Ocena: 6

Gregor Samsa

55:12

Okładka Gregor Samsa - 55:12

[The Kora Records; 1 grudnia 2005]

Ktoś kiedyś powiedział, że do płyt Franka Sinatry ze względu na ich przygnębiający nastrój powinno się dołączać żyletki. Jeśli tak, trudno sobie wyobrazić co byłoby odpowiednim dodatkiem do debiutanckiego albumu Gregora Samsy. Po jego przesłuchaniu już wiem, że w tytule przedostatniej płyty Mogwai - "Happy Songs For Happy People" nie było żadnej ironii. Przy materiale zawartym na "55:12", utwory takie jak "Kids Will Be Skeletons" czy "Haunted By A Freak" to naprawdę wesołe piosenki. Płyta Gregora Samsy sama stanowiłaby idealny dodatek do osławionego podręcznika dla samobójców "Last Exit". Koniecznie z dopiskiem: "gdy oprzesz się urokowi książki, posłuchaj muzyki!"

Członkowie Gregora Samsy z całą pewnością zbliżyli do rekordu świata w kategorii "najbardziej dołująca płyta wszechczasów", jednak jest to jedyna bezdyskusyjna rzecz, jaką można o ich debiucie powiedzieć. Dalej zaczynają się kontrowersje. Muszę przyznać, że dawno żaden album nie wywołał we mnie tak skrajnych emocji: od znudzenia i irytacji, po zachwyt. Irytować Amerykanie potrafią schematycznością aranżacyjnych rozwiązań. Gdyby "55:12" ukazała się dziesięć lat temu, zapewne uznanoby ją za arcydzieło. Dziś, po świetnych płytach Sigur Ros, Mum, Mogwai czy Arab Strap, trudno nie zauważyć, że młodzi muzycy garściami czerpią z dokonań klasyków minimalistycznego, onirycznego rocka. Szczególnie wyraźnie czuć tutaj wpływy Mogwai. Debiutancki album Amerykanów bardzo przypomina jedno z epokowych dokonań muzycznej "cywilizacji śmierci" - "Come On Die Young". Ten grzech ostatecznie możnaby im jeszcze odpuścić. Przecież debiutanci rzadko proponują coś absolutnie swojego. "55:12" to jednak płyta przeraźliwie nierówna; piosenki takie, jak "Make Shift Shelters", "These Points Balance" czy "What I Can Manage" oparte są właściwie na jednym motywie granym przez kilka minut. Dźwiękowa monotonia staje się czasem wprost nie do zniesienia. Wówczas oniryczność muzyki rozumie się całkowicie dosłownie - ta płyta po prostu potrafi uśpić.

A przecież Gregor Samsa - bohater "Przemiany" Franza Kafki - nie zamienił się w pełzającego powoli ślimaka (co czasem może sugerować muzyka grupy), tylko w biegającego dookoła stołu i po ścianach energicznego karalucha. Gdy autor "Procesu" czytał znajomym "Przemianę", zadumie towarzyszył śmiech. Jeśli "55:12" miała być czymś w rodzaju muzycznej interpretacji Kafki, zdecydowanie zabrakło na niej tragikomizmu, groteskowych zmian nastroju, błyskotliwych przejść od śmiechu do rozpaczy. Czy jednak można coś podobnego oddać za pomocą rockowego instrumentarium? Cóż, muzykom Gregora Samsy jako lekturę obowiązkową podrzuciłbym "Dni wiatru" oraz "Pana Planetę" Ścianki. Wadą "55:12" jest bowiem jednostajność nastroju. Nawet arcymistrzowie muzycznego smęcenia wiedzą, że raz na kilka piosenek warto w jakiś sposób urozmaicić strukturę utworów. Niestety debiutancka płyta Amerykanów, parafrazując Hitchcocka, rozpoczyna się od upadku na samo dno, a potem z minuty na minutę zapadamy się coraz głębiej - w mętną toń patetycznego tragizmu.

Koło ratunkowe pojawia się jednak w zakończeniu. Ci, którzy przebrną przez wydumane, o połowę za długie utwory "Even Numbers" i "What I Can Manage", otrzymają na koniec dawkę naprawdę dobrej muzyki. Trochę ciekawiej, zaczyna się już robić w piątym na płycie, kołysankowym "These Points Balance". Zdecydowanie najlepsze wrażenie robią jednak trzy ostatnie kompozycje. Trwający siedem minut "Young And Old" to utwór w każdym calu przemyślany; przepiękna melodia wokalu przechodzi wyciszonym bridgem w epicki, oparty na mocno grających bębnach motyw, zwieńczony rozmytą partią gitary. Podobnie jest w zamykającym album "Lessening"; monotonny, usypiający początek stanowi jedynie punkt wyjścia, niewinny zwiastun tego, co będzie się działo później. Te dwa wyjątkowe utwory dzieli "We'll Lean That Way Forever" - może bardziej przypominający słuchowisko niż piosenkę - muzyczny eksperyment, który brzmi idealnie pomiędzy dwoma rozbudowanymi aranżacyjnie, melodyjnymi utworami. Monotonia, drażniąca we wcześniejszych piosenkach tutaj pozwala wziąć głębszy oddech. Stanowi naturalne wyciszenie po zamykającej "Young And Old" ekspresyjnej partii gitary.

"55:12" to bez wątpienia propozycja nieprzeciętna, wystawiająca słuchacza na poważną próbę. Płyta zrobiona przez ludzi, którzy może jeszcze nie zasadzili drzewa, nie zbudowali domu, ale już przeczytali książkę. A że na razie nie potrafią jej zinterpretować...

Piotr Szwed (31 maja 2006)

Oceny

Piotr Szwed: 6/10
Średnia z 4 ocen: 7/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także