Stare, dobre i polskie vol. 1: Wrak

Zdjęcie Stare, dobre i polskie vol. 1: Wrak

Polska muzyka rozrywkowa rzadko w swojej historii bywała tak podzielona, jak u progu lat osiemdziesiątych. Podczas gdy na zachodzie Europy sprawy na listach przebojów przejmowali w swoje ręce ex-punkowcy, chętnie zapoznając swoich dawnych fanów z brzmieniam z pogranicza funku i soulu, u nas o ucho słuchacza w tej kategorii rywalizowali głównie weterani lat siedemdziesiątych – wytrawni jazzmani, zaprawieni w bojach specjaliści od „Polish funku” czy wreszcie trwające na scenie gwiazdy ery Edwarda Gierka. Linia podziału między twórczością Ewy Bem (swingujący pop z singli w rodzaju „Moje serce to jest muzyk” czy „Wyszłam za mąż, zaraz wracam”) czy formacji Dwa Plus Jeden (rozwijającej swoją post-hipisowską formułę w kierunku disco inspirowanego przebojami Abby, a następnie – już w latach osiemdziesiątych – całkiem mrocznego synth-popu), a przedstawicielami względnie mainstreamowego skrzydła polskiego rocka (weźmy tu za przykład choćby Bajm czy Lombard) zarysowywała się grubo i wyraźnie. Przypadki flirtu prog-rockowych weteranów z Budki Suflera z sezonowymi idolkami w rodzaju Izabeli Trojanowskiej i tak owocowały „polską odpowiedzią na Blondie” – chłodnym, kanciastym, gitarowym new wave; Altered Images raczej niż producenckim new popem.

Stan ten podsyłała naturalnie skomplikowana sytuacja polityczna kraju. Kiedy kilka miesięcy po wprowadzeniu stanu wojennego rozpoczęto emisję Listy Przebojów Programu Trzeciego, nowy polski rock zdominował ją w tempie błyskawicznym. Epatujące mrokiem, metalowe ballady TSA, nerwowy, amfetaminowy power-pop Maanamu czy classic-rockowe protest songi Perfectu długimi miesiącami okupowały czołówkę zestawienia. Czas ewidentnie nie sprzyjał optymizmowi, nie inspirował dowcipnych tekstów, a surowe, szorstkie gitary i wolne tempa wypierały multiinstrumentalne aranże i parkietowe groove’y. Nawet Kombi – jedyna polska grupa w kreatywny sposób odnosząca się do osiągnięć soft-rocka i funku na swoim zjawiskowym debiucie z 1980 roku – podryfowała w stronę introspektywnych kompozycji a la „Królowie życia”. Polska estrada podzieliła się na „autorskie”, „zaangażowane”, rockowe zespoły i piosenkarzy obskakujących reżimowe festiwale z muzyką „lekką, łatwą i przyjemną”, niezależnie od jej dobrego – Banaszak z retro-kabaretowym „Ja dla pana czasu nie mam” – bądź gorszego – Rosiewicz z jarmarcznym „Najwięcej witaminy” – poziomu, rzadko traktowaną poważnie. Zawiązanie porozumienia programowego między tymi dwoma nurtami wydawało się zadaniem karkołomnym. Historia polskiej muzyki rozrywkowej skrywa jednak tajemnice, których odkrycie przysparza tyleż frajdy, co obciachu kronikarzom rodzimej fonografii, omijającym perły na rzecz opowiadania w kółko tej samej bajki (nie żeby nie do końca prawdziwej) o dziejowych osiągnięciach Hołdysa czy Lipki. Poznajcie bohaterów tej opowieści, sensacyjną grupę Wrak.

Za tą założoną na środkowym Pomorzu formacją stoi przede wszystkim osoba Marka Kowalczyka – utalentowanego wokalisty, klawiszowca, kompozytora i aranżera, który w 1981 roku przybył z rodzinnego Koszalina do pobliskiego, rywalizującego z nim Słupska, w celu rozpoczęcia studiów na tamtejszej Wyższej Szkole Pedagogicznej. Jako uczeń szkoły muzycznej w klasie fortepianu, Kowalczyk fascynował się całą gamą współczesnej muzyki rozrywkowej. Punktem wyjścia, jak dla wielu rówieśników, był hard- i prog-rock – młody muzyk szczególnie upodobał sobie Led Zeppelin i Budgie. Szybko jednak rockowe schematy zaczęły nudzić Kowalczyka. Zbliżył się do popu – imponowała mu zwłaszcza bogata harmonicznie i aranżacyjnie ABBA. Przełom w gustach i początek bardzo niecodziennej fascynacji nastąpił u progu nowego dziesięciolecia, gdy wybrał się na pokaz filmu „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band” z Peterem Framptonem i Bee Gees w rolach głównych. Tam też po raz piewszy usłyszał grupę Earth, Wind & Fire (wykonawców utworu „Got To Get You Into My Life”), która była początkiem oczarowania dynamiką i ekspresją tego rodzaju brzmienia. Jako równie wpływowe pozycje z tego okresu Kowalczyk wymienia „The Dude” Quincy’ego Jonesa, „Off The Wall” Michaela Jacksona, „Light Up The Night” The Brothers Johnson „Give Me The Night” George’a Bensona, „Brother To Brother” Gino Vannelliego, wreszcie – co zupełnie nie dziwi – albumy największych bodaj asów disco/funky, grupy Chic.

Wrak powstał w roku 1981, kiedy Kowalczyk zaprosił do wspólnego grania dwóch kolegów, gitarzystę Jacka Czernickiego i perkusistę Tomasza Karbowiaka. Skład uzupełnili drugi gitarzysta Grzegorz Dębniak i basista Edmund Wrycz-Rekowski. Towarzysząca grupie sekcja dęta miała line-up tyleż szeroki, co ruchliwy – zarówno ze względu na dynamiczne losy życiowe poszczególnych członków, jak i wymagające aranżacje saksofonów i trąbek. Te ostatnie okazują się charakterystycznym znakiem zespołu od pierwszych taktów jego debiutanckiego „przeboju”. Nagranie „Małolat”, zarejestrowane wraz z dwoma innymi utworami w studiu Polskiego Radia Gdańsk w 1982 roku, wita karnawałowymi motywami dęciaków, co wsparte funkującym basem daje efekt polskiego Earth, Wind & Fire (skład sekcji dętej wówczas to m.in.: Witek Poprawski, Jacek Mazurkiewicz, Krzysztof Słobodzian oraz Marek Gawkowski). Nieopisywalnie chwytliwy refren: Mam pięć lat i bawić się chcę / Ty też masz pięć, więc baw ze mną się, w mig zaraża słonecznym optymizmem – nie dziwi więc zupełnie, że to właśnie ta piosenka okazała się przepustką Wraku do umiarkowanej popularności latem 1983 roku, kiedy zespół wziął udział w festiwalu Opolu i często gościł w „Lecie z radiem”.

Posłuchaj nagrań Wraku udostępnionych na stronie Słupskiego Ośrodka Kultury

To, co może w „Małolacie” konfundować, to niewątpliwie tekst, próbujący uchwycić moment euforii związanej z pierwszym zauroczeniem. Mocno infantylne frazy rzucają się w uszy, zwłaszcza gdy przypomnieć sobie o poetyce polskiego rocka tego czasu, powiewających sztandarach „Białej flagi” i antysystemowych dwuznacznościach „Chcemy być sobą”. Rodzi to pytanie o status młodego przecież, studenckiego zespołu na ówczesnej scenie. Marek Kowalczyk wyjaśnia: „Ucieczką od problemów dnia codziennego było dla nas tworzenie muzyki. Szara rzeczywistość stawała się przez to mniej uciążliwa. Była to ucieczka w inny świat, świat emocji twórczych. Nie myśleliśmy wówczas w kategoriach politycznych. Gatunek muzyczny, który uprawialiśmy, był z natury pogodny, teksty odgrywały w nim mniejszą wagę. O ile wiem, teksty utworów Kool & The Gang były również nieskomplikowane”. Wydaje się, że taką też miarę wypada przykładać do pozostałych liryków Wraku – czasem żartobliwych, innym razem lekko niepokojących, zawsze jednak stosunkowo mało wyrazistych. Istotniejszą wartością jest sam głos Kowalczyka, posiadającego niezwykle przyjemną barwę, melodyjny sposób frazowania i lekko sentymentalną manierę. W efekcie wokalista Wraku przypomina nieco mniej zdziadziałą wersję Donalda Fagena ze Steely Dan.

Pozostałe dwa utwory zespołu zarejestrowane w 1982 roku są również warte odnotowania. „Wspomnienie” czaruje nieobecnym w innych kompozycjach Wraku klimatem retro – to coś na kształt amerykańskiej soft-rockowej ballady w stylu niektórych nagrań wspomnianego Steely Dan, wczesnego Zbigniewa Wodeckiego czy „Leniwych snów” z debiutu Kombi. Zarazem „Wspomnieniu” najbliżej do tradycyjnie rozumianej „polskiej piosenki” – tej zwyciężającej na festiwalach w Opolu, stanowiącej fundament „Koncertów życzeń” w telewizyjnej Jedynce, bliskiej sercom starszego pokolenia słuchaczy. Z kolei „Satysfakcja” – pomińmy tekstowy żart – to żywy funk, odsyłający w okolice Steviego Wondera. Melodyjny refren znów dowodzi niecodziennej muzykalności zespołu – doprawdy, ktokolwiek potrafił w równie światły sposób napisać, zaaranżować i wykonać tę muzykę, zasługuje na ogromny szacunek. A taki jest właśnie funk Wraku z tego okresu: mocno upopowiony, lekki, pozbawiony zaściankowości i koślawości znamiennej dla białych chcących grać jak czarni.

Gorące lato 1983 roku wysoko zawiesiło poprzeczkę kolejnym próbom słupskiej formacji. Lecz to dopiero kolejne sesje nagraniowe objawiły prawdziwy talent zespołu Kowalczyka. Próby Wraku datowane na 1984 rok są wielokrotnie dojrzalsze, bardziej świadome, a przede wszystkim aktualniejsze. Nowopopowy boom tego okresu znajduje swoje natychmiastowe odzwierciedlenie w dwóch utworach, które grupa rejestruje w szczecińskim studiu Polskiego Radia. „Ty a obok ja” może zaciągać dług u sekcji rytmicznej Kool & The Gang, ale jego melodia pobrzmiewa stricte nowofalowym, eleganckim popem. Tym samym Wrak okazuje się pierwszym polskim wykonawcą dokonującym fuzji czarnej, tanecznej dynamiki z białą, chłodną i „intelektualną” wrażliwością – połączenia jakże charakterystycznego dla największych gwiazd światowego popu tego okresu, by wspomnieć Wham! czy Culture Club. Szczytowym momentem „Ty a obok ja” musi być rzadki w utworach słupskiej grupy mostek rozpoczynający się na 2:20: Patrzymy sobie w oczy / Przebudzeni w środku nocy / Ty a obok ja, godny najlepszych rozwiązań na późniejszych (sic!) płytach Papa Dance albo „Byłaś serca biciem” Andrzej Zauchy z końca (sic! tym bardziej) dekady.

Najwspanialsze zdarza się jednak dopiero w utworze zatytułowanym „Daleki świat”. Wszystko zaczyna wirować już na samym początku, gdy zespół częstuje nas serią czterech wznoszących się akordów i wchodzi we właściwy utwór. A jest to piosenka należąca do ścisłego grona najlepszych kompozycji, jakie popełniono w tym kraju – rodzaj niezwykle zawiłego harmonicznie i jednocześnie absurdalnie chwytliwego sophisti-popu, który równie dobrze mógłby wyjść spod ręki Prefab Sprout, notabene debiutujących w tym samym roku (sic!). Tyle, że Paddy McAloon nigdy nie pisał rzeczy równie optymistycznych, rozpromienionych dobrą energią, co tutaj Marek Kowalczyk. Ile tu smaczków! Jak choćby refren – do połowy zaśpiewany przez frontmana Wraku, a dokończony przez niezidentyfikowaną dziewczynę, która robi to ujmująco wstydliwie, najzwyczajniej na świecie, jak gdyby była zawołaną na chwilę kelnerką z bufetu w studiu Polskiego Radia, a nie regularną wokalistką. Komiczny okrzyk Ooo! Na brzeg! w drugiej zwrotce. Wreszcie te pozornie pasujące jak pięść do oka solówki gitarowe a la wczesne Steely Dan.

Słaba jakość, w jakiej przetrwało to oraz inne nagrania Wraku, nadają im paradoksalnie niecodziennego klimatu. Dziś pan Marek może narzekać na ubogie wyposażenie studia nagraniowego w Szczecinie („O ile w zachodnich studiach korzystano już wówczas z techniki komputerowej, my nadrabialiśmy manualną techniką własnych mięśni. Studio szczecińskie, w którym nas goszczono, takich urządzeń nie posiadało. Przynajmniej sekcji rytmicznej przydałoby się wówczas wspomaganie techniką cyfrową”), ale być może właśnie dzięki temu „Daleki świat” ma pewien „surowy” sznyt, podkreślany tylko przez szumy i trzaski starej taśmy. Jeśli nie zważać na pozorną niedorzeczność tego porównania, to zwrotki tego właśnie utworu nie leżą wcale daleko od... Ariela Pinka i jego „Beverly Kills” z wydanej w tym roku płyty. Nic dziwnego, skoro muzykę Wraku inspirowała wówczas absolutna ekstraklasa popu. Kowalczyk ujawnia, że wpływ na niego mieli Donald Fagen czy Prince, nie stronił też od obecnych na listach przebojów brzmień spod znaku ABC. Nie da się ukryć, że trudno o lepsze wpływy, jeśli chce się tworzyć wyrafinowane harmonicznie, aranżacyjnie i songwritersko, a zarazem nowoczesne piosenki.

Czemu zatem dysponując takim talentem i potencjałem Wrak wkrótce po premierze dwóch opisanych powyżej utworów zawiesił działalność? Marek Kowalczyk wyjaśnia: „Nie byliśmy grupą zawodową, uzależnioną finansowo od siebie. Była to w głównej mierze formacja studencka, czego następstwem był stopniowy rozpad zespołu. Po zmianie perkusisty z Danielem Olewnikiem zrealizowaliśmy jeszcze nagranie dwóch utworów w studio szczecińskim. Wkrótce jeden z kolegów musiał „odsłużyć” w jednostce wojskowej, inny znalazł po skończeniu studiów stałe zatrudnienie. Ja również skończyłem studia, związałem się z innymi muzykami, podjąłem stałą pracę i tak się ten „epizod” zakończył. Ostatni występ zespołu odbył się, o ile sobie przypominam, w Słupsku w roku 1985”.

Na przestrzeni czterech lat działalności zespołowi udało się zarejestrować dziewięć nagrań, z czego pięć zostało udostępnionych na stronie Słupskiego Ośrodka Kultury. Pozostaje jednak ogromny żal, że Wrakowi nigdy nie udało się nagrać i wydać choćby pełnoprawnego singla, nie mówiąc już o albumie. Jak ocenia z perpektywy czasu lider zespołu, miało to podłoże organizacyjne. „Głównym powodem był brak agencji lub managera, który pokierowałby sprawami promocyjnymi zespołu. Realizacja nagrań i prezentacja ich na antenie ogólnopolskiej była efektem naszych starań lub ludzi z nami sympatyzujących. My zajmowaliśmy się jedynie tworzeniem i graniem muzyki, a tak jak i dzisiaj konieczny był wówczas promotor efektów naszej pracy”.

Wobec powyższego działalność Wraku pozostaje jedynie zapomnianym epizodem – bo w ciągu minionych dwudziestu pięciu lat nikt nie kwapił się, by o zespole przypomnieć. Bez względu bowiem na preferencje stylistyczne, twórczość Marka Kowalczyka i jego kolegów pozostaje swego rodzaju unikatem – poprzez kontekst, estetykę i chronologię. A co, jeśli takich Wraków są dziesiątki? Historia polskiej muzyki rozrywkowej wydaje się wciąż zupełnie nieodkryta. Niech więc ta oto prezentacja sylwetki będzie dobrym wstępem do opowiedzenia o paru jeszcze osobliwych zjawiskach. Cdn.

Kuba Ambrożewski (1 października 2010)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Wybierz stronę: 1 2
Gość: insidejoker
[2 października 2010]
kuba wspomnij coś o Krysi Prońko na łamach Screenagers , dla mnie wymiata równie mocno jak Wrak !
Gość: małolat
[2 października 2010]
!
Gość: kow
[2 października 2010]
bogactwo aranżacyjne? mi się wydaje, żę te kawałki to niemal definicyjne "ćwiczenia" (wiem, bardzo to lubiana kategoria recenzencka). niewątpliwie poruszające i co dla mnie ważne lekkie/bezpretensjonalne, ale jednak ćwiczenia.

oczywiście jestem w lekkim szoku, że ktoś na przełomie lat 70 i 80 miał u nas dostęp i inspirował się Chic, Prince'em czy EW&F, choć północ Polski miała zapewne do materiałów źródłowych minimalnie łatwiejszy dostęp.
Gość: koala
[2 października 2010]
Z przyjemnoscia posluchalem tych nagran, az szkoda ze zespol nie wydal plyty,bo bogactwo aranzacyjne absolutnie zaskakuje. A cykl mozna by przemianowac na cos bardziej chwytliwego, Classic Polonia, albo i nawet Cool Polonia. Bede sledzil.
Gość: mietek
[1 października 2010]
http://wo.blox.pl/2008/04/Sic-I-pfuj.html
kuba a
[1 października 2010]
Chodzi mi o to, że gdybym skojarzył ten fakt, to nigdy bym nie użył tego hasła :) Nic no, po sprawie, skupmy się na bohaterach tekstu.
iammacio
[1 października 2010]
osobiście nie widze problemu.
kuba a
[1 października 2010]
O kurde, stary, uświadomiłeś mi, że zupełnie niezamierzenie, w jakimś zamroczeniu, straciłem głowę i popełniłem plagiat nazwy cyklu Glebogryzarki z Musicspota. Autora już przeprosiłem, czytelników również przepraszam za zamieszanie.
Gość: k
[1 października 2010]
jaram się tą rubryką. zaproście afrojaxa, bo jednak musicspot to skromniejszy target
Wybierz stronę: 1 2

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także