sx screenagers.pl - recenzja: The Mars Volta - Frances The Mute
Ocena: 9

The Mars Volta

Frances The Mute

Okładka The Mars Volta - Frances The Mute

[Universal; 1 marca 2005]

Okazuje się, że nawet dzieło tak dopracowane i skończone jak debiutanckie „De-Loused In The Comatorium” Mars Volty może być tylko wprawką. Najwyższych lotów, ale wprawką. Choć przyjęło się uważać debiut Teksańczyków za concept album, nowa płyta każe jeszcze raz się nad tym zastanowić. Przy „Frances The Mute” debiut okazuje się zaledwie zbiorem niekonwencjonalnych, powiązanych tematycznie, ale jednak piosenek. Czym jest prawdziwy concept album w wydaniu Mars Volty, czym jest płyta, której słucha się jak jednego długiego utworu dowiadujemy się dopiero teraz. Czy to dobrze? Cóż, na to pytanie każdy będzie musiał sobie odpowiedzieć indywidualnie.

„Frances The Mute” nie sposób rozpatrywać poza kontekstem płyty debiutanckiej. Aby móc właściwe ocenić nowe dzieło zespołu warto przez chwilę spojrzeć na podobieństwa i różnice między oboma wydawnictwami. Podobieństw jest sporo, choć opisać je można w kilku zaledwie słowach. Trzon muzyki pozostał ten sam: na przemian histerycznie hałaśliwe i nastrojowe gitary, niepodrabialny wokal Cedrica Bixlera, połamana, perfekcyjna sekcja plus elektroniczne, eksperymentalne efekty. Gdyby włączać płytę na chybił-trafił w różnych miejscach bardzo łatwo trafić na fragment jednoznacznie kojarzący się z wcześniejszymi dokonaniami – z jakże charakterystycznym miksem hardcore’a, punka, jazzu, funku i rocka progresywnego. O zmianach w muzyce przyjdzie mi się nieco rozpisać, mimo iż wcale nie nastąpiła żadna rewolucja. Zmienione zostały nieco proporcje między instrumentami – zdecydowanie więcej na „Frances The Mute” elektroniki i, co ważniejsze, tym razem przypadła jej dużo większa rola. Wiele budujących niepokojący nastrój fragmentów niemal w całości opartych jest na brzmieniach elektronicznych – samplach, ambientowych plamach, kosmicznych plumkaniach czy zawodzeniach. Po drugie zespół wzbogacił aranżacje o sekcję dętą, smyczki czy różnorodne instrumenty klawiszowe. Zwłaszcza instrumenty dęte nadają niektórym fragmentom płyty niesamowitego nastroju, szczególnie w „Miranda, That Ghost Just Isn’t Holy Anymore”. Nieco zmienił się też wokal Cedrica. Po pierwsze, mniej w nim melodii, a więcej nastroju. Rzadsze są przebojowe, atonalne wokalizy, częstsze melodeklamacje, szepty, nerwowe skandowania. Po drugie, dużo częściej wokalista korzysta z efektów zniekształcających głos, zbliżając się czasem do eksperymentów typowych dla Mike’a Pattona. Dzięki temu potrafi wprowadzić niesamowity i dość złowieszczy klimat, przykładem może być końcówka „L’Via L’Viaquez” czy początek „Cassandra Gemini”. Lekki lifting przeszły też gitary – wydają się jakby bogatsze. Mniej jest nastrojowego, prog-rockowego piórkowania, częściej pojawiają się wariackie galopady, nerwowe atonalne sola – także w podkładach pod wokal. Przy okazji pojawiły się nowe składniki muzyczne, przede wszystkim salsa w „L’Via L’Viaquez”. Więcej też na tym albumie funku, zarówno w klasycznie bujającej wersji kojarzącej się z murzynami w srebrnych marynarkach jak i w niezwykle energetycznym rockowym wydaniu – tu również najlepiej sięgnąć do „L’Via L’Vasquez”.

Gdybym miał jednak wskazać największą zmianę – byłyby to kompozycje. To bowiem nie przypadek, że płyta trwa niemal osiemdziesiąt minut, a składa się zaledwie z pięciu utworów. Mars Volta odeszła niemal zupełnie od piosenkowej formy, do tego stopnia, że piosenki są zaledwie dwie, a łącznie trwają raptem jakieś osiemnaście minut. Tylko w dwóch wyróżnić można takie elementy jak zwrotki czy refreny. Po pierwsze w „The Widow” – pięknej, choć krótkiej balladzie mogącej się nieco kojarzyć z „Televators” z płyty debiutanckiej. Niech was nie zwiedzie długość ścieżki na płycie – ta piosenka trwa zaledwie trzy i pół minuty. Reszta to tylko elektroniczna kakofonia tworząca dziwnie kosmiczny klimat – taki przerywnik przed drugą i ostatnią piosenką na płycie. „L’Via L’Viaquez”, bo do niej przechodzimy to dwunastominutowa, acz nieskomplikowana mieszanka porywającego funku i korzennej, bujającej po latynosku salsy. Dzięki stopniowo wychodzącym z tła samplom całość nabiera stopniowo coraz bardziej mrocznego klimatu, czego ukoronowaniem jest finał – tylko zniekształcony złowieszczy wokal i elektroniczne efekty wprowadzające już w niesamowity nastrój kolejnej kompozycji. Pozostałe trzy utwory to wieloczęściowe rozbudowane suity – zapętlone, pogmatwane, powiązane siatką wzajemnych odniesień, co szczególnie dobrze widać w zamykającym album ponad półgodzinnym „Cassandra Gemini”. Dopiero w tych trzech utworach poznajemy prawdziwy smak płyty – zaskakujący, niesamowity, nierzeczywisty. Kompozycje są do tego stopnia nietypowe, że człowiek chwilami zastanawia się czy jeszcze słucha albumu rockowego, czy może jednak jakiejś dziwnej formy ilustracyjnej. Zmienne tematy przerywane długimi fragmentami elektronicznych odjazdów i ambientowych rozlewisk wprowadzić mogą słuchacza zarówno w podekscytowany trans jak i nieliche zdziwienie. Wielość planów dźwiękowych sprawia, że nastrój potrafi zmienić się diametralnie w ciągu sekundy. Ot, szemrzące w tle sample wychodzą do przodu i mamy klimat jak z horroru. Cichnie elektroniczny beat, pojawia się perkusja i mamy podniosły rockowy hymn. Niesamowite jęki i zawodzenia rozcina coraz głośniejsza trąbka i tam gdzie jeszcze przed chwilą tylko wyło teraz gra muzyka. I tak przez godzinę.

Gdybyśmy nie mieli świeżo w pamięci „De-Loused In The Comatorium” odbiór nowego albumu byłby zupełnie inny. Na szczęście, albo jak kto woli niestety, zespół nie dał się zjeść sukcesowi i konsekwentnie rozwinął swoje granie. Rozwinął w dzieło wielowymiarowe i wielowątkowe. Trudne, trudniejsze od niełatwego przecież debiutu. Czy poszedł za daleko? Dla mnie nie. Osobiście z radością zagłębiam się w dźwiękowe labirynty ustawione przez Cedrica, Omara et consortes. Dużą przyjemność sprawia mi odnajdywanie wzajemnych relacji poszczególnych kompozycji czy penetrowanie dalszych planów tej muzyki. Co ważne, mimo tak rozbudowanych utworów płyta ani trochę nie nudzi. Co chwilę zespół atakuje jakimś nowym pomysłem, albo dwoma, albo pięcioma naraz. Głód emocji słuchaczom nie grozi, raczej przesyt. Przytłoczenie. Ponieważ jednak osobiście nie czuję potrzeby gwizdania melodyjek z płyty przy goleniu fakt, że po przesłuchaniu takiego „Cassandra Gemini” nie pamiętam większości utworu nie stanowi dla mnie problemu. Co również istotne, nie ma przy tej płycie poczucia wpadki. Nie ma poczucia, że utwory mogłyby być prostsze, ale się nie udało. Każdy, nawet najbardziej zakręcony motyw jest, jestem przekonany, wynikiem świadomego wyboru artystycznego i długich przemyśleń. Dlatego właśnie na „Frances The Mute” nie wypada narzekać. Można żałować, że zespół postanowił robić rzeczy, które trudno nazwać piosenkami, a czasem nawet trudno nazwać rockiem, ale nie należy potępiać. Cóż, pozostaje tylko zrobić z Mars Voltą ten krok naprzód lub powrócić do słuchania „Tremulanta”, „De-loused In The Comatorium” oraz „The Widow” i „L’Via L’Viaquez” z nowego albumu.

„Frances The Mute” wymyka się jednoznacznym ocenom. To, co dla jednych będzie przejawem bezkompromisowego geniuszu dla innych będzie tylko czczym wydumiskiem. Co jednego zachwyci, drugiego zirytuje. Dlatego wszelkie gwiazdki proszę potraktować umownie, każdy sam musi sprawdzić jak reaguje na ten album. Obawiam się, że Mars Volta może stracić tą płytą część fanów, mam nadzieję jednak, że tak się nie stanie. Zbyt mało mamy dziś w muzyce rockowej płyt rzeczywiście wielkich, żeby narzekać na takie projekty. Zbyt dużo we współczesnym rocku grania łatwego i przyjemnego by lekceważyć dzieło tak ambitne jak „Frances The Mute”. Lepsze od debiutu? Gorsze? Nieważne. Na pewno znaczące. Polecam każdemu próbę zmierzenia się z tym albumem. Uwierzcie, potrafi dostarczyć doznań, jakich niewiele zespołów dostarcza.

Piotr Mikołajczyk (12 kwietnia 2005)

Oceny

Przemysław Nowak: 8/10
Witek Wierzchowski: 6/10
Piotr Wojdat: 5/10
Kamil J. Bałuk: 4/10
Krzysiek Kwiatkowski: 4/10
Maciej Maćkowski: 4/10
Piotr Szwed: 3/10
Jakub Radkowski: 2/10
Średnia z 58 ocen: 7,39/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także