Ocena: 7

The Mooney Suzuki

Alive & Amplified

Okładka The Mooney Suzuki - Alive & Amplified

[Red Ink; 24 sierpnia 2004]

W ostatnich czasach daje się zaobserwować silną modę na styl retro. Jak grzyby po deszczu powstają nowe zespoły, nawiązujące w prostej linii do swoich idoli sprzed dwudziestu, trzydziestu lat. Większość z nich nie wnosi nic nowego do współczesnej muzyki, zadowalając się kalkowaniem utartych schematów. Pół biedy, jeśli powstaje przy tym coś ciekawego, czego przyjemnie się słucha. Niestety nie jest to regułą i w efekcie fani rocka czują się coraz bardziej rozczarowani poziomem wydawanych albumów. Taka sytuacja sprzyja artystom, którzy potrafią się na tej scenie wybić ponad przeciętność. Wśród nich jeden zasługuje na szczególną uwagę, bowiem kopiowanie The Stooges i MC5 wychodzi mu nadspodziewanie dobrze. Do tego wyróżnia się wśród innych grup stylem, sposobem ubierania, zachowaniem. The Mooney Suzuki, bo o nich mowa, czasami w ogóle sprawiają wrażenie przybyszów z obcej planety. Kim tak naprawdę są? Jaką tajemnicę w sobie kryją?

Rozwiązanie tej zagadki nie jest proste i oczywiste. Należy zdać sobie sprawę, że chłopaki z The Mooney Suzuki wcale nie kopiują rocka przełomu lat 60-tych i 70-tych. Oni SĄ z przełomu lat 60-tych i 70-tych! Jestem prawie pewien, że jakaś nadprzyrodzona siła, jakaś dziura czasoprzestrzenna spowodowała ich podróż do progu XXI wieku (widzieliście ich teledyski?!). Zapewne zdobywali doświadczenie grając na żywo w nowojorskich klubach w czasach świetności The Velvet Underground. Jakież musiało być ich zdumienie, kiedy przenieśli się prawie trzydzieści lat do przodu. Kiedy już otrząsnęli się z szoku postanowili coś zrobić, żeby zarobić na chleb. Nie mając innego pomysłu na życie chwycili za gitary, a nie potrafiąc grać inaczej, zaczęli to robić tak jak dotychczas. Ot i cała tajemnica niepowtarzalnego brzmienia i stylu. Zresztą wystarczy posłuchać pierwszych dwóch płyt. Chociaż nie zdobyły one rozgłosu, na jaki zasłużyły (zwłaszcza druga – „Electric Sweet”), lokalna popularność dodała im pewności siebie. Kiedy więc okazało się, że stara formuła sprawdza się w nowym millenium, muzycy The Mooney Suzuki postanowili wyjść z cienia i zaatakować ze zdwojoną siłą!

Trzecią płytą chłopaki mają zamiar podbić serca fanów i listy przebojów na całym świecie. Mówią o tym wprost – ich celem jest zdobycie sławy. Jaki mają pomysł aby tego dokonać? Postanowili dotychczasowe patenty na grę połączyć z nowocześniejszą produkcją. Klasyczny rock and roll dostaje więc od zespołu zastrzyk cyfrowych efektów. Nadal dominują jednak prowadzone elektrycznymi gitarami rockowe utwory, z oldschoolowymi solówkami i falsetowymi zaśpiewami chórków, są one jednak ugrzecznione i przytłumione elektroniką. Wpływa to dość niekorzystnie na materiał „Alive & Amplified”, zwłaszcza w kontekście poprzednich płyt. Zespół rzecz jasna ciągle stać na nagranie garści przebojowych kawałków. Po bardzo dobrym, dynamicznym otwarciu w postaci „Primitive Condition”, porywa drugi na płycie, tytułowy i singlowy „Alive & Amplified”, niemal podręcznikowy przykład dobrze skomponowanego i zagranego rockowego killera. Poza nim na płycie jest jeszcze przynajmniej kilka godnych uwagi momentów. Nieźle buja okraszony rockandrollowym pianinkiem „New York Girls”, „Shake That Bush Again” atakuje szaleńczą partią sekcji rytmicznej, uspokaja natomiast delikatne „Sometimes Somethin’”. Bardzo udane są także „Loose ’n’ Juicy” oraz lekko bluesowy „Messin’ in a Dressin’ Room”. Słabych momentów jest naprawdę niewiele i płyta już od pierwszego przesłuchania stwarza bardzo pozytywne wrażenie. Czy to jednak wystarczy, aby przebić się do pierwszej ligi? Szczerze mówiąc wątpię...

Słuchając nowego dzieła nowojorczyków ciężko oprzeć się wrażeniu, że ewolucja tej kapeli idzie nie w tym kierunku, co powinna. Płyta broni się, co prawda, melodyjnością i przebojowością, ale mogłaby być dużo lepsza gdyby nie przesadzona produkcja. Paradoksalnie, właśnie dzięki studyjnym zabiegom, „Alive & Amplified” ma szansę na największy w historii zespołu (co nie znaczy wcale że duży) komercyjny sukces. Ale taka już jest rzeczywistość na muzycznym rynku...

Przemysław Nowak (4 lutego 2005)

Oceny

Przemysław Nowak: 7/10
Tomasz Tomporowski: 6/10
Średnia z 6 ocen: 5,33/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także