Ocena: 6

Foo Fighters

In Your Honor

Okładka Foo Fighters - In Your Honor

[RCA; 14 czerwca 2005]

Foo Fighters – In Your Honor (RCA 2005)

Starzy fani Foo Fighters są podzieleni w kwestii tego, który album zespołu jest najlepszy. Jedni docenili bardziej pierwszą płytę, za jej oryginalność i za to, że dawała nadzieję na zwiększenie siły ognia amerykańskiej sceny indie. Innym bardziej do gustu przypadła żywiołowość i przebojowość drugiego albumu. Co do jednego wszakże wszyscy są zgodni – od czasu „The Colour And The Shape”, skupieni na zdobywaniu coraz większej popularności, Foo Fighters nie potrafili nagrać naprawdę dobrego albumu. Sytuację tę miał zmienić tegoroczny „In Your Honor”. Nadzieje rosły, podsycane całkiem udanym singlem „Best Of You”, promującym nowy materiał. Tymczasem album ukazał się i zamieszanie wokół niego niemal natychmiast ucichło. Okazało się, że Dave Grohl utracił gdzieś po drodze dar pisania nośnych, melodyjnych przebojów rockowych. Poza wspomnianym już wcześniej singlem, kreowanym na rockowy hymn utworem tytułowym, i dość wyrazistym na tle albumu „DOA”, właściwie nic więcej nie robi na płycie wrażenia i nie pozostawia po sobie żadnego śladu w głowie słuchacza. Dynamika utworów, agresywne partie gitar i wokalu nie są w stanie zrekompensować braku pomysłów kompozytorskich. Tym samym zespół popełnił podobny grzech, co na młodszym o trzy lata „One By One”. Grzech nudy – w muzyce bardzo niebezpieczny i trudny do zadośćuczynienia. Pozostaje mieć nadzieję, że na koncertach materiał z „In Your Honor” będzie się prezentował lepiej niż w wersji studyjnej.

Dave Grohl – In Your Honor (RCA 2005)

Po dziesięciu latach występowania jako frontman jednego z najpopularniejszych, amerykańskich zespołów rockowych, Dave Grohl postanowił spróbować swoich sił jako bard. Dołączył tym samym do grona pieśniarzy ze Seattle, którzy w pewnym momencie swojej kariery postanowili nagrać solowe płyty, a wśród których można wymienić choćby Chrisa Cornella, Jerry’ego Cantrella czy Marka Lanegana. Okazało się, że Dave, utożsamiany do tej pory raczej z ostrą muzyką, sięgający najczęściej po środki wokalne oscylujące wokół wszelkiego rodzaju krzyków i wrzasków, nie pozbawiony jest także zmysłu lirycznego. Ba, wydaje się, że w nowej roli radzi sobie nawet lepiej niż dotychczas. Na swoim debiucie, zatytułowanym „In Your Honor” umieścił dziesięć nastrojowych, zaaranżowanych akustycznie kompozycji. Lekkich, momentami niespokojnych, zahaczających o alternatywne country i jazz, bliskich dokonaniom takich artystów jak Justin Sullivan. Na nowej muzycznej drodze Dave’a wspomogli przyjaciele. Obecność rewanżującego się za album „Songs For The Deaf” Josha Homme’a nie jest z pewnością zaskoczeniem (zagrał na gitarze w „Razor”). Niespodzianką może być natomiast duet wokalny z Norah Jones w wyjątkowo udanej, przywołującej ducha Franka Sinatry, balladzie „Virginia Moon”. Choć frontman Foo Fighters porusza się na nowym terenie jeszcze dość niepewnie, należy pochwalić go za odwagę w próbach eksploracji nowych obszarów stylistycznych. Na pewno album jest miłą niespodzianką ze strony Dave’a, zwłaszcza w kontekście słabszych ostatnio dokonań jego zespołu.

Tak mogłyby wyglądać napisane przeze mnie recenzje dwóch, wydanych w tym roku płyt. Mogłyby, ale nie będą, bowiem te dwa krążki, pozornie nie mające ze sobą nic wspólnego, zostały wrzucone w jedno pudełko jako album pod szyldem Foo Fighters. Pomysł ten jest przynajmniej z kilku powodów chybiony. Przede wszystkim, jeśli się nie ma pomysłów na wypełnienie ciekawym materiałem jednej płyty, to tym bardziej nie powinno się nagrywać dwóch. Poza tym ciężko mi sobie wyobrazić, aby oba krążki jednocześnie przypadły do gustu znaczącej grupie odbiorców. Grohlowi prawdopodobnie zabrakło odwagi, aby wydać płytę solową i postanowił podpiąć się pod znaną markę swojego zespołu. W związku z tym fanom proponuję połączyć siły i zdolności finansowe i kupić ten album „na spółę” ze znajomym (ten z długimi włosami bierze pierwszy krążek).

Okazuje się, że w muzyce jest czasem tak samo jak w polityce – nieważne, co o tobie mówią, ważne, że mówią cokolwiek. O Foo Fighters przestano mówić zanim jeszcze farba na okładkach „In Your Honor” zdążyła na dobre wyschnąć. W przypadku takiego formatu zespołów trzeba się, niestety, o szum medialny odpowiednio postarać, a to oznacza albo: a) nagranie totalnie miażdżącej, rewelacyjnej płyty, albo: b) kompletnego chłamu. W obu przypadkach gwarantowane jest wtedy zainteresowanie zespołem przez krytyków, nawet, jeśli krótkotrwałe, to przynajmniej intensywne. Tymczasem wydanie zaledwie przyzwoitej płyty, jaką w gruncie rzeczy jest „In Your Honor”, gwarantuje co najwyżej przyzwoitą sprzedaż i przyzwoite warunki kolejnego kontraktu. Splendoru na pewno kapeli nie przyniesie, ale i utraty sympatyków nie należy się spodziewać.

Przemysław Nowak (29 lipca 2005)

Oceny

Przemysław Nowak: 6/10
Średnia z 10 ocen: 5,9/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także