski.

Kuba Ambrożewski (30 września 2013)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: fela kuti
[22 października 2013]
o dzieki boro
Gość: borys d
[17 października 2013]
powrócifszy:

http://www.youtube.com/channel/UCniT_e2AOh7lnLCMYo6_uHg
Gość: borys d
[4 października 2013]
okej, zawieszka twitterowa trwała miesiąc, ale Chris już reaktywował konto i znowu jedzie równo po wszystkich; zewsząd posypały się "welcome back"-i. natomiast filmików na Vimeo jak nie było, tak nie ma. czekajmy.

kuba a
[3 października 2013]
Ja się załapałem stosunkowo niedawno (zupełnym przypadkiem) i nawet nie zdążyłem obejrzeć wszystkich. Liczę, że ktoś to ściągał z Vimeo na dysk i wkrótce wrzuci ponownie, trzeba monitorować :)
Gość: borys d
[2 października 2013]
WIADOMO, "zniknięcie tych parówek" (stronki Shallow Rewards) to jedna z większych strat dla muzycznej krytyki od lat :( zgłębiałem regularnie i nałogowo.

epizod Bruno Mars/The Police faktycznie świetny, ale ogólnie tam były kłopoty bogactwa, więc chyba nawet nie dałbym go w top 5 swoim, które przedstawia się tak:

5. preambuła :) ("we're failing..." - ...)
4. epizod kończący się wezwaniem do posłuchania "Recurring" Spacemen 3 ("czy moglibyście KURWA poświęcić kilka minut swojego życia…" - absolut)
3. to co wyżej zalinkowałeś na YT, gdzie pod koniec kompromituje wycacykowanego indie-lalusia, CEO/foundera serwisu Imeem, który coś pierdoli, że lubi Arcade Fire i Neutral Milk Hotel, a w ogóle to mają 25 milionów unique users - bezcenne...
2. dwuczęściowa historia shoegaze'u <3
1. zdemaskowanie hajpu na "Disintegration Loops" ("Mark, I love you baby, but you're wrong...") - ten monolog trochę zmienił moje życie, możliwe że nikt już nigdy tego nie przeskoczy w kategorii muzycznego wideobloga. nie sądziłem że kiedyś powiem to w odniesieniu do takiego medium, ale moment ciszy - kiedy Chris siedzi zasępiony, przygnębiony i autentycznie to przeżywa - oceniam na krystaliczne 10.0 w każdej skali doznania emocjonalnego.

(podejrzewam też, że po zetknięciu z filmikami Otta wielu widzów odwróciłoby się od tego chłopka roztropka z The Needle Drop, bo zobaczyliby przepaść jakościową - ale to już offtopic, nieważne...)

* * *

a teraz co do przyczyn wymazania z internetów. mogę się tylko domyślać, ale chyba chodziło o ciągnący się już od paru lat beef na linii Ott-Pitchfork. a szczególnie o jego niedawną, kilkudniową odsłonę twitterową, w której Ott dosłownie zjebał na funty Eda Droste, a przy okazji (jak sam przyznał pod wpływem alkoholu) "rykoszetem" nazwał Richardsona "korporacyjną dziwką", po tym jak ten go odfollowował :)

nie wiem, może PFM wytoczył ciężkie działa i Ott przestraszył się, że przyjdzie mu odpowiedzieć za swoje grzeszki. a może zwyczajnie zrobiło mu się głupio... w każdym razie koleś nie tylko zawiesił stronę i usunął filmiki z Vimeo, ale i zlikwidował konto na Twitterze.

szkoda, bo tacy ludzie są potrzebni i nawet jeśli nie zgadzałem się z każdym jego osądem, to gość spełniał ważną funkcję oczyszczającą dla ugładzonego i przewidywalnego środowiska recenzentów muzycznych. pozdro!
kuba a
[2 października 2013]
Tak, zasadzam się na tę pozycję, fragmenty robią duży apetyt.
Gość: Twój Stary z forum Porcys
[2 października 2013]
Ostatnio na stronie chalkhills.org podano informację o nowej książce z wywiadami z brytyjskimi songwriterami, m.in Andym Patridgem: http://www.isleofnoises.co.uk/
kuba a
[2 października 2013]
W tym akurat nikt, ale to za te wszystkie nominacje Wellera, Hawleya, Yorke'a itp.
Gość: kidej
[2 października 2013]
Ach, co podpada w tym roku pod te kategorie?

"7. Muzyk, który przed laty był w popularnej brytyjskiej kapeli z nudnawym solowym albumem albo niekonwencjonalnym, nudnawym side-projectem."
Gość: kidej
[2 października 2013]
"Publikation" i "Chlepcac...", wiadomo!
Gość: wejszło
[30 września 2013]
podano do stołu!

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także