sx screenagers.pl - recenzja: The Knife - Silent Shout
Ocena: 6

The Knife

Silent Shout

Okładka The Knife - Silent Shout

[Rabid Records; 4 kwietnia 2006]

Każdy już chyba zna wypromowany przez reklamę telewizorów kawałek „Heartbeats”, a przynajmniej wszyscy ci, którzy nieco zagłębili się w historię tej piosenki albo chociaż przeczytali tekst redaktora Bałuka o ostatnim wydawnictwie wokalisty. Ten konkretny utwór w oryginalnej wersji The Knife właściwie doskonale definiuje brzmienie szwedzkiego duetu - bogactwo elektronicznych elementów, przebojowość i delikatna agresywność melodii, jakiś niepokój i odrobina skandynawskiego chłodu ukryta w niemalże każdym dźwięku - to właśnie do tej pory było wizytówką Olofa Dreijera i Karin Dreijer Andersson. Poza tym samo The Knife to także swego rodzaju lokalna instytucja, doświadczeni muzycy („Silent Shout” to już ich trzecia, studyjna płyta) chętnie zabierają się również za remiksy utworów innych wykonawców i gościnnie występują tu i ówdzie. Prowadzą ponadto własną wytwórnię Rabid Records, a za swoją twórczość często są wyróżniani różnymi rodzimymi nagrodami muzycznymi. Całkiem nieźle, prawda?

„Silent Shout” nie jest wcale najlepszym produktem, który dotychczas zaprezentowali nam The Knife, a zachwyty zachodnich recenzentów wydają się być co najmniej dziwne. Przejście na bardziej mroczne i klimatyczne granie nie odbyło się bowiem bezboleśnie, bo różnica między przebojowym i kipiącym od pomysłów „Deep Cuts” a najnowszym krążkiem jest wyraźnie zauważalna - w bezpośrednim starciu wygrywa płyta poprzednia. W brzmieniu Szwedów tym razem zabrakło bezpretensjonalnej efektowności, stali się agresywniejsi, bardziej melancholijni i ciężsi. Nie słucha się już The Knife tak przyjemnie jak w przeszłości, pomimo że wymienione wcześniej cechy na „Deep Cuts” też występowały, tyle że w o wiele mniejszym natężeniu. Początek „Silent Shout” to jeszcze echo krążków wcześniejszych z ich dynamicznym, tanecznym wręcz tempem, ale potem zaczynają się mniej lub bardziej futurystyczne kombinacje zbliżone do twórczości ekstrawaganckiego Mu („We Share Our Mother's Health”) czy bezbarwne szeptanki („From Off To On”). Do miana najbardziej chwytliwych momentów „Silent Shout” pretenduje przede wszystkim przepełnione melodyką rodem z egzotycznego Dalekiego Wschodu „Marble House” z frapującym duetem wokalnym, a krążek zaczyna tętnić życiem przy energicznych, choć odrobinę zakręconych i ciężkawych „Like A Pen” i „Forest Families”. Końcówka jest mało efektowna, a szkoda, bo „Silent Shout” zaczynało się rozkręcać.

Coś jest w tym, że muzycznym rodzeństwom kombinowanie z własnym brzmieniem zazwyczaj niespecjalnie wychodzi na dobre. Fiery Furnaces po serii spektakularnych albumów postawili na zmianę i nagrali płytę momentami katastrofalną („Rehearsing My Choir”), The Knife na szczęście jedynie trochę się rozmyli i zboczyli z trasy, tracąc w ten sposób na wyrazistości swoich utworów. Wszystko jeszcze da się poprawić, może lepiej wyeksponować niebanalny wokal Karin (pamiętacie jej popisowy występ na „What Else Is There” Röyksopp?), może postawić na urozmaicenie elektronicznych elementów, może pobawić się trochę z melodiami nieco egzotycznymi, skoro „Marble House” całkiem fajnie się udało, możliwości jest wiele. Poprzednie płyty The Knife były naprawdę wciągające, „Silent Shout” jest niezłe, w przyszłości powinno być już tylko lepiej.

Kasia Wolanin (25 kwietnia 2006)

Oceny

Jakub Radkowski: 7/10
Kamil J. Bałuk: 7/10
Piotr Szwed: 7/10
Kasia Wolanin: 6/10
Piotr Wojdat: 6/10
Krzysiek Kwiatkowski: 5/10
Średnia z 14 ocen: 7,07/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Marcin Chlebański
[14 marca 2011]
a za utwór the Captain to 10 bez wachania, cała płyta świetna, co najmniej na 9/10 chyba byłaś zbyt surowa dla nich
Gość: theknifer
[21 lutego 2010]
ta recenzja to jakiś żart....

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także