Polski Jazz 2010

Jak nietrudno było zauważyć, w minionym roku jazz był stale obecny na Screenagers – jednak w przeważającej mierze nie za sprawą recenzji najnowszych wydawnictw czy relacji z wydarzeń koncertowych, a za sprawą wsparcia patronackiego, jakiego udzielaliśmy licznym inicjatywom festiwalowym, tournee znanych postaci sceny czy po prostu albumom polskich wykonawców. Wraz z końcem roku przychodzi jednak okres podsumowań – nadrabiamy zatem zaległości, prezentując recenzje dziesięciu polskich krążków jazzowych, które ukazały się w 2010 roku, wnosząc zwykle sporo na lokalną scenę tego gatunku, a które to pozycje wcześniej nie były omawiane na łamach Screenagers. Dla orientacji autorzy podali oceny poszczególnych płyt.

Zdjęcie Polski Jazz 2010 1

Adam Pierończyk Quartet – El Buscador (7/10)

„Wiecznie niespokojny, powinieneś przez całe życie poszukiwać odpowiedzi, jak sprostać regułom Drogi, praktykować wytrwale i bez ustanku. To właśnie jest Droga” – Kodeks Bushidō. Taką właśnie Drogę wybrał Adam Pierończyk ze swoim kwartetem na albumie „El Buscador”, co znaczy „odkrywca”. To czas szczególny dla Pierończyka – gra z ulubionym kontrabasistą Anthonym Coxem jest spełnieniem jego muzycznych marzeń i podsumowaniem okresu wzmożonego koncertowania po świecie. Tytuły utworów świadczą o wypatrywaniu duchowości gdzieś w buddyjskim rosyjskim klasztorze, niepisanym kodeksie bushido, czy w andaluzyjsko-marokańskiej aurze. Co nie jest szczególnie zaskakujące, zamiast relaksacyjnego world music dostajemy żywy, pomysłowy, zaczepny jazz z wyczuwalnymi etnicznymi naleciałościami. Spójne kompozycje są prowadzone przez drobiazgową, precyzyjną drugą linię i napędzane frenetycznymi partiami lidera na saksofonach. Przystępnie, ślicznie, que maravilla! (Sebastian Niemczyk)

Zdjęcie Polski Jazz 2010 2

Baaba – Disco Externo (5/10)

Baaba to przede wszystkim fenomen koncertowy. To głównie na scenie muzycy imponują umiejętnością gry na instrumentach, ale też poczuciem humoru i swobodnym obracaniem się w różnych stylistykach. Mogą coverować Iron Maiden, mogą też odjechać w kolektywnej improwizacji. Za każdym razem jednak puszczają oko w stronę słuchacza, który nie zawsze wie, gdzie się właściwie podziać. Teoretycznie „Disco Externo” powinno zatem zachwycać; trzyma się łamania wszelkich zasad, na papierze jesteśmy zaskakiwani na każdym kroku. Mamy zmiany tempa, nakładanie się elektronicznych pogłosów, dźwięki rodem ze starych gier komputerowych, ale tym razem czegoś brakuje. Głównie konkretu, jakiegoś spoiwa, które łączyłoby wszystkie wątki. I lepszych pomysłów niż to, co możemy usłyszeć np. w „Git 2”. „W Akwarium” było odejściem od syntetycznego kuglarstwa, zajawiało jeszcze bardziej atrakcyjne, koncertowe oblicze zespołu. „Disco Externo” niestety nudzi. Może to etap przejściowy, chwila obowiązkowego przestoju. Na razie nie ma co jednak prokurować wyczerpania się konwencji, którą Baaba wykreowała już jakiś czas temu. Powodów do zachwytu zbyt wiele jednak nie uświadczycie. (Piotr Wojdat)

Zdjęcie Polski Jazz 2010 3

Cukunft – Itstikeyt/Fargangenheit (8/10)

Cukunft jest drugim obok Shofar projektem Raphaela Rogińskiego przenoszącym tradycje muzyki żydowskiej na grunt jazzu. Linię demarkacyjną pomiędzy inspiracjami obu zespołów stanowi miejsce wykorzystania interpretowanych utworów w kulturze potomków pokolenia Judy: w przypadku tria z Trzaską i Morettim są to kompozycje o charakterze religijnym, natomiast kwartet z udziałem klarnecistów Pawła Szamburskiego i Michała Górczyńskiego oraz perkusisty Pawła Szpury eksploruje melodie o charakterze świeckim. Wyraźny podział charakteryzuje również samo wydawnictwo: jedna z płyt zawiera nagrania studyjne, zarejestrowane na przestrzeni wielu miesięcy (większość kilka lat temu), druga stanowi zapis koncertu. Na tej pierwszej dominują sentymentalne, nastrojowe kompozycje i rzewne, bliskie egzaltacji melodie. Wszystkie nagrania łączy koloryt wyraziście odmalowanego stylu życia, szybko odchodzącego w zapomnienie. Podróż w odległe czasu jest również podróżą w przeszłość zespołu, którego skład długo się klarował, cały czas jednak będąc wiernym jasno wyczuwalnej myśli przewodniej.

„Itstikeyt” (teraźniejszość w jidysz) przynosi dzisiejszy obraz muzyki klezmerskiej, wzbogaconej o, czy wręcz osadzonej we współczesnym jazzie i muzyce improwizowanej, stanowiąc muzykę już nie ludową, lecz klubową. Choć taka perspektywa wydaje się mało romantyczna, nie wpływa to na siłę rażenia samych nagrań. Żywiołowa rytmika i szalejące klarnety prześcigające się w wygrywaniu pełnych pasji i uniesienia melodii niosą niebotyczne dawki energii, przy której trudno powstrzymać nogi od prób podążania za rytmem. Momentami szaleńcze tempo zmienia proste, tradycyjne motywy w coś rodzaju klezmerskiego grind-core’a, którego nie powstydziłby się Zorn. Nie mały wpływ na dynamikę nagrań ma brak basu, w zastępstwie którego rytm wspierany jest przez gitarę, co nadaje muzyce lekkości i dodatkowych barw. Wyraźnie odczuwalny jest tu element swoiście zdrowego odrealnienia, oderwania od szarej codzienności czyniący z muzyki koszerny substytut używek. Jedyny kamyczek, jaki można wrzucić do ogródka to wrażenie powtarzania niektórych motywów, ale to drobiazg w obliczu bogactwa, które oferuje album. Dwie skrajnie odmienne, ale jednakowo porywające płyty, zdają się w niemal kompletny sposób obrazować możliwości żydowskich tradycji muzycznych. Czy można wobec tego coś jeszcze w tym temacie dopowiedzieć? Poczekamy, jaką odpowiedź przyniesie Cukunft (w jidysz: przyszłość). (Mateusz Krawczyk)

Zdjęcie Polski Jazz 2010 4

Hera – Hera (8/10)

Hera zdobyła już spore uznanie. Najwyższa ocena u guru freejazzowej blogosfery, Stefa, raczej nieskorego do nagradzania albumów pięcioma gwiazdkami, to nie lada nobilitacja w skali globalnej. Moja przygoda z ich muzyką nie była jednak tak oczywista, a ocena wahała się od euforycznej rekomendacji po gwałtowną negację. Ambiwalencja ta wzięła się z pierwszego przesłuchania, kiedy mój potęgujący się aplauz został brutalnie przerwany przez ostatni utwór, w którym brzmienie zespołu zbyt drastycznie nasunęło mi skojarzenia z osobą Petera Brotzmanna (jak się później okazało, nie do końca słusznie). Rozeźliło mnie to i odrzuciło na trochę od płyty. Brotzmann ze swoim brzmieniem nie jest już tylko jednym z muzyków sceny improwizowanej – jest symbolem, jest krokiem milowym, jest źródłem, z którego można czy nawet należy czerpać, a muzycy Hery czerpią z tego źródła, przyznać finalnie muszę, bez przesady. Gdy wielokrotnie odwołujemy się w przypadku licznych saksofonistów do coltrane’owskich czy colemanowskich inspiracji, robimy to w sposób zupełnie oczywisty, nie mając pretensji o nawet dosadne zapożyczenia. Brotzmann zasłużył, by się na nim oprzeć, a sposób na wykorzystanie tego potencjału przez Herę wymaga aprobaty. Bo to projekt wolnych poszukiwaczy, którzy przytłoczeni wielością znanych im muzycznych zjawisk, miotają się w dookreśleniu i chęci zaznaczenia własnego pomysłu na muzykę. Brzmi to jak zarzut, a jest komplementem, bo robiąc to, robią to szczerze, odważnie i z pełnym oddaniem. (Marcin Kiciński)

Zdjęcie Polski Jazz 2010 5

Kattorna – Straying To The Moon (4/10)

Polski jazz lat 60. przepuszczony przez dokonania światowego mainstreamu? Czemu nie, w zamyśle brzmi nieźle. Pięć lat temu kwintet młodych i zdolnych adeptów jazzu znad Odry i Gudeny postanowił założyć zespół i od tego czasu zdążył zgarnąć kilka nagród na jazzowych festiwalach. Oby nadzieje pokładane w zespół okazały się dobrą inwestycją z długoterminową stopą zwrotu, lepszą niż powierzenie swojej kasy Bernardowi Madoffowi, bo debiutancki krążek Kattorny „Straying To The Moon” jest zagłaskany na zbyt wielu płaszczyznach – sterylna produkcja emituje przesadne ilości ciepła i słodyczy, a improwizacje nie próbują podgryźć wrażenia tej wystudiowanej pozy. Nie, nie jestem przeciwnikiem klasycznego jazzowego grania. Przypomnijcie sobie „Astigmatic”, a zrozumiecie moje chłodne przyjęcie debiutu Kattorny (nazwa zobowiązuje). Chciałbym, żeby zespół jawnie inspirujący się muzyką Komedy był w stanie dopisać choć jeden istotny przecinek do jego twórczości. (Sebastian Niemczyk)

Zdjęcie Polski Jazz 2010 6

Levity – Chopin Shuffle (7/10)

Zespół Levity na swojej poprzedniej płycie brzmiał dosyć konwencjonalnie; chciałoby się rzec: wręcz konserwatywnie. Muzyka grupy urzekała przede wszystkim klimatem, który budowały akordy fortepianowe, wygrywane przez Jacka Kitę - a nie skomplikowaną strukturą poszczególnych kompozycji. „Chopin Shuffle” mogło być więc jedną z wielu płyt, wpisujących się w trend składania hołdu dla polskiego kompozytora, ale nie starających się powiedzieć coś odkrywczego. Na szczęście w tym przypadku możemy się miło rozczarować. Punktem wyjścia jest co prawda cykl 24 preludiów Fryderyka Chopina, ale ich interpretacja odbiega daleko od wersji oryginalnych. Te dwie płyty to tak naprawdę zabawa konwencjami na styku jazzowej improwizacji, awangardowego eksperymentu oraz popowej piosenki („Sans Voix” z gościnnym udziałem Gaby Kulki). Stylistyczny rozstrzał przy pierwszym zetknięciu się z zawartością „Chopin Shuffle” wręcz nokautuje fantazyjnością i wybujałą wyobraźnią. Czasami Levity przypominają ten zespół, który znamy z poprzedniego wydawnictwa, ale tak naprawdę zazwyczaj jesteśmy świadkami walki żywiołów: mocne, energetyczne kompozycje wypierają melancholijne miniatury, i na odwrót. Na koniec warto dodać, że płyta nie do końca powstała z inicjatywy grupy. Zostali do tego przekonani przez osobę z zewnątrz, na jednym z koncertów. Do wspólnego grania zaprosił ich później słynny awangardowy trębacz Toshinori Kondo, który jest tutaj najczęstszym gościem. (Piotr Wojdat)

Zdjęcie Polski Jazz 2010 7

Marcin Oleś & Bartłomiej Brat Oleś – Other Voices Other Scenes (6/10)

Podwójny album wydany z okazji dziesięciolecia twórczej pracy najlepszej polskiej sekcji jazzowej nie jest typowym „the best of”. „Other Voices Other Scenes” zawiera kompozycje przygotowane przez braci Oleś na potrzeby filmów oraz przedstawień teatralnych i sprawdza się najlepiej właśnie jako tło. Nie jest to bynajmniej przytyk, a jedynie wskazówka zastosowania. Próżno szukać tutaj znakomitych jazzowych improwizacji basu i perkusji, z których rodzeństwo słynie. Jako kompozytorzy muzyki użytkowej stawiają za to na dość szerokie spektrum instrumentów, dzięki czemu nawet pomimo jego gabarytów (2 godziny, 36 utworów), albumowi trudno zarzucić monotonię. Co prawda nie ucieka on od typowego dla składanek problemu braku spójnej narracji, ale z powodzeniem zastępuje ją konsekwentnie stonowany nastrój nagrań. Dla mnie szczególnie wyróżnia się pośród nich „Wachlarz”: zbudowany z nałożonych na siebie warstw przepuszczonego przez efekty kontrabasu kawałek może śmiało konkurować z dokonaniami Stars Of The Lid. Pomimo pobocznego wobec głównych zainteresowań braci Oleś charakteru tych utworów, traktowanie albumu wyłącznie w kategorii ciekawostki byłoby krzywdzące, choćby dlatego, że pośród kilkudziesięciu kameralnych miniatur każdy może znaleźć taką swoją perełkę. (Mateusz Krawczyk)

Zdjęcie Polski Jazz 2010 8

Mikołaj Trzaska Ircha Clarinet Quintet feat. Joe McPhee – Lark Uprising (7/10)

„Lark Uprising” to nagranie koncertu zagranego przez zwołany z inicjatywy Mikołaja Trzaski kolektyw klarnecistów z gościnnym wsparciem Joe McPhee. W takim zestawieniu zespół miał okazję wystąpić tylko raz, a wszystkie utwory były w pełni improwizowane. Zaczynam od tego, gdyż słuchając płyty odnosi się zupełnie inne wrażenie: niejedna grupa poświęcająca na próby długie godziny mogłaby pozazdrościć kwintetowi doskonałego wyważenia poszczególnych elementów i tak perfekcyjnego zgrania. Przez większą część albumu mamy do czynienia z cierpliwym budowania złożonych melodii popartych akompaniamentem wirtuozersko kreowanych brzmień, daleko wykraczających poza tradycyjne wykorzystanie instrumentów. Dominujący na płycie liryczny nastrój, kreowany delikatnymi, płynnie uzupełniającymi się głosami oraz ciepłymi, organicznymi dronami, czyni zeń ciekawą alternatywę dla nagrań ambientowych z terytorium elektroniki. Nie brakuje tu też jednak dzikiej energii w postaci frywolnych wrzasków i fragmentów z silnie zaakcentowanym rytmem. Umiejętność przekucia ograniczeń w atut źródła inspiracji powoduje, że ilość narracyjnych rozwiązań jest odwrotnie proporcjonalna do liczby wykorzystanych instrumentów, a płyty przez cały czas jej trwania słucha się z ciekawością wypatrując rozwoju wypadków. (Mateusz Krawczyk)

Zdjęcie Polski Jazz 2010 9

Mikołaj Trzaska/Tomasz Szwelnik – Don’t Leave Us Home Alone (6/10)

Okres świąteczno-sylwestrowy to czas, w którym dzięki telewizji przypominamy sobie do czego może prowadzić pozostawienie niesfornego dzieciaka samego w domu. Tomcio Szwelnik, prowadząc z Mikołajkiem Trzaską instrumentalne dialogi o muzyce współczesnej popsuł rodzicom fortepian. Z rzadka na nim po prostu grając, skoncentrował się na wydobywaniu przy jego pomocy wszelkich nieoczywistych dźwięków na niezliczoną ilość sposobów, wykorzystując go nawet jako instrument perkusyjny. Trzaska nie pozostawał dłużny, choć jego sposób zabawy saksofonem i klarnetem znacznie częściej skutkował powstawaniem melodii. Ich przekomarzania, często kończyły się kłótniami, przeplatając się z krótkimi momentami autorefleksji oraz wzajemnego zrozumienia i idącej z nim w parze doskonałej współpracy. Niewiele w tym elementów klasycznego lub choćby free jazzu. Mógłby to być natomiast swoisty wykład na temat perwersji współczesnej muzyki akademickiej: atonalności, sonorystyki, aleatoryzmu i obalania tradycyjnych form kompozycyjnych, ale bardziej przypomina pełne półsłówek, a nawet niedopowiedzeń pyskówki na brzmienia, podczas których instrumenty piszczą, skrzypią, grzechoczą, stukają, pohukują i jęczą. Nie od dziś jednak wiadomo, że zabawę i naukę można łączyć ze znakomitym skutkiem. (Mateusz Krawczyk)

Zdjęcie Polski Jazz 2010 10

Spejs – Rozwinął mi się turban (6/10)

Scena bydgoska, skupiona wokół klubu Mózg, to nadal jeden z najbardziej twórczych ośrodków muzyki improwizowanej w naszym kraju. Perkusista Jacek Buhl i saksofonista Tomek Glazik powołali do życia Spejs, który to zespół zadebiutował dwa lata temu płytą „Człowiek z jednym pejsem”. Przetarli w ten sposób szlak przed dalszymi poszukiwaniami, bo tamten album pomimo, iż był udany, to brakowało mu nieco treściwości. Tym razem jest lepiej. „Rozwinął mi się turban” wychodzi od inspiracji muzyką jazzową okresu lat 70. oraz fascynacji funkowym groovem („Space Funk”), ale komunikuje to w języku post-yassowego eksperymentu. Nie brakuje też pastiszowych zagrań, jak w otwierającym utworze „Dolna Waleniowa”, gdzie muzycy aplikują słuchaczowi szatana w postaci opętańczego wrzasku. Jazzowe horyzonty poszerzają też zabawami z samplerem i syntezatorami, za które odpowiedzialny jest Awry Sz i Karol Szaltis. Materiał powstawał dwa lata temu w Szubinie w Eletric Eye Studio. Wygląda na to, że dojrzał jednak dopiero teraz. (Piotr Wojdat)

Marcin Kiciński, Mateusz Krawczyk, Sebastian Niemczyk, Piotr Wojdat (4 stycznia 2011)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: janek_b
[6 stycznia 2011]
Zabawne to trochę i bardzo pozytywne, bo to akurat kolega - fan improwizowanego jazzu, polecił/podrzucił Stefowi "Herę". Fajne to tym bardziej, że pokazuje jak duże znaczenie może mieć każdy fan, słuchacz.
Gość: @ Kuba A
[5 stycznia 2011]
zdecydujcie sie czy nadrabiacie zaleglosci czy robicie "Treściwe resume tego, co było najciekawsze na rynku wydawniczym polskiego jazzu w minionym roku. "
Gość: Ciche pudło
[5 stycznia 2011]
Igor Boxx?
kuba a
[5 stycznia 2011]
Był:
http://www.screenagers.pl/index.php?service=albums&action=show&id=1980
Gość: peve lety
[5 stycznia 2011]
ejże, a co z Mikrokolektywem????????????????
Gość: -A-
[5 stycznia 2011]
Zanim nazwiesz kogoś "badziewiarzem" niech urosną ci jaja dzieciaku, żeby umiał się wreszcie zastanowić nie dwa a jeden raz.

Gość: pw
[5 stycznia 2011]
Masecki pojawi się jako regularna recenzja.
Gość: Masło
[5 stycznia 2011]
Fakt, Zimpel jest tu co prawda na Herze i w kwintecie Trzaski, warto jednak było wspomnieć o "The Passion". Mi brakuje Maseckiego (Leszku, nagrałbyś taką płytę??) i Sowińskiego (kolejny świetny album z Multikulti)
Gość: pw
[5 stycznia 2011]
Hera to płyta z jego udziałem.

Niewątpliwie brakuje tu kilku płyt (Undivided, Arszyn/Duda, Slug Duo, Marcin Masecki, Maciej Obara Special Quartet...), ale pewnie to jeszcze nadrobimy. A częściowo to już na pewno.
Gość: Michu
[5 stycznia 2011]
A gdzie Wacław Zimpel?
Gość: Ponadczasowy Mieczysław
[5 stycznia 2011]
o widze że badziewiarze ze screenagers przesłuchali kilka jazzowych płyt w tym roku. Nawet Baabe za jazz uznali.
Gość: Masło
[5 stycznia 2011]
Brawo brawo, bardzo cenne podsumowanie. Dla mnie bezapelacyjnie Cukunft

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także