sx screenagers.pl - recenzja: Moving Units - Dangerous Dreams
Ocena: 7

Moving Units

Dangerous Dreams

Okładka Moving Units - Dangerous Dreams

[Palm Pictures; 12 października 2004]

Już na pierwszy rzut ucha słychać, że Moving Units, trio z San Francisco, może być głównym konkurentem dla brytyjskiego Franza Ferdinanda. Chwytliwe refreny, fantastyczna rytmiczność, emanująca z każdego utworu radość grania - to cechy, które dały Franzowi supremację wśród europejskich zespołów alternatywnych. Moving Units mają to wszystko również. Nie mieli jednak dobrego studia i realizatora dźwięku - i dlatego na detronizację cesarza musimy jeszcze poczekać. Rok, może dwa, aż płyta zatytułowana "Dangerous Dreams" trafi do jakiegoś bystrego menadżera w nieco większej wytwórni, który już będzie wiedział, co zrobić z potencjałem MU. Na razie największym mankamentem ich debiutanckiej płyty jest nie najlepsze, suche brzmienie - bolesny dowód braku funduszów na lepsze warunki do nagrań.

Muzycy Moving Units mają przeszłość hardcore'ową i to słychać, szczególnie w grze sekcji rytmicznej. Jeśli mówią wam coś nazwy NoMeansNo czy Victim's Family, to jesteśmy w domu. Basista Johan Boegli lubi zagrać z jazzcore'ową precyzją, czasem nieco bezdusznie, dokładnie co do taktu. To spora różnica w porównaniu z niemal amatorskim graniem basistów The Strokes czy FF, jednocześnie największy wyróżnik muzyki zespołu. W takim "Submission" funkowo-jazzowy bas w zwrotce nie wróży orgiastycznej przyjemności, jaką oferuje kapitalnie melodyjny refren. A refreny to jest właśnie ten element, w którym MU osiągnęli mistrzostwo. Słuchasz sobie, człowieku, niepozornej - zdawałoby się - piosenki, aż tu nagle trach! Trafiony-zatopiony. Jeden celny strzał i leżysz kompletnie rozbrojony. Takich przebojów jest na "Dangerous Things" naprawdę sporo. Na pierwszy ogień niech pójdą dwa najbardziej wybuchowe. "Available" poraża od pierwszej zagrywki gitary i wykrzyczanego wersu "desire - feelings!". Jednak zabawne chórki świadczą o tym, że twórczości Moving Units nie musimy traktować ze zbytnią powagą. "Birds Of Prey" też ma niesamowicie nośny refren, wywołujący natychmiastową chęć wyskoczenia na parkiet i wycięcia paru radosnych hołubców. Ten numer ma w sobie coś z "House Of Jealous Lovers" The Rapture, choć brzmi znacznie surowiej. Z wrzasków Chrisa Hathwella, wokalisty MU, Luke Jenner byłby na pewno dumny. Do tych dwóch murowanych singli bez zastanowienia dorzucam taneczny "Going For Adds", nieco "franzowski" "Between Us & Them", wreszcie clue programu - "Anyone". Tak odmienny, bo zupełnie pozbawiony gitary, oparty na syntetycznych beatach, a jednak tak bardzo pasujący do klimatu płyty. Ciekawe nagranie pokazujące, że Moving Units stać też na bardziej wyrafinowane, flirtujące z elektroniką, granie. Chwile wytchnienia od ekstatycznych podrygów zapewnia nastrojowy "Scars" oraz ascetyczna ballada "Turn Away". Dużo tych dobrych utworów, a i te nie wymienione nie odstają poziomem od wyróżnionych. Ta płyta po prostu sama się napędza!

Co miesiąc możemy przeczytać - zwłaszcza w brytyjskiej prasie muzycznej - o kolejnym wielkim odkryciu, zespole, który zrewolucjonizuje muzykę pop. Jak wiele z tych "przełomowych" płyt okazało się nic nie wartych, każdy może ocenić na podstawie własnych doświadczeń. Jednak Moving Units mają szansę być czymś więcej niż krótkim błyskiem, zachłyśnięciem recenzenta pragnącego pławić się w chwale odkrytego przez siebie talentu. Oni mają w sobie to coś. Jeżeli tego czegoś nie zmarnują, będą wielcy.

Marceli Frączek (18 lutego 2005)

Oceny

Marceli Frączek: 8/10
Średnia z 5 ocen: 7,2/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także