Trybuna Honorowa: PJ Harvey „Let England Shake”
Mariusz Herma
autor bloga Ziemia Niczyja, dziennikarz muzyczny tygodnika „Przekrój”, współpracownik „Machiny”
Ja tylko o trąbce. Wystrzelony z innej tonacji wjazd trąbki sygnałowej w „The Glorious Land” to dla mnie moment albumu. Albo jest dziełem przypadku, albo niezwykłej inteligencji. Czy kakofoniczne zderzenie poczciwego I-V-IV z wojskową zbiórką obrazuje podwójne lico owego chwalebnego narodu, który na całym globusie wciąż utrzymuje kilkudziesięciu mubaraków? Czy to ilustracja wewnętrznego dysonansu samooszukującego się społeczeństwa, który dekada po dekadzie pozostaje bez rozwiązania? A może pije do nas, którzy zdążyliśmy się do tej niemożliwej koegzystencji przyzwyczaić, zaakceptować ją, może nawet jakoś polubić? Bo ja tak właśnie mam z tą kretyńską trąbką.
Z początku rozwalała mi harmonię i tylko psuła odbiór. Teraz nie wyobrażam sobie bez niej ani piosenki, ani płyty. Pomaga mi wierzyć, że za „Let England Shake” stoi coś głębszego niż tanie pieniactwo wyhodowane na relacjach BBC, o które chce się Harvey niejako z automatu oskarżyć. A już czysto muzycznie, to marzy mi się, żeby ta trąbka zainspirowała nową gałąź songwritingu. Chromatyczny pop?
***
Jan Prociak
twórca portalu kulturanatychmiastowa.pl, wrocławianin z wyboru, fan PJ Harvey
„You leave me dry”, śpiewała młoda PJ Harvey. Dziś ma czterdziestkę na karku, status klasyka, pardon klasyczki, i ósmy studyjny album na koncie. Sceptyków pozostawi suchych, fanom przypadnie do gustu, a resztę? Reszty nie trzeba, reszta ma inną muzykę.
Zapowiadające album „Written On The Forehead” okazało się równie niereprezentatywne dla całości albumu jak „Black Hearted Love” przy okazji „A Woman A Man Walked By”. Zaskakiwać mogą teksty, które pierwszy raz u PJ tak mocno zahaczają o politykę i historię. Dla jedynych będą to remarkable lyrics dla innych pretensjonalność na poziomie Lao Che, dla mnie dodatek do muzyki i głosu Polly Jean, który zawsze jawił mi się jako najważniejszy składnik tej układanki. Deklarując się jako fan wydałem na siebie wyrok. Z drugiej strony zwalnia mnie to z obowiązku zabawy w obiektywność, którą niektórzy próbują wpisywać w krytykę muzyczną, co zwykle czyni lekturę komentarzy bardziej zajmującą od zgłębiania recenzji.
Jaka jest ta płyta z mojej perspektywy? Solidna. Właściwie to określenie najlepiej charakteryzuje tych dwanaście utworów. Bez gniewu „Uh Huh Her” i lamentacji „White Chalk” PJ Harvey nagrała album, który zyskał jednoznaczną aprobatę brytyjskich mediów. Jeśli miałbym się pokusić o piłkarską metaforę to porównałbym Polly Jean do Ryana Giggsa. Podobnie jak walijski skrzydłowy PJ nie ma raczej szans na „Złotą piłkę” co nie przeszkadza jej na zachwycające zrywy. Dla mnie są to zaskakujące sample w przywołanym już „Written On The Forehead”, trąbka w „The Glorious Land” i delikatny śpiew w ślicznym „Hanging In The Wire”.
Koniec końców słucham kolejny raz „Let England Shake” z poczuciem, że moja idolka nie zawiodła. Czasem to wystarczy.
***
Emil Macherzyński
autor bloga Strona Be, dziennikarz muzyczny
Idealny scenariusz: album nazywa się „Let England Shag” i ocieka glamem. Nic z tych rzeczy.
Nie jestem specjalistą od PJ Harvey. Nie znam jakoś szczególnie wyrywkowo jej twórczości, ale zakładam, że ona nie czytała mnie nigdy, więc jakoś udaje mi się przeżyć od wschodu do zachodu. Korzystając z ustawicznej wolności słowa chciałem powiedzieć, że gdybym był nowym albumem PJ, bałbym się uczulenia na kurz. Studiowałbym. Nosił się na czarno. I nikt by o mnie za rok nie pamiętał.
Nie jestem w żaden sposób uprzedzony czy przygnieciony własnymi wyśrubowanymi oczekiwaniami. Prawdą jest, że w momencie, gdy PJ przestała zgrywać chłopczycę, moje zainteresowanie przygasło. Bo jednak dni, w których ukradziono ci portfel zapamiętasz dokładniej niż dni spędzone na bezczynnym siedzeniu w domu. Czy miałeś na sobie swój ulubiony t-shirt czy nie. Najgorsze to nie być dobrym ani złym. Nie żebym coś o tym wiedział.
Ale chciałem też pochwalić. Bo wykonawczo-produkcyjnie zawsze przyjemnie trafić na coś tak zrobionego. Choć sposób śpiewania PJ potrafi drażnić, to ten gigantyczny dystans generowany pogłosami dodaje płycie swego rodzaju intymności. Jakiejś takiej szczerości.
Prawdy. Nawet, jeżeli udawanej i wspartej niezbyt wielką songwriterską wyobraźnią. To nie jest zły album. Tylko, no, jak on leciał?
Komentarze
[28 lutego 2011]
[21 lutego 2011]
[20 lutego 2011]
[20 lutego 2011]
ps. grafika wypas :D
[19 lutego 2011]
[18 lutego 2011]
[18 lutego 2011]
Do tego jeszcze 20 linijek peanów, zachwytów etc. - słucham na niemal constant repeacie
[18 lutego 2011]