Mary Timony
Ex Hex
[Lookout Records; 19 kwietnia 2005]
Mary Timony to jedna z tych wokalistek, o których mówi się “poetki gniewu”. Nie tworzą eterycznie pięknych piosenek do posłuchania przy świetle świec. Sięgają za to po środki wyrazu charakterystyczne dla garażowego rocka czy alternative spod znaku Sonic Youth. Jeśli lubicie twórczość Shannon Wright, przepadacie za Sleater-Kinney, a płyta Cat Power „What Would The Community Think” ciągle przyprawia was o dreszcze, zwróćcie swe uszy w kierunku dźwięków dopływających z nowej płyty Mary Timony.
Panna Timony nie wzięła się znikąd. Startowała w pop-noise’owym trio Helium, a w roku 2000 wydała swój pierwszy solowy album „Mountains”. Dopiero jednak druga płyta, „The Golden Dove”, spowodowała, że Mary zaczęto traktować jako coś więcej niż tylko sezonową ciekawostkę. Intrygujące dzieło współtworzyli Mark Linkous ze Sparklehorse i Jeff Goddard z Karate. Same nazwiska powinny być dla fanów muzyki alternatywnej wystarczającą rekomendacją. Potem Mary brała udział w kilku projektach filmowych i przyszła pora na trzecią płytę – „Ex Hex”.
I tym razem o brzmienie muzyki Mary zadbał wybitny fachowiec – Brendon Canty, perkusista Fugazi. Piosenki nagrano w legendarnym studiu Inner Ear, a wydania materiału podjęła się wytwórnia Lookout Records, w której swoją karierę zaczynało wiele punkowych zespołów z Kalifornii, jak choćby Green Day. „Ex Hex” brzmi bardzo surowo. To piosenki skomponowane na gitarę i perkusję, zarejestrowane niemal bez dogrywek. Spotkałem się nawet z określeniem tej muzyki mianem „ultra lo-fi”. Mimo to całość brzmi bardzo soczyście, a owa „garażowość” nie odstrasza. Mary gra na gitarze poruszając się głównie w środkowym paśmie, co nasuwa pewne skojarzenia z muzyką Fugazi, a nawet stoner rockiem. Imponuje precyzyjne bębnienie Devina Ocampo z The Medications, które świetnie zapełnia dość ubogą w dźwięki przestrzeń. Otwierający płytę “On The Floor” to chwytliwy numer oparty właściwie na jednym riffie powtarzanym w różnych tonacjach, z brudnym garażowym przesterem w refrenie. Większość nagrań ma podobny charakter. Mary nie dba zbytnio o wyrazistość refrenów czy tworzenie wpadających w ucho motywów. Zdecydowanie bardziej stawia na wciągający nastrój, pełen mroku i niepokoju. W „Silence” tajemniczy klimat tworzy wibrafon i złowieszcza gitara brzmiąca jak organy ze ścieżki dźwiękowej do horroru klasy B. W „Hard Times Are Hard” czy „Backwards/Forwards” powtarzane bez końca riffy rodem z produkcji Kyuss wciągają w wirującą otchłań. Tę mroczną atmosferę rozjaśniają nieco bajkowy „In The Grass” z rozlewającymi się pasażami gitary i klawiszy oraz „Return To Pirates” – najbardziej przebojowy utwór, kojarzący się z bezpretensjonalnymi piosenkami Sleater-Kinney. Jedna rzecz mi tylko doskwiera – zbyt mała dynamika śpiewu Mary. Brakuje tu czegoś bardziej agresywnego, krzyku złości. Blisko było w „Harmony”, kiedy już wydawało się, że Mary przełamie monotonię i po prostu wrzaśnie. Ale nie przełamała.
“Ex Hex” to płyta niszowa i dość trudna w odbiorze. Mary Timony udowodniła, że jest artystką bezkompromisową i nie zależy jej na atakowaniu radiowych playlist. Liczy się efekt artystyczny, a nie ilość sprzedanych singli. Cel został osiągnięty.