Ocena: 6

Ambershades

Clap Clap Clap

Okładka Ambershades - Clap Clap Clap

[Mad Minute; 2004]

Ambershades nieomal zjedli samych siebie. Po świetnej EP-ce z 2003 roku, zespół najwyraźniej spoczął na laurach. Grupa Davy’ego La’ya posługuje się dziś bowiem tymi samymi argumentami, które doprowadziły do ciepłego przyjęcia ich singla „Clap Clap Clap” dwa lata temu. Nie powinno to jednak odstraszyć od sięgnięcia po ich debiutancki album. Sukces wspomnianej EP-ki został już nota bene zapomniany przez wszystkich. A „klawiszowy” indie pop maniakalnie produkowany przez Ambershades, nadal pozostaje jednym z najciekawszych w swoim gatunku.

Zagęszczona aura plażowej muzyki przełomu lat ’60 i ’70 znów dominuje nad większością nagrań zespołu. Całokształt albumu „Clap Clap Clap” kreowany jest w znacznej mierze przez lawirowanie pomiędzy nurtem współczesnego indie popu, a jego odlełgym pradziadkiem w postaci muzyki surf. Słońce razi więc w oczy, a złoty piasek niemal wysypuje się z głośników. I choć Ambershades postępują w ten sposób bardzo zachowawczo, a 1/3 utworów na albumie słyszeliśmy już na wcześniejszych EP-kach, to wciąż nie rozczarowują klasą kompozycji. Po raz kolejny usłyszymy tu (świetną) narkotykową, ironiczną pieśń „Clap Clap Clap”, wylewne w słowach lecz oszczędne w środkach „Happy Now”, czy też trzeźwe i zdroworozsądkowe „Too Much”. Co jednak ważniejsze i chciałoby się rzec – oczywiste, najsilniejszym punktem krążka są premierowe kompozycje. Ponad wszelką wątpliwość na pierwszy plan wysuwa się znakomita, beatlesowo – kinksowa „My Darling”, z jej cukierkowymi chórkami w refrenie i gładką, bezpretensjonalną aranżacją. W hedonistycznym „Spread Some Love” wabi rock’n’rollowa elektryczność i wyższe niż przeciętne na płycie stężenie gitar. Za sprawą gąszczu kawałków utrzymanych w podobnym nastroju, „Clap Clap Clap” jest kwintesencją radosnego, rozhasanego i odrobinę niegrzecznego popu, co jest ogromnym plusem albumu. Drugą stroną medalu jest jednak fakt, iż konwencja ta wymyka się zespołowi spod kontroli i zaczyna żyć pełnią życia na własną rękę. Stąd częste wrażenie – de facto - posągowości i odrętwienia, jako że beztroska zabawa zaczyna być traktowana ze śmiertelną powagą. Ambershades jak zwykle zorganizowało szampańską, lecz tym razem zbyt długą i jednorodną imprezę.

„Clap Clap Clap” to dawka promieniowania UV, która wszystkim ogarniętym zimową stagnacją dostarczy porcji życiodajnej energii. Pamiętajmy jednak o tym by zabezpieczyć się przed słońcem. I na Ambershades spojrzeć z przymrużeniem oka.

Łukasz Jadaś (12 lutego 2005)

Oceny

Tomasz Tomporowski: 6/10
Średnia z 2 ocen: 6/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także