Ocena: 6

Ladytron

Witching Hour

Okładka Ladytron - Witching Hour

[Island; 3 pazdziernika 2005]

To trochę skomplikowane, lecz jednoznacznie wyjaśnia sprawę. Bo jeżeli od drugiego albumu Goldfrapp nie brzmi już jak Goldfrapp, to tegoroczny Ladytron przypomina Goldfrapp, którego ze starym Goldfrappem łączy chyba tylko Alison Goldfrapp. Nowy Ladytron ma więcej wspólnego z Goldfrapp (chodzi o nowy Goldfrapp) niż ze starym Ladytron. Jeśli zaś chodzi o Goldfrapp, który, wiadomo, od dwóch albumów nie przypomina wczesnego Goldfrapp, to ich dzisiejsze, wybitnie nieoryginalne oblicze utarło się na tyle, że mówiąc „to brzmi jak Goldfrapp” wiemy mniej więcej czego się spodziewać. Panie i Panowie: w dzisiejszym odcinku nowa płyta Ladytron. Trochę jak ten ostatni Goldfrapp.

Analogii jest więcej. Obie formacje mają na swoim koncie trzy albumy, których artystycznym szczytem jest debiut i obie zdryfowały w kierunku uproszczenia koncepcji grania. W przypadku Ladytron, wydany w 2001 roku debiut „604” w brawurowy sposób kontrastował ducha new romantic z dźwiękowym zgrzytem Add N To (X), odkurzał zapomniane w poprzedniej dekadzie kraftwerkowe bity, wiążąc efekt zwiewnymi nićmi delikatnej przebojowości w stylu Saint Etienne. Pod powłoką zimnych i syntetycznych rytmów tętniły dwa kobiece głosy, zautomatyzowany monolog Miry Aroyo i ten ważniejszy, zakochany i rozdarty Heleny Marnie, która po klipie do „Playgirl” dołączyła do kanonu kobiecego piękna według mojego znajomego. „604” miał koncepcję, styl i urodę, których zabrakło wydanemu na fali sukcesu następcy „Light And Magic”. Przeładowanie proporcji na korzyść brzmienia odbyło się kosztem jakości kompozycji, z których najbardziej wyrazisty „Seventeen” był ciągle o klasę gorszy o „The Way That I Found You” czy „Skools Out”. Trzy lata poszukiwania zaginionego składnika przyniosły skutek: najnowszy album Ladytron ponownie próbuje przeszczepić romantyzm do electro. I gdyby nie obsuw na płaszczyźnie instrumentalnej mielibyśmy drugą bardzo dobrą płytę Ladytron.

„Witching Hour” jest dowodem komercyjnych ambicji kwartetu. Co nie dziwi biorąc pod uwagę ostatnie sukcesy konkurencji ze wstępu. Już ukryty pod dwójką „Destroy Everything You Touch” stanowi wymierne świadectwo dbałości o przebojowy songwriting i wzorowo reprezentuje wartość nowego materiału. Tu właśnie pojawia się pierwszy problem. Okiełznanie debiutu Ladytron zajęło mi swego czasu dobre dwa tygodnie. „Destroy Everything You Touch” pokazuje wszystkie swoje atuty już przy pierwszej sesji, a jego siermiężna aranżacja powoduje, że ciężko znaleźć jest potencjalny powód powrotu. Dużo lepiej wypada nośny „International Dateline”, może dlatego, że trwa trochę dłużej niż teoretycznie powinien. Niedługo później na „Witching Hour” pojawia się problem numer dwa: podporządkowana zwrotkowo-refrenowemu schematowi przewidywalność. „Sugar” jest równie przełomowy i zaskakujący co tegoroczne dokonania Garbage, pierwsze takty „Weekend” zdradzają jego dalszą treść. Utrata świeżości brzmienia przy jednoczesnym braku woli poszukiwania powodują, że nowa płyta Ladytron broni się jedynie jakością, bądź ogólnym klimatem niektórych melodii („Last One Standing” wypada wyśmienicie). Zespół nieuchronnie podąża w stronę przezroczystości, przed czym nie chroni go ani ucieczka w electroclash („AMTV”), ani brawurowe podkręcanie gitarowych wzmacniaczy („High Rise”), nie pomaga nawet flirt z shoegaze („WhiteLightGeneration”). Z pozycji lidera na środek peletonu – kto wie, może na tym polega krok w dorosłość...

Tomasz Tomporowski (9 grudnia 2005)

Oceny

Kasia Wolanin: 7/10
Tomasz Tomporowski: 6/10
Witek Wierzchowski: 6/10
Średnia z 12 ocen: 7,16/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także