Acid Mothers Temple & The Cosmic Inferno
Demons From Nipples
[Vivo; Lipiec 2005]
Koncert Acid Mothers Temple z jesieni 2004 roku pamiętam jakby to było wczoraj. Zaciemnione pomieszczenie, unoszący się dym papierosowy, zapach alkoholu, narkotyczna aura oraz kilku długowłosych kolesi na scenie o gigantycznych jak na Japończyków posturach i przerażających spojrzeniach, niemal dosłownie zatopionych w instrumentalno-wokalnych improwizacjach robiło piorunujące wrażenie. Właściwie można było usłyszeć wszystko, co charakterystyczne dla tego bezkompromisowego kolektywu. Psychodeliczno-kosmiczne pogłosy, noise’owe, nakładające się na siebie przestery i folkowe zaśpiewy, zaskakiwały do tego stopnia, że trzeba było nieustannie szukać własnej szczęki pod sceną. Tak jak to bywa z długogrającymi albumami Acid Mothers Temple, tak też i koncert budził skrajne odczucia. Część publiczności nie wytrzymywała wszechogarniającego hałasu, szaleństwa na skraju psychicznego wyczerpania i monotonnej transowości bijących od kompozycji, o czym przekonywały zdegustowane i wykrzywione od bólu twarze. Z drugiej strony byli i tacy, których mimika i gesty wskazywały na to, że mamy do czynienia z przeżyciem mistycznym, albo muzyką, która odkrywa pozazmysłowe wymiary i wprawia w prawdziwy błogostan. Jak zatem widać, w zależności od punktu widzenia, Acid Mothers Temple są mistrzami olimpijskimi w ekstremalnej dyscyplinie balansowania nad niewyobrażalnie niebezpieczną przepaścią albo należą do grona marnych amatorów w zawodach skoku o tyczce.
Już tradycyjnie, podobne, skrajne odczucia można mieć w stosunku do zeszłorocznego „Demons From Nipples”. Nagrany dla polskiej wytwórni Vivo Records album to wspólne dzieło zespołu Makoto Kawabaty i grupy towarzyszącej, czyli The Cosmic Inferno. Naprawdę trudno się w tym połapać nawet największym fanatykom, ale Acid Mothers Temple w takiej właśnie konfiguracji uraczyli swoich słuchaczy także „Anthem Of The Space”, „Just Another Band From The Cosmic Inferno” i… jeszcze dwoma innymi płytami. Gdzie się podziały normy czasowe wydawania płyt, rządzące show-bussinesem? Nie bądźmy śmieszni, tych panów takie kalkulacje z pewnością nie interesują.
Tym, co zajmuje Acid Mothers Temple jest za to tworzenie coraz to dłuższych transowych utworów. Tak jest w przypadku otwierającego, tytułowego fragmentu, który trwa prawie czterdzieści hipnotyzujących minut (sic!). Naprawdę trudno wyróżnić tu jakieś nagłe zmiany nastroju kompozycji, urozmaicenia w trakcie jej trwania. Wszystko podane jest w bezkompromisowej, surowej formie. Opętańcze przestery i solówki współgrają z elektronicznymi barwami, które razem tworzą obraz o ekstremalnym oddziaływaniu na słuchacza. Zauważalne są echa twórczości kraut-rockowców z Can na czele jak i podane w udziwnionej postaci odnośniki do gitarowych eksperymentów Hendrixa czy Led Zeppelin. Drugi, a zarazem ostatni utwór, zatytułowany „5 Seconds Demon” to właściwie kontynuacja poprzedniego, trwającego cztery razy dłużej wątku. Nie ma tak jak to było w przypadku płyt sygnowanych nazwą Acid Mothers Temple & The Melting Paraiso U.F.O. podziału na folkowe piosenki, psychodeliczno-noise’owe odjazdy i dziwaczne przerywniki. Stąd też takie propozycje jak omawiany „Demons From Nipples” dosyć często sprawia wrażenie albumu zmontowanego na siłę, będącego tym, czego od Acid Mothers Temple może oczekiwać przeciętny fan, zakochany po uszy w świecie psychodelicznych dźwięków.
Finalna ocena jednego z pięciu dzieł, jakie ukazały się w zeszłym roku pod nazwą AMT & The Cosmic Inferno to bardzo trudny orzech do zgryzienia. Recenzent miota się między skrajnościami: doceniając trud Japończyków i ganiąc za pójście w porażające monotonią, narkotyczne rejony. Zachwyt oraz ziewanie – w przypadku tego albumu wydają się nierozłączne i pojawiają się jakby niezależnie od siebie. Ożywczy balsam, a zarazem usypiające przynudzanie. Robi się jedno wielkie błędne koło.
Być może poprzez zawartość „Demons From Nipples”, muzycy Acid Mothers Temple z wypisanym na twarzy szaleństwem i obłędem zdają się nieustannie pytać: a jak jest w twoim przypadku, drogi słuchaczu? Czy i ciebie opętały demony czające się w świątyni matek na kwasie? Miejmy nadzieję, że nie w takim stopniu jak Makoto Kawabatę i jego dziwaczną kompanię.