sx screenagers.pl - recenzja: Morcheeba - The Antidote
Ocena: 6

Morcheeba

The Antidote

Okładka Morcheeba - The Antidote

[Echo; 24 maja 2005]

Kiedy z Morcheeby odeszła jej wieloletnia wokalistka, czarnoskóra Skye Edwards, wszyscy myśleli, że to już koniec tego zasłużonego dla ambitnego popu zespołu. Na szczęście bracia Paul i Ross Godfrey znaleźli następczynię Skye, Daisey Martey i Morcheeba mogła poczynić kolejny krok w swej muzycznej ewolucji. Zaczynali w dobie trip-hopu i etykietka została im do dziś. Szukając płyt Morcheeby w sklepie muzycznym najpewniej znajdziemy je w tym właśnie dziale, obok Portishead, Massive Attack czy Tricky’ego. A przecież tylko debiutancki album zespołu można zaliczyć do tego nurtu. Każdy następny coraz bardziej odchodził od mrocznych elektronicznych brzmień w kierunku jasnego popu. „The Antidote” błyszczy jak śliczna mała gwiazdka na nocnym niebie francuskiej Riwiery.

Jeśli chcecie dowiedzieć się, jaka jest nowa płyta Morcheeby, posłuchajcie singla „Wonders Never Case” – mówi on o „The Antidote” wszystko. Ciepłe brzmienie żywych instrumentów (z trip-hopowych czasów pozostały tylko delikatne skrecze i parę elektronicznych ozdobników), miła melodia wpadająca w ucho od pierwszego usłyszenia, wyluzowane zagrywki gitary i urokliwy, zmysłowy głos Daisey. Trzeba przyznać, że jej sposób śpiewania znacząco odbiega od stylu Skye Edwards, a jednocześnie świetnie wpasowuje się w nowy wizerunek Morcheeby. Budzi skojarzenia z Shirley Bassey, w ogóle brzmi nieco... retro. Ma ledwo słyszalną szorstką, bluesową bazę.

„Wonders Never Case” wcale nie jest najlepszym utworem na płycie. Prawdziwy miód zaczyna się wraz z pierwszymi taktami „Ten Men” – zagranymi na flecie. Kołyszący refren z gospelowymi chórkami, powinien nastawić was pozytywnie do świata. A zaraz potem zabrzmi „Everybody Loves A Loser” – mój ulubiony numer, nie tylko ze względu na słowa padające w refrenie. Pięknie zaśpiewany i zagrany z niesamowitym wyczuciem. Partie instrumentów dętych i chórki kojarzą się nieodparcie z francuską muzyką filmową złotej epoki komedii z lat 70. Luis de Funes w mundurze żandarma, gorące plaże Saint Tropez... Posłuchajcie rozwinięcia, to brzmienie perkusji i dęciaków... Ach, kiedy to było? Do tej dwójki dorzucam „A Military Coup”. Nastrojowe, pełne tajemniczych szmerów wyciszenie. I to by było na tyle... No, nie do końca. Bo choć następne piosenki nie robią już tak dobrego wrażenia, a nawet momentami nużą powtórzeniami i schematycznością wykonania, to jednak trudno uznać je za nieudane. Warto wyróżnić dynamiczny „People Carrier” z wyrazistym basowo-gitarowym riffem oraz „Daylight Robbery” ze znakomitymi partiami chóru.

Na szczęście jest jeszcze coś. Morcheeba zostawiła najsmaczniejsze kąski na koniec. Tytułowy „Antidote” to bardzo ładny, „przytulny” utwór. I've got the medicine to suit the mood your in/ I’ve got the antidote here. Kto się oprze? I jeszcze „God Bless And Goodbye”. Przy tej piosence po prostu chce się uśmiechnąć, bo wszystko układa się tak dobrze. Muzyka brzmi tak, jak byśmy chcieli żeby brzmiała, a Daisey śpiewa tak lekko i bez wysiłku, jakby unosiła się nad ziemią. Do tego dodajmy zgrabnie napisany tekst i już wiemy, że do tej płyty będziemy wracać często. W następne wakacje także. I w następne.

Marceli Frączek (13 lipca 2005)

Oceny

Marceli Frączek: 6/10
Witek Wierzchowski: 6/10
Średnia z 5 ocen: 4,8/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także