Skin
Fake Chemical State
[V2; 20 marca 2006]
Ucieszyłem się gdy doszły do mnie wieści o nowej, rzekomo "ostrej" płycie Skin. Pomimo, że solowy debiut artystki był raczej mdławy, dawne sympatie do pewnych wykonawców pozostają niezmienne. Skunk Anansie mieli swoją niszę, nagrali przyzwoity debiut, kaseta "Stoosh" ratuje jeszcze niekiedy magnetofon w wieży przed zakurzeniem. "Post Orgasmic Chill" pozostał niestety niedoceniony, chociaż posiada w składzie takie grzałki jak "Skunk Heads" czy "On My Hotel T.V.". Brytyjczycy umieli nawet napisać światowy przebój w postaci "Hedonism (Just Because You Feel Good)". Nie byli z pewnością jakąś ważną grupą, pomimo pięciu lat od rozpadu nie odczuwa się braku nowych dokonań zespołu. Niestety poziom indywidualnych dzieł Skin umacnia tylko nadzieję, że ewentualna reaktywacja Skunk Anansie prędko nie nastąpi.
Albumy monotonne jak ciągła linia na ekranie elektrokardiogramu podłączonego do denata, bardzo ciężko się recenzuje (po prostu nie ma o czym pisać). Do takich niestety należy "Fake Chemical State". Nie chodzi o zmienne niekiedy tempo poszczególnych utworów, ale o pomysły kompozycyjne. Od pierwszej do ostatniej, piosenki sprawiają wrażenie poskładanych z kawałków dostępnych w nieskomplikowanym programie do "tworzenia" "własnej" muzyki. Zero inwencji, szablon. Wokalizy, czasami mocniejsze przywalenie w struny i banalne do bólu niby-melodie. Ponieważ zawartość albumu nie dostarcza ani jednego punktu zaczepienia do wstępu tej recenzji, zacznijmy od udziału Paula D.
Współudział byłego wokalisty Mansun uświadamia, że rozwiązanie tej grupy było dobrym posunięciem. Chociaż piosenki napisane przez Skin z udziałem Drapera na tle pozostałych prezentują się najlepiej, to wyciągając je przed nawias "Fake Chemical State" nie można im wystawić nawet przeciętnej oceny. "Just Let The Sun" i "Alone In My Room" usiłują imitować przeboje, "She's On" miało chyba być kawałkiem z wykopem z czasów "Post Orgasmic Chill", przeznaczenia połamanego rytmicznie "Take Me On" nie udało mi się przejrzeć. Dobre chęci to zdecydowanie za mało...
Skin samotnie i z innymi zaproszonymi gośćmi za wiele do powiedzenia także nie ma. Ja o jej drugim albumie mogę rzec tylko tyle, że jest on artystyczną porażką. Można jeszcze nadmienić o "Falling For You" i "Purple", czyli totalnie sztampowych balladach. Przetwarzać też trzeba umieć. Nawet zamykając się w schemacie nieskomplikowana gitarowa melodia - charakterystyczny wokal - oklepana rytmika, po Skin można było spodziewać się czegoś lepszego. Przynajmniej przeciętnego...
Komentarze
[26 lipca 2009]