Ocena: 5

Alfie

Crying At Teatime

Okładka Alfie - Crying At Teatime

[Regal; 15 sierpnia 2005]

„To Alfie to jest takie... w zasadzie nie wiem co” – rzucił kumpel przekazując mi jakiś czas temu egzemplarz „Crying At Teatime”. Nie potraktowałem wtedy tego zbyt poważnie, a trzeba było. Bo po kilkunastu już pewnie przesłuchaniach, zasiadając do pisania tak naprawdę nic o tej płycie nie sądzę. Ani mi się specjalnie podoba, ani drażni. Ani potrafię wskazać punkty mocniejsze, ani słabsze. Ani zarzucić grupie wtórność, ani chwalić za oryginalne podejście do sprawy. Po prostu idealny średniak. Poprawna do bólu propozycja zespołu, któremu zabrakło talentu do wystawienia nosa zza magicznej granicy sześciu gwiazdek.

Wystarczyłoby powiedzieć o tej płycie „brytyjskie granie”. I wszystko. Duch beatlesowskiej tradycji unosi się nad tymi nagraniami jak widmo klęski nad wyborczym startem Macieja Giertycha. Dokładnie tak jak unosił się nad dokonaniami bardzo wielu wyspiarskich kapel środka lat dziewięćdziesiątych albo piosenkami Belle And Sebastian czy Badly Drawn Boya, z którym zresztą związków Alfie ciężko nie zauważyć. Umiejętności aranżacyjnych grupie z Manchesteru odmówić nie można – mamy tu całą paletę brzmień: począwszy od obficie wplatanych smyków, poprzez instrumenty dęte, rozległą gamę różnego rodzaju klawiszy po delikatne wstawki elektroniczne. Miłe dla ucha, ale tak naprawdę niewiele więcej z tego wynika. Alfie zdają się nie mieć odwagi, by pójść w stronę np. bardziej zdecydowanej psychodelii, nasycić aranże barokowym przepychem czy przeciwnie – rozwijać kompozycje w duchu ubogiego folku czy przebojowego powerpopu. Tkwią więc pośrodku drogi mając wszystkiego po trochu, a słuchacz odnosi wrażenie jakby zespół zastanawiał się przez cały czas trwania płyty co zrobić. I gdy tylko zaczyna się wkradać jakiś ciekawy pomysł, to oni miast go pociągnąć natychmiast atmosferę tonują. Piosenki nie są za szybkie ani za wolne, nie są też za dobre, ale i nie słabe. Są średnie, poprawne. A muzyki poprawnej, jak zauważył w jednym z niedawnych tekstów Kuba, jest obecnie cała masa, jest jej za dużo, żeby się nią przejąć.

Naprawdę powinno przestać się przywoływać przy okazji Alfie takie nazwy jak Stone Roses czy Flaming Lips, chyba że dla podkreślenia różnic jakościowych. „Crying At Teatime” to kwintesencja przeciętności. W „Telewizyjnej” pan napisałby: „dla amatorów”. Nie wiem jak Wy, ale ja zamiast Osasuny Pampeluna, Kaiserslautern czy Odry Wodzisław wolę obejrzeć Liverpool i Barcelonę. Albo jakieś stare klasyczne mecze.

Kuba Ambrożewski (18 września 2005)

Oceny

Kuba Ambrożewski: 6/10
Witek Wierzchowski: 5/10
Średnia z 3 ocen: 6/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także