Ocena: 7

Dirty Three

Cinder

Okładka Dirty Three - Cinder

[Touch & Go; 11 października 2005]

Po przeszło dziesięciu latach grania jako trio, Dirty Three stanęli przed ogromnym dylematem i wyzwaniem. Od momentu wydania „Sad & Dangerous” do premiery ostatniego jak do tej pory albumu zatytułowanego „She Has No Strings Apollo” eksplorowali rejony instrumentalnego rocka opartego na dźwiękach skrzypiec, gitary elektrycznej i perkusji. Każda z płyt nie przekraczała magicznej liczby dziesięciu utworów, z czego większość z nich za miniatury muzyczne uchodzić nie mogła. W niektórych fragmentach, choćby na „Whatever You Love, You Are” dodawano także bas, ale główną przesłanką twórczości studyjnej Australijczyków pozostawała chęć zawarcia koncertowej atmosfery i stworzenia surowego, nieokiełzanego brzmienia. Dzięki tym zabiegom Dirty Three udało się znaleźć swoją własną niszę muzyczną i co najważniejsze przy okazji takich albumów jak „Horse Stories” i „Ocean Songs” doczekali się również niemałego uznania wśród krytyków wszelkiej maści.

Ukazujący się w tym roku już siódmy album studyjny Australijczyków zaskakiwał na tym tle pierwszymi zapowiedziami. Dziewiętnaście utworów, gościnny, wokalny udział Cat Power w „Great Waves” oraz rozbudowanie instrumentarium kazało spodziewać się małej rewolucji. I faktycznie w pewnym sensie tak się stało, choć trzon brzmienia Dirty Three pozostał ten sam, właściwie niezmienny. Na „Cinder” kompozycje budowane są przede wszystkim na uzupełniających się partiach gitary i skrzypiec, ale muzycy czynią to w trochę inny, nie tak konsekwentny sposób jak wcześniej. Przede wszystkim zrezygnowano z zasady nagrywania utworów na żywo, a także z rozciągania kompozycji do niebotycznych niekiedy rozmiarów. Z pewnością jest to zachęta dla tych, którym bardziej odpowiadają zamknięte 4-5-minutowe formy, ale i też znak, że z krótszych czasowo fragmentów można stworzyć dzieło świetnie funkcjonujące jako całość.

Powiew świeżości, a co za tym idzie większe zróżnicowanie utworów nadaje Warren Ellis (także muzyk The Bad Seeds) przy wykorzystaniu innych instrumentów: mandoliny, wiolonczeli, fortepianu czy organów. Nie bez znaczenia jest też udział Chan Marshall, której głos nadaje „Great Waves” zupełnie nowy wymiar. Dużą rekomendacją jest już zresztą sam fakt, że wyżej wymieniony utwór, choćby ze względu na zbliżony charakter do solowych dokonań Cat Power, mógłby z powodzeniem funkcjonować jako część najlepszego jej albumu, „You Are Free”. Wszystkie fragmenty od orientalnego „The Zither Player”, przez delikatny i pełen zadumy „Last Dance”, aż po żywszy, oparty na prawdziwie rockowym riffie „Doris” tworzą zatem wspaniałą, zróżnicowaną melancholijną mozaikę.

Trudno wskazać wśród tegorocznych, czysto instrumentalnych wydawnictw lepsze dzieło od „Cinder”. Z pewnością nie należy ono do dokonań nowatorskich w wypalającym się pod tym względem post-rocku, ale jedno jest pewne: Australijczycy ponownie, tak jak to miało miejsce choćby na „Ocean Songs”, wznieśli się na wyżyny twórcze i stworzyli album, który może nam potowarzyszyć tej jesieni jako znakomita ścieżka dźwiękowa w czasie pochmurnych i deszczowych dni. Warto dać szansę muzyce Dirty Three, póki jest idealna na to pora.

Piotr Wojdat (26 października 2005)

Oceny

Jakub Radkowski: 7/10
Piotr Wojdat: 7/10
Średnia z 4 ocen: 7,5/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także