Ocena: 7

Karbido

Karbido

Okładka Karbido - Karbido

[Tone Industria; 2004]

Początek lat dziewięćdziesiątych zastał nasz kraj u progu nowych zmian społeczno – ekonomicznych. Skurczony rynek muzyczny, po latach biedy i ograniczeń, zaczął wreszcie stanowić solidny fundament części krajowej kultury. Już wtedy znaczącą rolę odgrywać zaczęły wielkie koncerny płytowe i ich filie. Muzyka, jak nigdy wcześniej, została zdefiniowana w konkretny, specyficzny sposób – jako towar, produkt, którego struktura w większej części odrzucała założenia ambitnej wartości artystycznej. Obok wykonawców głównego nurtu, gdzie mieszanka rocka i popu wzbudzała raczej pejoratywnie zabarwione skojarzenia, schlebiające niestety masowemu wówczas zapotrzebowaniu, istniała oczywiście swoistego rodzaju alternatywa, która jednak wtedy zyskiwała dopiero świadomą definicję. Po stronie nieznanej wówczas szeroko muzyki improwizowanej, gdzie prym wiódł zakorzeniony głęboko w naszej mentalności jazz tradycyjny, następowała zmiana pokoleniowa, która miała wytyczać nowe kierunki w przyszłości. I tak, u zbiegu nowych zmian w rodzimym rocku, narodził się yass. Początkowo przyjmowany niechętnie, przez ortodoksyjnych jazzmanów traktowany jako obraza majestatu, z czasem zyskał estymę i zaczął określać improwizowaną alternatywę w pełnym znaczeniu tego słowa. Jego główną siłę stanowiła różnorodność. Czerpał zarówno z tradycji jazzowej lat 40. czy 50., jak i późniejszego free. Nawiązywał także do klasyki rocka, muzyki etnicznej, zappowskiej frywolności, wprowadzał elementy reggae i muzyki elektronicznej. Dla yassu nie istniała sztywna etykieta czy jakakolwiek granica. Wiodącym stało się właściwie twórcze łamanie granic. Takie założenia przyświecały yassmanom przez cały czas, i nawet teraz, gdy echa tej ideologii rozbrzmiewają już nieco ciszej, znajdujemy godnych kontynuatorów.

Do takich, choć nie bezpośrednio, należą właśnie muzycy Karbido. Ich koncepcję grania stanowi konglomerat luźno powiązanych stylów, domkniętych klamrą improwizacji. Ta muzyka ma charakter zupełnie dowolny, motywy jazzowe mieszają się z iście klezmerskimi, na moment nawiązujemy kontakt z regionalnym folklorem, by po chwili znaleźć się w szponach struktur przynależnych hard rockowi. Obecne na płycie muzyczne regionalizmy tworzą obraz bardzo złożony, rozpatrywany na wielu płaszczyznach, budowany w specyficzny sposób przez charakterystyczne osobowości. W skład grupy wchodzą bowiem artyści na co dzień związani z teatrem, filmem, plastyką czy sztuką wizualną. Wszystkie te czynniki wpływają na szczególne umiejscowienie muzyki, powodując jednocześnie jej znaczny rozrzut stylistyczny. Nie brak instrumentów przynależnych yassowej awangardzie – saksofonu altowego czy klarnetu. Obcujemy z elementami kresowego folku, który przywodzi na myśl specyficzną atmosferę obrzędów ludowych (świetna tradycyjna kolęda białoruska „Dobryviechar”, kojarząca się z ludową otoczką nagrań trębacza Janusza Zdunka i jego 4 Syfonu), dostajemy dawkę czegoś na kształt smooth – jazzu („Prezent”), gdzie motywem prowadzącym są wygładzone dźwięki fortepianu, a z drugiej strony uderza fala czystego punku, niemal jak u Dezertera („Widok”). W „Kawie i papierosach” świetnie połączona została praca sekcji rytmicznej (kłania się Robotobibok) z gitarowym riffem a la King Crimson. Gdzieniegdzie grupa serwuje nam też krótką gitarową psychodelię, ubarwiając przekaz skromnym wokalem. Cała ta feeria dźwięków kształtuje w naszym odbiorze różnobarwne motywy, nie pozwalając ani na moment zastosować prostego kwalifikatora i w zwyczajny sposób objąć wszystko jednoznacznie. Jednocześnie całość zdaje się był idealnie wyważona i połączona tak, byśmy odnosili wrażenie kompletności dzieła. I tak w istocie jest.

Słuchając „Karbido”, zmuszamy zmysły do nieustannego ruchu, lawirując między czarnym a białym, kiczem a artyzmem, prawdą a kłamstwem. Oddając się tym wszystkim zagadkom, odkryć możemy sentymentalną podróż do zapomnianej krainy rozmaitości. Tam, gdzie „Blue Train” Coltrane’a graniczy z „Amariuchem” Łoskotu, gdzie Robert Fripp spotyka Ornette’a Colemana. Jednym słowem ponadczasowe porozumienie ponad podziałami.

Tomasz Łuczak (29 grudnia 2004)

Oceny

Tomasz Łuczak: 7/10
Średnia z 1 oceny: 7/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także